Playlista

czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 14 ~Proszę o przeczytanie notki na samym końcu~

*Percy*
-Zaczęło się...
Po tych słowach Chejron wygonił grupowych i chciał porozmawiać.
-Gdzie teraz jesteście?- zapytał Chejron.
-Powoli zbliżamy się do cieśniny.
-Yhym...Co?! Dopiero?
-Jak już mówiłem mieliśmy sporo przeszkód.
-Percy- zmierzył mnie tym swoim strasznym wzrokiem.- To już czwarty dzień podróży się kończy. Musicie dotrzeć na Kretę co najmniej w piąty dzień, a wy znajdziecie się tam w chyba szósty.
-Damy radę- odezwała się sennie Annabeth.
-Nie byłbym tego taki pewny- ostro chrapnał Chejron. Zauważyłem, że od kąd zauważył, że już się zaczęło stał się strasznie nerwowy.
Obraz zaczął się rozmywać. Iris domagała się wolności.
-Percy- przeszył mnie piorunującym wzrokiem. I tym jednym słowem przekazał mi cały, długi monolog.
,,Zaczęło się''- odezwał się mój współlokator. Przeszył mnie dreszcz. Obraz obozu całkowicie zniknął, a ja poczułem absolutną niemoc.
,,Zamknij się''
,,Doprawdy mam się zamknąć? Beze mnie nie dasz rady.''
,,Nie dam rady co?''
,,w zasadzie to przeżyć.''
,,Chyba na odwrót''
,,Och, jaki ty jesteś głupi!''
-Co się zaczęło?- zapytała Annabeh.
-Wielka Przepowiednia, jeżeli coś ci to mówi.
-Przepowednia? Ta co ją powiedziałam?
-Nie...
-To jaka?
-Nie znamy całej, ale dawno temu ktoś ją usłyszał i przez tyle wieków przetrwało tylko pare wersów.
-Jak brzmią?
-Nieciekawie.
-Co to, to wiem- powiedziała z grymasem.- Gadaj!-uśmiechnęła się na zachętę.
-Ym...No...Sam nie wiem....
-Percy- zmierzyła go tym straszny spojrzeniem, jakby jej szare oczy wchłaniały moją duszę,ale chwilę potem zmieniła minę. Zrobiła przesłodki uśmieszek córki Afrodyty. -No, powiedz...!
Zacząłem się zastanawiać czy Afrodyta przypadkiem nie była jej babką czy coś takiego.
 -Dary Posejdona, za Wielką Ósemką,
kroczą, bezwiednie czyniąc przekleństwo,
duma zwrócona pani mądrości
głosy maszerują ku wiecznej wieczności...
Nawet nie poczułem kiedy zacząłem mówić, a kiedy skończyłem. Annabeth najpierw patrzyła na mnie pytająco, potem zmrużyła oczy, jakby zaglądała w moją duszę, a następnie uniosła brew z minką ,,sądzisz, że jestem idiotką?".
-To wszystko?
-N...
-Oszczędź sobie. Jeszcze dwa wersy. Gadaj.
Poczułem dziwny dreszcz. Skąd wiedziała?
,,Dusza wytrzyma, albo się odwróci,
przyrzeczenia dotrzyma, kiedy powróci."- odparłem.
-No gadaj!
-Przecież...powiedziałem...
-Jeszcze dwa wersy...
-Powiedziałem je przecież!
Źrenice Annabeth maksymalnie się powiększyły.
A ja się zorientowałem, że to wcale nie był mój głos. Mój sublokator dokończył za mnie. Niestety córka Ateny nie miała szczęścia usłyszeć.
-Dusza wytrzyma, albo się odwróci.
Przyrzeczenia dotrzyma, kiedy wróci.
-I sądzisz, że to nie jest cała przepowiednia?- zmrużyła oczy.
-Nie sądzę, tylko wiem.
-A to niby skąd?
-Och, bogowie! Od Chejrona!
-Nie denerwuj się tak- przewróciła oczami, a ja dostałem nagłej ochoty walnięcia ją w twarz....Spokój, Percy, spokój. Głęboki oddech.
,,Głęboki oddech? Percy, po prostu ją walnij!" - odezwał się głos w mojej głowie.
,,Z chęcią bym walnął ciebie, ale niestety musiałbym przy okazji walnąć siebie"
,,Więc zrób to!"
,,Kuszące..."
,,Więc zrób to!"
,,Nie dzięki"
,,No, misiu, zrób to!"
,,Czy ty kurna, powiedziałeś do mnie ,,misiu"?"
,,Nie, zdawało ci się."
,,Ja sądzę, że jednak..."
,,Jak mówię, że nie, to nie"
,,Aha, to dobrze..."
,,Zrób to..."-
,,Zamknij japę!"
,,Że co mam zamknąć?"
,,Ach, zapomniałem, że masz już swoje lata"
,,Mam...Ej, czy ty właśnie mnie postarzasz?"
,,Sory, to nie ja urodziłem się z cztery tysiaki temu, jak nie pięć"
,,Jestem jednym z starszych...być może sześć"
,,A więc właśnie"
,,Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele"
,,Bo co? Zaczniesz mnie wyzywać od ,,nicponiów"? Tak to się wtedy mówiło?"
,,Że od kogo?"
,,Na Zeusa najświętszego!"
,,Zeus jest dla ciebie ,,najśwtętszy"?
,,Jeżeli już to najbardziej święty, ale spoko"
,,Że jakie oko?"
,,Okey, nie uważam, że jesteś głupi, wcale"
,,Hokej?To da gra?"
,,Mhm...Pewnie!"
,,Miałem rację!"
,,Wiesz co to sarkazm?"
,,Co ty powiedziałeś!?"
,,Nic, nic. Pewnie się zmęczyłeś. Idź spać."
,,No..."
Zamilkł..
-Percy, nie to żeby coś, ale wyglądasz dość dziwnie.
Ughr! Znowu ta straszna chęć walnięcia ją w pysk.
-Och, nie!- westchnął sarkastycznie z przekąsem.
-No sorry, Percy miałeś taką minę...
Och, bogowie, ale mi działała na nerwy. Spokój, Percy, spokój.
Uspokoiłem nerwy i najspokojniej w świecie odparłem z przekąsnym uśmiechem:
-Dziękuję za miłe spotkanie- po czym wyszedłem zostawiając zdegustowaną Annabeth.
Co jej się u licha stało? Jakiś foch, czy co? Może ma huśtawki emocjonalne z przemęczenia...nie wiem czemu była taka zirytowana, ani nie wiem czemu nie miałem jej tego za złe. Wyszłem dlatego, że nie chciałem powiedzieć jej czegoś niemiłego, moje ADHDna pewno ruszyłoby.
Udałem się do Carin, która miała teraz wartę i jako jedyna nie była ,,chwilowo poszkodowana". Zastałem ją wpatrującą się w katoptris, jak w transie. Ktoptris to był dawny sztylet Heleny (tak, tej Heleny).  Ogólnie teraz to był miecz Piper, grupowej domku Afrodyty, ale kiedy wyjeżdżała na rok szkolny do Obozu Jupiter (obozi dla rzymskich półbogów) wraz z stanowiskiem grupowej, przekazała swoją broń Carin. W klindze pokazywały ci się wizje. Mniej więcj w tym stylu co sny. Piper wolała nie patrzeć w klingę, starała się tego unikać, chyba że było to konieczne. Carin najwyraźniej teraz postanowiła podjąć się ryzyka.
Oprócz pustego wzroku skierowango na katoptris, widać było przerażenie. Nagle rzuciła sztyletem, pewnie miała już dość wizji, a strasznie trudno było sę oderwać, kiedy już się zaczęło.
Skryła twarz w rękach. Chwilę potem mnie zauważyła.
-Please, no comment- mruknęła.
-Widziałaś coś?
-O dużo, za dużo.
-Więc po co patrzyłaś?
-Och, nawet nie wiesz jaka to jest pokusa! Nie dziwię się Piper, że mi go oddała...Co u Ann? - zapytała, unikając rozmowy.
-Ogólnie to chyba okey. Obudziła się, ale jest...cóż, troszkę nerwowa...
Podniosła wzrok:
-Dumna i waleczna?- zapytała, ale było to raczej utwierdzenie w fakcie wiadomym.
-Nooo...Taaaak...Można to tak określić...
Ta spojrzała wymownie w niebo.
-Mogę cię o coś poprosić?- spojrzała na mnie.
-No, wiesz...jeżeli nie będzie to ponad moje miary, to tak.
-Nie znam twoich miar...W każdym, bądź razie...weź to...-wskazała z niechęcią na katoptris.
-Coo?!
-Proszę cię, zabierz to ode mnie. Nie daję rady. Nie wiem. Zamknij to w jakimś sejfie, wyrzuć w morze i przyciągnij kiedy będzie potrzebny, proszę.
-Y...ale to twoja broń...
-Widziałeś mnie, walczącą czymś innym niż czaromową. Za żadne skarby, nie byłabym w stanie tym nawet pokroić chleb.
Co prawda, to prawda, ale...nadal nie byłem pewny, co do tego.
-Jest aż tak źle?
-Nawet Helena, zaczęła mnie nawiedzać...
-Może odeślę to Piper.
-To był podarunek. Nie mogę jej tego oddać. To by było chamskie.
-No fakt...Dobra, wezmę.
Sięgnąłem po sztylet i od razu przeszył mnie dreszcz. Na klindze zaczęły formować się chmury. Wyrzuciłem sztylet.
-Musisz mi go ukraść, idioto! Jeżeli go ode mnie dostaniesz będzie twoją własnością, za czym idą wizje, a ich ci nie życzę. Jeżeli go ukradniesz, na przekór nic ci się nie pokaże.
-Skąd wiesz?
-Z dziesięć razy Hood'owie chcieli mi to ukraść. Piper też. Z resztą oni kradną wszystko.
Zmarszczyłem brwi. Wiedziałem, że dzieci Hermesa są zdolne do kradzieży, ale, że okradają obozowiczów...
-Mi nigdy nic nie ukradli...- powiedziałem.
-Bo się ciebie boją, proste!
Perspektywa wywoływania w obozowiczach strachu nie przypadła mi do gustu, za to fakt, że dzięki temu nadal moje rzeczy, pozostają moimi bardzo mi się spodobał.
-BOJĄ? BOJĄ SIĘ MNIE?!
-No, pewnie!
-To smutne...
-Ale prawdziwe.
-Jestem straszny?
-Zależy pod jakim względem.
-Zepsułaś mi nastrój- powiedziałem siadając przy stoliku i biorąc jednego precelka.
-Takie moje nowe hobby.
-Jesteś straszna!
-Jestem cudowna!- powiedziała z euforią, używając czaromowy. Przeszyło mnie poczucie uwielbienia do Carin, ale szybko zorientowałem się, że rzuciła na mnie czar.
Spojrzałem na nią spodełba. Zatrzepotała swoimi długimi rzęsami. Uśmiechnęła się słodko, a jej czarne oczy przeszył błysk.
-W swoim mniemaniu.
Uśmiechnęła się zawadiacko.
-Moje mniemanie dużo zmienia- zasmiała się.
-?
-Och, ale z ciebie jest idiota!
-?
Zakręciło mi się w głowie. Jakiś zapach, chyba jaśminu, wypełnił moje zmysły. Uśmiech Carin wypełnił całego mnie. Nie byłem w stanie na nią nie patrzeć.
Jakiś słodki chichot poniósł się po mojej głowie. ,,Musiałam ociupinkę pokrzyżować twoje plany". Śmiech mógł należeć tylko do jednej osoby...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oto i zawitał rozdział nowy. Trochę krótki, ale chciałam skończyć w tym momencie. Możecie mnie zabić za końcówkę, ale miałam napływ Afrodytości. Napijemy się cherbatki? XDD Wiem, że jeszcze nie jest weekend, ale w weekend nie będę miała czasu.
UWAGA!
Nie wiedziałam jak nazwać rozdział, bo dwie nazwy się dobijały.
Decyzja, więc zależy od was.
Osobie, która poda najlepszą odpowiedź zadedykuję następny rozdział + zaobserwuję jej bloga + skomentuję dwa wpisy.
Jak nazwać rozdział?
Lenka Jackson (czekam na kreatywne odpowiedzi)

środa, 25 lutego 2015

Nowy szablon

Hej, kochani. Wypadało napisać, więc oto piszę.
Mam nowy szablon (tak w ogóle to boski, nie?).
Jest on pobrany z bloga Zaczarowane Szablony, a zrobiony przez Rowindale.
Dodałam button tak jak jest w regulaminie, ale postanowiłam także napisać.
Bardzo mi się spodobał dlatego wybrałam właśnie ten. Jest cudny, nie?
Bardzo wam polecam Zaczarowane Szablony, jeżeli chcecie pobrać ładny szablon
Dziękuję Rowindale za zrobienie takiego szablonu i udostępnienie go.
Lenka Jackson

niedziela, 22 lutego 2015

Nowy blog

Kochani, załorzylam nowego bloga. Nie odchodzę z tego. Będę prowadziła dwa. Na drugim także będę pisała opowiadania. Zapraszam na bloga: Nadzieja umiera ostatnia...
Proszę, zaglądajcie tam. Jest to nowy blog. Byłoby mi bardzo miło. Jutro już może dodam przedstawienie postaci. Życzę dobranoc! Niech wam Hypnos oszczędzi koszmarów!
Lenka Jackson

3000 odwiedzin!

Ajj! 3000 odwiedzin! Zbliżamy się wielkimi krokami do 5000. Jak ja was kocham! Mam taką radość z tego. Strasznie wam dziękuję.♡♥♡♥♥*^▁^
1000 odwiedzin świętowaliśmy 5 lutego. 2000 15 lutego, czyli już 10 dni później. A dzisiaj, czyli 22 lutego obchodzimy 3000. Więc tym razem nie minęło nawet 10 dni. Przez tydzień równo. Bardzo wam dziękuję.
Oby tak dalej!
Lenka Jackson♥

sobota, 21 lutego 2015

Informacje

Hej, mam raczej smutną informację. Dotyczy ona moich opowiadań.
Nie, nie przestaję je pisać, ale informuję, żeby było poukładane.
Rozdziały będą dodawane raz w tygodniu w weekend. Będą one dodawane po jednym, ale w każdy weekend. Nie wiem czy to źle czy dobrze, ale wolałam wyjaśnić.
Będzie bardziej poukładane.
Powód podam może innym razem. W każdym razie...no.
Częściej nie dam rady, ale sądzę, że jeden na tydzień to dużo.
Ps. Dzięki wszystkim czytelnikom za wytrwałość. Kocham was! Dziękuję za wszystko!
Lenka Jackson

Rozdział 13 ,,Palidaro''

*Annabeth*
-Właśnie dopływamy do....
BUM! BUM! BUM! TRACH!
-Właśnie dopłynęliśmy do Azorów. A dokładniej walnęliśmy w Azory.
-O, nie, nie! Mój kochany statek!- stęknął Leo, a ja ze zdziwieniem przypomniałam sobie, że ten statek to jego dzieło.
-Może nic się nie...- zaczęłam, ale nie było dane mi skończyć, bo usłyszałam krzyk.
-AAA!
Percy instynktownie wybiegł z pokoju. Krzyk nie ustawał. Wszyscy wybiegli zaraz po Percy'm. No...prawie wszyscy bo Leo nie miał zbyt szybkiego chodu. Krzyk nie ustawał, ani na sekundę. Był głośny, płaczliwy i dziecinny. Percy oparty był o burtę i starał się coś dojrzeć, ale niestety chyba nic nie widział.
-Zaczekajcie tu. Jak krzyknę to zwiewajcie, ja dopłynę.
Niezbyt podobało mi się zostawianie Percy'ego na pastwę losu, ale przytaknęłam mu i skinęłam do Leona, żeby był gotowy do odpłynięcia. Percy (pewnie tak jak wy uważam, że było to bardzo głupie, desperackie i niebezpieczne...ale w końcu co w naszym życiu takie nie jest?) wyskoczył przez burtę, a do ziemi miał jakieś 7 metrów. Nie usłyszeliśmy dźwięku łamanych kości, ani pisku. Tylko szelest piasku. Minęły dobre 3 minuty zanim usłyszeliśmy oznakę życia. Ale nie było to ani przywołanie, ani krzyk. Był to śmiech ulgi. Pomijając fakt w tym wszystkim, że krzyk nie ustawał przez cały czas.
-Wszystkiego bym się spodziewał, ale...- usłyszeliśmy uradowany głos Percy'ego.- Sądzę, że nie musimy uciekać-parsknął śmiechem.
Na początku nie rozumiałam o co mu chodzi. Ale kiedy za pomocą wysuwanych schodków (tak, Percy ryzykował życie zeskakując z takiej wysokości, a starczyło wyjąć drabinkę. ADHD level syn Posejdona). To co ujrzałam wyzionęło ze mnie ducha. Dosłownie milimetr od statku stała dziewczynja mniem więcej 8-letnia. To ona tak krzyczała. Nadal krzyczała. Przesunęła na nas wzrok, ale głowy nie ruszała, jakby bała się zahaczyć o statek. Zastanawiałam się jedynie nad jedną rzeczą: słychać było, że w coś my walnęli, ale mie było widać niczego innego niż dziewczynki. Miała blond włosy, spięte w jakiegoś dziwnego koka. Wielkie, granatowe oczy. Białą grecką tunikę, choć nieco krótszą niż nosiło się w Grecji podczas czasów olimpijczyków. Sandałki też starożytne, ale dla odmiany przydekorowane muszelkami. O dziwo wyspa była pusta. Och! A jednak był mały, drewniany domek.
-Aaaaaaaaaaa!
-Cicho!- usłyszeliśmy nagle czyjiś głos.
Może o rok od blondynki starsza, a może po prostu doroślejsza.
-Na cały kurz z biblioteki Ateny!- powiedziała rozkładając ręce.- Miała nam pani zsyłać ciekawe wynalazki, a nie pożal się Zeusowi zagładę!...no cóż! Kim jesteście i co tu robicie?- zapytała oschle nowo przybyła dziewczyna. Machnęła ręką na blondynkę i ta przestała wrzeszczeć, ale zaniosła się płaczem. Poważna dziewczyna miała czarne włosy, czarne ślepia, ten sam strój co druga dziewczynka. Bardzo przekonujący wyraz twarzy i głos. Włosy miała spięte w bardzo wysokiego kucyka, a spięte złotą obręczą. A za ucho wsadzony ołówek. Mądro jej z oczu patrzało, ale czuć było, że jest to raczej grożące spojrzenie. ,,Uwaga, jestem mądra i mogę was zabić nową strategią, którą właśnie skończyłam opracowywać.''
Wszyscy milczeliśmy.
-Widzę, że nie macie gadanego- prychnęła z pogardą.- Meyna! Meyna, chodź, bo nie wytrzymam z nią!
Rudowłosa roześmiana dziewczynka wybiegła z domku. Cały czas chichotała. Włosy  miała rospuszczony i nosiła się tym jakby to było wielkie wykroczenie, a ona była z tego dumna. Ten sam strój. Zielone oczęta, długie loki, słodkie piegi i rozbawioną twarzyczkę.
-Pani was przysłała?- zapytała uśmiechając się do nas.
-Jesteśmy półbogami- zaczęłam pewna już, że nie są to zwykłe śmiertelniczki.- ym...w trakcie misji...pokojowej rzecz jasna...chyba, że chcecie nas zabić.
-Jak będziemy miały powody...- zmierzyła nas wzrokiem poważna dziewczyna.
-Och! To herosi!- powiedziała z wielką radością rudzielka.
-I co w tym cudownego? Pewnie jakieś dzieci Afrodyty, Hermesa i Apolla. Nic takiego!
-Nie obrażaj mojej matki- łypnęła groźnie Carin, a czarnowłosa wskazała na nią mówiąc jakby: mówiłam, Afrodyta.
-Jestem Annabeth, to jest Carin, to Leo, a to...Percy.
Oczęta blondynki się rozszerzyły i uniosły.
-T-ten? Percy Jackson? Syn Posejdona?
-yhym...-westchnął Percy.
-Mówiłam? Wiedziałam, że będą to mili goście. Herbatki?- zaśmiała się ruda.
 O, dziwo zgodziliśmy się. Okazało się, że rudowłosa to Meyna, blondynka Amerina, a czarnowłosa złośnica Siena. Dość oryginalne.
-Więc jesteście półbogami? Niech no zgadnę: misja w ani najmniejszym punkcie nie dotyczy naszej Pani?- zapytała z kaprysem Siena.
-Z wielką chęcią udzieliłbym odpowiedzi, ale niestety nie wiem kim jest do cholery wasza Pani- denerwował się Percy.
-Ateną- powiedziałam cicho.
-Mhm- roześmiała się Meyna.- Atena jest naszą panią. Wybrała nas, abyśmy strzegły i czekały na wybrańca, a za to dała nam wielką mądrość i...nieśmiertelność!
-Bo inaczej nie miałby kto strzec przez trzy tysiaki lat tego jej skarbu, czy jak kto woli- odparła pesymistycznie Siena, na co Meyna się tykko roześmiała, a Amerina dalej przyglądała się Percy'emu co go najwidoczniej bardzo irytowało.
-Okey...dużo mi te wasze zagadki nie mówią...Annabeth, skąd wiedziałaś kto jest ich panią?
-Sama nie wiem. Instynkt Ateny- wzruszyłam ramionami.
-Ateny?- naprężyła się niespokojnie Siena.
-Och, tak! Atena jest moją matką- powiedziałam, bardziej jednak zajęta rozmyślaniem nad zadaniem dziewczynek.
-Och! Wiedziałam! Od razu kiedy zobaczyłam ten statek...wiedziałam!- zaniosła się płaczem Amerina.
-Spokój! Spotykałyśmy już całe zastępy dzieci Ateny, a żadne jakoś nie było TYM dzieckiem. Nie ekscytuj się tak!- powiedziała Siena, ale sama miała rozgorączkowaną minę.
-Nie chcę przeszkadzać, ale czy mogę wiedzieć o co chodzi?- zapytałam już prawie tak samo poirytowana jak Percy, który starał się odgonić wzrok Ameriny. Meyna roześmiała się, a Siena westchnęła.
-Zna legende?.- zwróciła się do Percy'ego.
-Wątpię. Jest...bardzo nowa. Mówimy o...?
-Mhm- przytaknęła poważnie.- Myślisz, że jest chociaż sens próbować?
-Sądzę, że...-podejrzliwie na mnie spojrzał.- o, tak! Sądzę, że tak. Akurat nie ma broni, więc...
-Okey...a teraz macie mi wszystko wytłumaczyć.
-Po obozie krąży pewna stara legenda. No, czyli mit dokładniej mówiąc. Atena w czasach greckich jest boginią mądrości, strategii i sprawiedliwej walki. Kiedy rzymianie podbili grecję podbili też greckich bogów i trochę ich pozemieniali jak pewnie wiesz. Niektórych np. Posejdona zminili mu tylko imię, ale np. Załóżmy  Hades chociażby on w grecji był bogiem życia po śmierci i podziemia, a w rzymie jest już nie tylko od tego, ale też od bogactwa i złota, a sądziłem, że gorszy być nie może...w każdym razie Atene, też zmienili. W grecji Atena jest też boginią strategii i sprawiedliwej walki, a w Rzymie odebrali jej to, stała się nudną boginią nudnej mądrości - Minerwą. Jak sama nazwa wskazuje działa mi na nerwy, ale to tylko taka drobnostka. W każdym razie mit mówi, że stało się to podczas walki kiedy rzymianie podbijali akurat Ateny. Idealnie wtedy kiedy podporządkowali sobie ostatniego Ateńczyka dokładniej go zabijając właśnie przez niego Atena utraciła waleczność. Do miecza, którym zabito go wpłynęła cała waleczność Ateny. Ten miecz Atena zabrała kiedy Rzym upadał. Ludzie nie znają tego mitu, bo Atena nie pozwoliła, żeby z niej kpiono. Podobno jakieś dziecko Ateny ma podporządkować sobie ten miecz i wrócić godność Atenie. Jak do tąd jednak nie znalazło się dziecko, które dałoby radę. Miecz sam zaczyna je prowadzić i z reguły w ten sposób zabija kogoś kogo wcale nie chcesz zabić. One pilnują tego miecza i czekają na dziecko, które ma TEN dar.
-Właśnie- poparła chlipiąc Amerina.
Powoli zaczęłam wszystko układać w głowie, aż wreszcie zrozumiałam.
-I wy serio chcecie, żebym ja spróbowała?
-Wiesz.....to może nie przypadek, akurat nie masz broni...
-No fakt....Ale ja wolę sztylet- starałam się namówić ich, że to bez najmniejszego sensu.
-Miecz dopasowuje się do osobnika, do stylu jego walki- powiedziała Siena pierwszy raz bez wyrzutu, jakby była zbyt zajęta myślami.
-Bosko,  ale....co jeżeli was zabiję?- zapytałam, to była ostatnia nadzieja.
-Damy radę- uśmiechnął się Percy.
Siena wstała i wyszła po jakichś 30 sekundach wróciła niosąc łuk.
-Spokojnie jest teraz łukiem, bo ja jestem łuczniczką, ale dla ciebie zmieni się w pasującą do ciebie broń, chyba, że najpierw cię zabije.
-Bardzo zachęcająco brzmi- odparłam zdenerwowana. Ale nie tylko ja byłam rodrażniona. Percy przez przypadek zalał połowę plaży, Leon bawił się jakimś sprzętem, a Carin przez przypadek zaczęła ładnieć w oczach.
-Podejmujesz się ryzyka?- zapytała stanowczo Siena.
-A mam do cholery inny wybór?!
Połorzyły przede mną broń, która momentalnie zamieniła się w włócznię. Stół może mieć jakiś styl walki? Najwyraźniej tak.
Odeszłam parę kroków i powoli wzięłam miecz do ręki.
-To nie był dobry pomysł krzyknęła Amerina.
Świat mi się rozwiał. Miecz szalał. Nie miałam nic do gadania. Raz prawie odcięłam głowę Amerinie, która zanosła się szlocham, potem szturchnęłam Sienę, a ta omal nie zabiła mnie spojrzeniem, potem ugodziłam Percy'ego w brzuch, na szczęście powodując tylko draśnięcie. Nie zdąrzyłam przeprosić, bo miecz, zamienił się w sztylet i ugodził...mnie. Przebijając mi udo na wylot. Wyjęłam miecz i padłam na kolana.
-Udało się- powiedziała mdlejąc Amerina, Meyna uśmiechnęła się jak nigdy dotąd, a Siena mierzyła wzrokiem całą tą sytuację. Percy pisnął i jedyny o zdrowych zmysłach podbiegł do mnie. Sztylet wbity był w podłogę, a moje udo wylewało krew strumieniami. Auć!
Padłam na twarz i pociemniało mi przed oczami.
Widziałam zieloną mgłę i ktoś szeptał jak w transie: mądrość druhem jego będzie, dar nań na zawsze osiędzie.
Kiedy ktoś powtórzył to średnio 3 tysiące razy zobaczyłam białe światło.
,,Nie chcę umierać tak młodo- pomyślałam.- Nie idź w stronę światła''
-Witaj dziecko- światło zaczęło powoli przybierać krztałt kobiety.
-Atena- szepnęłam. Miałam nadzieję, że tylko w śnie się odezwałam.
-Tak, moje dziecko. Przywróciłaś mi dumę, więc i ja dam ci dumę. Od teraz duma będzie twą piętą Achillesa. Pewnie mnie znienawidzisz, ale to kiedyś uratuje ci życie.
-Czym jest pięta Achillesa?
-No jak to? Nie znasz tego mitu? Cały czas zapominam, że jesteś taka nowa. Zapytaj Percy'ego. On ma wyjątkowo dokuczliwą piętę Achillesa.
-Jaką?
-Tajemnica- szepnęła i spowrotem zaczęła zmieniać się w białą plamę.- Rzadko to mówię, ale dziękuję.
-P-proszę...
Obudziłam się na łóżku, było przerażająco biało. ,,Obóz''- pomyślałam.
Rozejrzałam się bliżej. Na szafeczce obok łóżka leżał sztylet. Na rękojeści miecza  wyrzeźbiona była sowa. Wzięłam broń do ręki. Z przeciwnej strony widniały dwa skrzyżowane miecze. A z boku pionowo napisane było greckim alfabetem ,,palidoro''. Co oznaczało dwa słowa: dar i walka. Dar walki. ,,Mądrość druhem jego będzie, DAR nań na zawsze osiędzie''.
Nagle Percy wszedł do pokoju. Deja vu.
-Obudziłaś się- uśmiechnął się.
-Obóz?- zapytałam z nadzieją.
Percy także ze smutkiem przecząco pokręcił głową.
-Szkoda...To jest to co myślę?- wskazałam na sztylet.
-Mhm...Nazywa się Palidaro. Co oznacza...
-Dar walki- przerwałam mu. A on najwyraźniej nie zdziwiony, że umiem greke przytaknął.
-Jak się czujesz?- zapytał wskazując podbrudkiem na moje udo.
-W zasadzie nie boli, jestem tylko trochę zmęczona.
-,,Trochę zmęczona''? To kosztowało cię prawie całą energię życiową. A że nie boli to normalne. To jest miecz sprawiedliwej walki, a ty nie miałaś powodu do zabijania samej siebie.
,,Uwierz mi, że masz!'' - odezwał się dawno nie słyszany lokator. ,,ja bym zdechła w twoim ciele.''
,,ty jesteś w moim ciele''- zauważyłam.
,,Smutna, prawda...''- westchnęła.
-Atena coś wspominała...-zaczęłam.
-Atena?- zmarszczył jedną brew.
-Tak. Można powiedzieć, że nawiedziła mnie we śnie. Wspominała mi coś o pięcie Achillesa. Powiedziała, że mam się zapytać ciebie.
-Mnie?- jeszcze bardziej się zdziwił.- Atena mnie nienawidzi.
Opowiedział mi mit o Achillesie, a ja z zamkniętymi oczami słuchałam. Przypominało mi to jak mój tata jak byłam mała czytał mi bajki na dobranoc.
-Każdy półbóg ma taką swoją ,,piętę Achillesa''. Jest to taki jego słaby punkt.
-Ja mam ich sporo.
-To są wady, ale mówimy o czymś innym. Przecież Achilles miał też wiele wad, ale tu mówimy o słabym punkcie. Najbardziej dotkliwym. Czymś co może cię zniszczyć w zasadzie. Często nawet nie wiemy co jest naszą piętą, ale czasami bogowie nam wyjawiają tą tajemnicę. Co jednak tylko nam psuje życie jeszcze bardziej.
-Mówiła też...-spojrzałam mu w oczy ze strachem, że mnie zabije za to co powiem.- Że ty masz wyjątkowo dotkliwą piętę Achillesa. Co...
Percy spóścił wzrok wpatrując się w podłogę.
-Nie powinno się o tym mówić. To kuszenie losu...
Rzuciłam mu spojrzenie ,,nie wymigasz się''.
-Jestem zbyt...-zaciął się, bo coś zmąciło jego uwagę.
Był to dźwięk kopyt. Percy odwrócił się w tył.
-Och, bogowie! Chejron!- za nim na jakiejś ścianie mgły ukazała się postać Chejrona i wszystkich grupowych.
-Witaj, Percy! O i Annabeth. Chciałem się dowiedzieć jak wam idzie. Wszyscy żywi?
-Żywi, tak, ale...
-Coś się stało?
Percy opowiedział wszystko (oprócz tajemniczego głosu) do momentu, kiedy znaleźliśmy śpięcego Leona.
-I?-ponaglił grupowy domku Hefajstosa.
-Hypnos go obudził- powiedziałam. Jakiś chłopak nagle drgnął, najwyraźniej przysypiał.
-Tata?- zapytał ospale.
-Śpij, śpij- zaśmiała się jakaś pięknisia.
-I co z nim?- zapytał Chejron.
-No...jest trochę chory...-mówił ostrożnie Percy.
-Czyli po naszemu ,,ledwo żyje''- podsumował chłopak bardzo podobny do mnie. Ach, tak! Clair, grupowy domku Ateny. Chejron łypnął na niego groźnie. Grupowy Hefajstosa spojrzał niebiosa wymownie z miną ,,my zawsze mamy szczęście''.
-Dobrze. Opowiadaj dalej.
Percy zaczął opowiadać o sztormie, pominął trójząb. Wreszcie doszedł do uderzenia w Azory. Opowiedział o dziewczynkach i o tym, że to one wszystkiego strzegą. W połowie zdania Percy'emu przerwał Clair.
-Na, najświętszą Atenę!- wrzasnął, a wszyscy spojrzeli na niego spode łba. Prawie mdlejącc wskazał w naszą stronę, chyba na szafkę.
-To..to- dukał.
-Czy to jest to co myślę?- zapytał Chejron. Percy przytaknął łagodnie. Clair uśmiechnął się od ucha, do ucha i puścił mi oczko.
-Palidaro- powiedział Chejron, ale o dziwo nie patrzał na mnie, a na Percy'ego. Powiedział ze smutkiem:- zaczęło się...


-------------------------------------------
Mam dla was new rozdzialik. Piszcie jak wam się podoba. Pamętajcie:
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Dzisiaj cały z perspektywy Ann, ale tak jakoś wyszło. Następnyn postaram się zrobić tylko z perspektywy Percy'ego.
Pozderki:-)
Lenka Jackson ♥

środa, 18 lutego 2015

Rozdział 12 ,,Relacje Atena - Posejdon"

*Percy*
Głos inaczej zabrzmiał niż z reguły. Obijał się jakby o moją czaszkę. Dudnił w mój mózg, przez co nie byłem w stanie funkcjonować. Ton był podobny do tonu Nemezis, którą kiedyś spotkałem. Sarkastycznie miły, a tak serio zabijający cię od środka.
Jedyne co było oznaką, że nadal żyję było bicie serca. Biło bardzo głośno, zdecydowanie zbyt głośno. Przez jakieś 20 sekund głos jeszcze szedł echem przez moją głowę.
WIELE, na prawdę bardzo dużo razy słyszałem o swojej śmierci i o jeszcze gorszych rzeczach, mówił do mnie takie rzeczy Tanatos (bóg śmierć), Nemezis (bogini zemsty), Kronos (UGHR!), tytani, giganci, potwory, inne niezbyt fajne stworzenia, Hades...ogólnie całe zło na świecie, mówiło mi o całym źle na świecie, przewidując, że właśnie na mnie ono spadnie, ale nigdy...trudno mi to przyznać, ale nigdy nie czułem się tak mały, tak wystraszony i załamany. Pierwszy raz w życiu poczułem, że w 100% przegrałem. Nie wiedziałem w czym, z kim, o co i po co, ale byłem tego wręcz pewny.
No bo o to mu chodziło...przestraszyć mnie, sprawić bym się poddał...chciał, żeby tak było...na tym mu zależało. Chyba mu się udało...

*Annabeth*
Obudził mnie krzyk Carin:
-Annabeth, śniadanie!
Następnie jęczenie Percy'ego:
-Daj jej spać, zje potem.
Zgodziłabym się z Percy'm gdybym nie otworzyła oczu.
Leżałam na prawym boku, miałam głowe położoną ręce. Akurat na moim polu widzeniu był nadgasrstek. Jęknełam.
-P-percy?
Chwile potem do pokoju wszedł ledwo żywy chłopak.
-Sory, mówiłem jej żeby cię nie...
Zobaczył to co ja przed chwilą zobaczyłam.
-Czemu ręka ci krwawi?
-Nie wiem
Odwróciłam się w jego strone.
-Och, bogowie!
-C-co?
Bez pytania wszedł do mojej łazienki i wrócił z chyba dwudziestoma chusteczkami.
Wszystkie na raz przyłożył mi do twarzy. Spoko, sądziłam, że krwawi mi ręka, ale mniejsza o to.
Kiedy odsunął chusteczki były całe czerwone, prawdopodobnie z krwi.
-Em...
Zrobiło mi się nie dobrze.
-Trzymaj tak- podał mi papier.
Okazało się, że to wcale nie ręka mi krwawiła, a nos. Percy powiedział mi, że dostałam z liścia od fali i to może przez to. Siedział ze mną i przynosił nowe chusteczki. Wreszcie kiedy krew przestała trochę płynąć poszłam do toalety. Spojrzałam w lustro i omal nie krzyknęłam. Cała twarz była brudna z krwi. Pochyliłam się nad umywalką i powoli, zminą wodą zmywałam krew.
-Co z Leonem?- zapytałam siedzącego na fotelu Percy'ego.
-Śpi. Zasnął zaraz po sztormie i nadal śpi.
-Jesteś śpiący- zauważyłam.
-No co ty?- ziewnął sarkastycznie.
-No to idź spać!
-Teraz jest śniadanie- zauważył.- Potem pójdę spać.
-Mhm...A potem to ci wypadnie i to i tamto, aż w końcu znowu będzie twoja kolej wartowania.
-No...Tak chyba właśnie będzie- uśmiechnął się.
-Miejmy nadzieję, że nie. Nie życzę sobie kolejnych rozrywek podczas twojej warty- wydęłam usta udając obrażoną. Musiałam wyglądać zabawnie z całą mokra twarzą, ale nie przejmowałam się tym.
-To był Mroczny. Prosiłem go, żeby popilnował przez 2 minuty statku. Czy to jest aż takie trudne?
-Prawdopodobnie...Kim jest Mroczny?
-Pegazem.
Omal nie udławiłam się ze śmiechu.
-A, pegaz! Drżyjmy przed ,,mrocznym" pegazem!
-Nie śmiej się- powiedział.
-Jest fioletowy, czy różowy? W kolorze tęczy?
-Te bajeczki o pegazach to nieprawda. Pegazy z reguły są białe, bywają brązowe, siwe, no i...jest jeden...czarny.
-Twój?
-A mój. Uratowałem go kiedyś ze statku, od teraz jest mi dłużny i nazywa mnie szefem.
-Nazywa?!
-Ach, tak! No...
-Jak on może...Rozmawiasz z końmi?
-Posejdon stworzył konie.
-Ale, bosko! Mnie konie w prost nienawidzą! Raz pogłaskałam konia, a on...bolało, na prawdę to strasznie bolało.
Pomasowałam miejsce, w które parę lat temu dostałam od konia.
Uśmiechnął się
-Jesteś córką Ateny. To normalne. To co Posejdona - nienawidzi Ateny, a to co Ateny - nienawidzi Posejdona. Na przykład mnie wprost nienawidzą książki i to z taką wzajemnością!
Zaśmiałam się.
-Nie wątpliwe. Twój glonowy móżdżek pewnie nie przyswaja zbyt dużo informacji.
Zaczęliśmy się wymieniać niemiłymi komentarzami, co chwila wybuchając śmiechem.
-Jesteś na prawdę bardzo zgloniały! Dziwię się, że nie masz glonów zamiast włosów.
-A ja, że ty masz pępek!
Wybuchnęłam śmiechem i dopiero teraz się zdziwiłam.
-Pępek?
-Wy dzieci Ateny wyskakujecie z jej głowy, tak jak ona sama wyskoczyła z Zeusa.
Pomasowałam głowę i dławiąc się ze śmiechu powiedziałam:
-Zeus jest moim dziadkiem!
-A moim wujkiem- jęknął.
-O, bogowie! Posejdon jest...jest moim pastryjem!
-Kim?!
-Dziadkiem stryjecznym. Bratem dziadka.
-A moim tatą...To brzmi przerażająco...
-Jeżeli ja wyskoczyłam z głowy mojej matki, to czy ty wyskoczyłeś z jego trójzębu...
Percy zmarszczył brwi, po czym się uśmiechnął.
-Zrób coś dla mnie i proszę cię nie każ mi się dowiedzieć!
Uniosłam kawałek koszulki.
-Mam pępek- oznajmiłam poważnie i wybuchnęliśmy śmiechem.
Do pokoju ktoś zapukał.
-Nie chcę wam przeszkadzać, ale nawet Leo się obudził na śniadanie. Czy ruszycie swoje łaskawe zadki i przyjdziecie?!
-Mhm- mruknął ze śmiechem Percy.
-Idź, ja dojdę.

*Percy*
Carin miała od rana ostrą minę. Pewnie sny nie dały jej spać, Leo wyglądał jakby serio zjadł swoje skarpetki, a ja i Annabeth jak na przekór cały czas się śmialiśmy. Nie wiem co nas tak rozśmieszało, bo wszyscy jedli w milczeniu, ale po prostu co chwila, któreś z nas się śmiało. Dostaliśmy niezłej szajby. Annabeth uśmiechała się do swojej kanapki, Leo dłubał coś w talerzu, bez apetytu, Carin łypała na mnie groźnie, a ja pożerałem niebieskie naleśniki.
-Czemu one do cholery są niebieskie?
-A czemu, nie?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Tak, uwielbiam denerwować ludzi.
-Co wy tacy szczęśliwi?- warknęła Carin.
-A co ty taka zła?- zapytała Ann.
-Ughr!- wywróciła oczami.- Zaraz dopływamy do...
BUM! BUM! BUM! TRRRRACH!






------------------------------------------------------------------------
Sorki, że taki krótki, ale chciałam wreszcie dodać. Mam nadzieję, że jest OK.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Lenka Jackson

Opowiadanie nieromantyczne - one shot walentynkowy

Hejka! Sory, że jest już po walentynkach, ale ja dopiero teraz skończyłam pisać to nieromantyczne opowiadanie.
Opowiadanie dedykuję wszystkim dziewczynom, które tak jak ja i Sophie z opowiadania nie obchodzą walentynek, chyba, że szukają pretekstu na spanie u przyjaciółki.
Ale i tym, które spędziły samotnie walentynki bez swojej drugiej połówki, ze złamanym sercem.
Moim miłosnym mottem jest: ,,miłości się nie szuka, miłość sama się znajduje", trzymajcie się tego tak jak ja i powodzenia!

-----------------------------------------------------------------------------
-No po prostu idioci! Nie stać ich, żeby napisać anonimową walentynkę. Na przykład Molly i Fred. Przecież każdy to wie, że on się w niej od pierwszej klasy buja, a nigdy nie dostała od niego żadnej karteczki. Albo chociażby ja! Kto by mnie nie kochał?- kiedy Schall (czyt. szoll) wypowiedziała ostatnie zdanie wybuchnęłyśmy wspólnym głośnym śmiechem.
-Och, no weź już ich zostaw! Jak te puste stworzenia nie mają za grosz odwagi to ich strata!- zaopiniowałam.
-Właśnie! Co ja się będę nimi przejmować. Szkoda mojego cennego czasu.
-Nie udawaj. Przecież wiem, że strasznie ci na tym zależy. I nie przejmuj się tak, bo minęły dopiero dwie lekcje. daj im trochę czasu!
Ja jak zwykle miałam głęboko i szeroko walentynki, ale Schall strasznie się tym przejmowała. Z resztą ja z reguły nie dostawałam walentynek, chyba, że od przyjaciółek, natomiast ona zawsze dostawała przynjamniej jedną od jakiegoś wielbiciela.
-Och, ale ty zawsze i tak nie dostajesz, więc nie wiesz jak to jest!- po chwili zrozumiała co powiedziała- Ojeju, przepraszam! Nie chciałąm, zeby to tak zabrzmiało.
Ale zamiast gorzkich łez i w ogóle wybuchnęłam radosnym śmiechem.
-Masz rację! Ja nigdy nie dostaję! I wiesz co? Bardzo mi z tym dobrze! Jakoś mnie nie ciągnie, żeby czytać puste liściki miłosne, które tak w ogóle są całkiem nieromantyczne.
-Niby tak, ale sam fakt, że to walentynka od wielbiciela jest romantyczny!
-Poprawka: ten fakt jest totalnie nieromantyczny, jest idiotyczny.
-Przestań! Gdybyś ty kiedyś dostała to byś zrozumiała.
-Kiedyś dostałam!
-Serio? Niby od kogo?
-5 klasa, Dan Forpeec.
-Och! On był wtedy w czołówce klasy! A ty mi nic nie powiedziałaś, ani nic  z tym nie zrobiłaś. Mógł być twój, ale teraz chodzi do zupełnie innej szkoły.
-Nie płaczę.
-Jesteś totalnie nieromantyczna.
-A jestem!
-UGHR!
-Och, już się tak nie denerwuj.
-Sophie Cholls, jak ja mam się nie denerwować, kiedy ty jesteś tak nieromantyczna?
-Po prostu.
-Ale...! Za tobą by ganiali wszyscy chłopacy, ale ty jesteś taka...taka niedostępna. Ty w ogóle na nich nie patrzysz, a jak się do nich odzywasz to jakby byli twoimi braćmi. W ogóle nie korzystasz z swojej urody i wdzięku!
Wybuchnęłam śmiechem.
-Nie no! To się popisałaś! Po pierwszę: nie mam urody, ani wdzięku. Po drugie: chłopacy tak czy siak by się za mną nie uganiali. Po trzecie: mi to bardzo odpowiada. A po czwarte: to musimy iść na lekcję.
-UGHR!
Ruszyłyśmy w stronę klasy, a Schall co jakiś czas pomrukiwała: ,,totalnie nieromantyczna, no totalnie!" z czego ja się śmiałam.
Walentynki- najgorszy dzień w roku. Nie dlatego, że opłakuję brak drugiej połówki, a dlatego, że według mnie to idiotyczne!
Tak czy siak weszłyśmy ostatnie do klasy. Z tym wiązały się spore problemy. Mianowicie: nie było pustej ławki. Były dwa wolne miejsca: jedno obok Molly, drugie obok Bill'ego. Może coś o Bill'ym:
jeden z czołówki klasy (jak to nazywa Scholl), ogólnie spoko chłopak, no i Schall się w nim podkochuję. Oczywiście wstydziłaby sie usiąść obok Billa, więc ruszyła do ławki Molly, ale ja byłam bliżej i z szyderczym uśmiechem zajęłam miejsce obok Molly. Scholl od razu zburaczała i spojrzała na mnie tym swoim piorunującym spojrzeniem. Starając nie trząść się ruszyła w stronę ławki gdzie siedział Billy.
Molly- bardzo fajna dziewczyna, ale strasznie gadatliwa. Bałam się więc, że zacznie do mnie nawijać,a  my obie dostaniemy po uwadze, ale ona dziś bujała w chmurach. Co prawda, ani trochę nie słuchała pani, ale też nie gadała. Wpatrywała się w ławkę i palecm pisała coś na niej, czego nie mogłam zobaczyć.
-A więc droga dzieciarnio! Bądźmy szczerzy: nie tęskniłam za wami, nie zmienia też tego fakt, że dziś są walentynki. Chyba nic nigdy tego nie zmieni, bo jesteście najgorszą klasą stulecia.
Klasa przyjęła to ze śmiechem. Chociaż Pani Wettson cały czas tylko mówiła jacy to my jesteśmy beznadziejni wszyscy ją uwielbiali. Nigdy nie podnosiła głosu, zabawne było jak nas poniża, zabawne też były jej miny, sarkazmy i anegdotki. Ogólnie babka była zabawna, ale wyuczyła nas historii na blachę. Teraz kiedy byliśmy już w ostatniej klasie podstawówki, czyli ósmej, mieliśmy pewność, że z historii zdamy.
-Panienko Molly! Mówię do panienki!
-Tak?
-Panienka mnie nie słuchała? No cóż niestety jestem smuszona dać pani uwagę.
Sięgnęła do szafki po dziennik.
-Masz szczęście, nie ma dziennika, ale jeszcze raz przyłapię cię na nieuważaniu to jak bozię kocham wylecisz przez okno i w następnym miesiącu wylądujesz.
Klasa się zaśmiała.
-Z czego się tym razem śmiejecie?
Dalej się śmiali.
-Cóż, widzę, że jak się głupi śmieją to szybko nie przestaną- zerknęła na zegarek.- Och, za pięć minut dzwonek. Dziś wyjątkowo możecie się już spakować. Ale usłyszę, że ktoś jest głośno to mój obcas utknie w jego tłustym zadku.
Klasa znowu wybuchnęła śmiechem.
-Prze zabawne- mruknęła sarkastycznie Pani Wettson.
Sama się spakowałam. Wreszcie zwróciłam się szeptam do Molly.
-Całą lekcję bujałaś w chmurach, o co chodzi?
Molly lekko się uśmiechnęła. Wcisnęła mi coś do ręki. Była to czerwona karteczka, a na niej napisane starannym, pochyłym pismem:
,,Kochana Molly!
Postanowiłem podjąć ryzyko, bo w końcu to ostatnia klasa i możemy się po zakończeniu roku nigdy nie spotkać.
Podobasz mi się od pierwszej klasy. Masz śliczny uśmiech i oczy. Wiem, że może nie odwzajemniasz mojego uczucia, ale to mnie nie odstrasza. Dla mnie jesteś jedyna.
F.L.♥"
F.L. to pewnie inicjały. Takie inicjały miały dwie osoby z klasy: Fillip Labell (wątpię, aby to był on, bo chodzi z Carolą od roku już) i Fred Lirbouell. Obstawiam Freda.
-Kochany, nie?- pisnęła do mnie.
-Obrzydliwy, ale to moje zdanie.
Wręczyłam jej karteczkę. Odwróciłam się do tyłu w stronę Freda. Mącił zestresowany kącik bluzki. Uśmiechnęłam się do niego. Wprawdzie jak już mówiłam nie kręcą mnie takie rzeczy, ale doceniam jego odwagę. Spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach, jakby pytał: ,,i co?''. Mrugnęłam do niego porozumiewawczo, a on otworzył szeroko oczy z zadowoleniem.
Potem spojrzałam na moją przyjaciółkę, Schall. Jej złociste włosy były dziś rospuszczone. Nie lubi jak jej przeszkadzają włosy, więc dzisiaj i tak się już poświęciła nawet mając opaskę. Jak to ona, makijaż miała zrobiony. Kreski eyelinerem, rzęsy maskarą i trochę czerwonego cieniu. Miała czerwoną spódniczkę, czarne, cienkie rajtuzy, czarną bluzkę z czerwoną łapką pokazującą ,,ok".
Mrugała z gracją swoimi pomalowanymi, długimi rzęsami, które podkreślały jej jasne, niebieskie oczy. Niestety była strasznie zawiedziona, bo Billy nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Spojrzała na mnie wymownie przeklinając płeć brzydką. Ja się tylko do niej uśmiechnęłam.
Patrzyłam tak na bidulkę, bo nie miałam nic innego do roboty. Przyglądałam się jej.
Wreszcie zdecydowałam się przyznać, że jest piękna. Co nie zmieniało faktu, że ja taka wcale nie chciałabym być. Uważam, że bycie pięknym to ostatnia rzecz jakiej ten świat potrzebuje. Mi odpowiadało moja brzydota. Zbyt długie, zbyt jasne włosy. Zbyt i za bardzo otwarte oczy, które są zbyt ciemne, czarne. Zbyt jasne i zbyt małe usta. Zbyt mały i zadarty nosek...A do tego z piegami. Zbyt chude...wszystko! Zbyt niskie wszystko! Ja mając prawie 14 lat mam 1,57 wzrostu, a ważę zaledwie 38 kilo. No comment, please!
Spojrzałam na Travisa i Polle. Tworzyli taką cudną parę, co rzecz jasna dla mnie jest żałosne, ale przyznać musiałam, że z wszystkich znanych mi par oni byli najmniej obleśni. Nie całowali się co chwilę i takie tam, po prostu byli jak baardzo bliscy przyjaciele. Co jakiś czas zdarzało im się powiedzieć do siebie, że się kochają, ale ogólnie zachowywali się bardziej jak rodzeństwo. Byli parą od piątej klasy i nigdy im się nie zdarzyło pokłócić.
Potem z powrotem na Schall. Teraz była już w opłakanym stanie, bo Billy rozmawiał z Pamelą (najładniejszą dziewczyną z klasy) najwyraźniej jakoś zbytnio nie interesowała go moja przyjaciółka. Ta wydęła w moją stronę usta, a ja bezdźwięcznie ruszyłam ustami: jego problem. Ona potajemnie, tak żeby nikt nie zauważył, pokazała środkowy palec w stronę chłopaka, który niegdyś skradł jej serce. Wywróciłam wymownie oczami, a ona już szykowała się, aby i mi pokazać wybrany palec, ale zadzwonił nagle dzwonek, a jak to zawsze się dzieje wszystkie dzieci wybiegły z klasy w tempie stada gazeli.
Ja powoli wyszłam. Często tak się bawiłam. Szłam tzw. tip-topem kładąc stopę zaraz przed poprzednią stopą, co sprawiało, że poruszałam się na prawdę wolno. Nie spieszyło mi się. Pani jeszcze pisała jakieś notatki, a w klasie zostali dwaj chłopcy śmiejąc się z jakiś żartów. Dziecinne, strasznie!
Szłam tak wolno, że nawet chłopacy, którzy przez chwilę stali jeszcze w klasie zdążyli mnie wyprzedzić.
Kiedy wreszcie znalazłam się na korytarzu dalej krocząc tip-topem Schall podbiegła do mnie.
-Sophie!Widziałaś tego chama? Jak on mógł się tak zachować?
Zaśmiałam się.
-Kochana, jak już mówiłam: chłopacy to typowe świnie.
-Masz rację. Nie ma co się łudzić, że zwrócą na nas uwagę.
-Więc zgodzisz się spędzić dzisiaj u mnie babski wieczór?- zapytałam.
-Zero chłopaków- potwierdziła uśmiechając się do mnie.
-Zero rozmów o chłopakach- wyczułam jej podstępek. Za pewnie gadałaby tylko o chłopakach i...sorry, nie znam się.
-UGHR! Dobra, no niech ci będzie! Zero chłopaków i zero rozmów o nich.
Westchnęłam, bo wiedziałam, że to nie będzie proste.
-Mam nadzieję.


godzina 22:00
-Zostaniesz na noc?- zapytałam.
-No raczej! Chyba nie będę o dwunastej jechać metrem, hellou!
-Pewnie- uśmiechnęłam się.-A rodzice wiedzą?
-A co im za różnica?
-No wiesz...mogą się martwić...
-Chyba nie wiesz o kim mówisz! Moi rodzice i martwić? Te dwa słowa w jednym zdaniu? Proszę cię!
-Aż tak źle?
-Zero reakcji! Pewnie bym umarła, a oni by się nie zorientowali!
-Nie mów tak!
-Tylko przewiduję przyszłość!
-Yhym, yhym...Zawsze przesadzasz! Ale nawet nie patrząc na to jak bardzo jest źle...zawsze możesz na mnie liczyć.
-Yhy...- mruknęła smutno.
-O co tym razem chodzi?
-Nie powiem.
-Czemu?
-Bo nie mogę.
-Czemu?
-Bo mi zabroniłaś.
Uśmiechnęłam się:
-Nie sądziłam, że aż tak będziesz przestrzegać się obietnicy! Byłam pewna, że będziesz nawijać tylko o chłopakach. W nagrodę możesz gadać!
Jej spuszczone gałki oczne omal nie wypadły.
-Chodzi o Billa!- stęknęła.
-No wiem, wiem! Ale sama przecież powiedziałaś, że to cham!
-Cham, cham...Ale kiedy ja go kocham!
Zatkało mnie. Zabawne dla mnie było ,,podobanie się", ,,chodzenie ze sobą", ,,podrywanie", ale ,,miłość", taka prawdziwa nie była dla mnie zabawną sprawą. Moja przyjaciółka zawsze mówiła jaki to on śliczny, słodki, zabawny, ale nigdy nie mówiła, że go kocha.
-Schall...- zaczęłam.- Ty jesteś pewna, że go tak kochasz, kochasz?
-Yhy...- powiedziała pociągając nosem.
-Och, Schall!
-A ja nie chcę! On wcale nie zwraca na mnie uwagi! Wcale się mną nie interesuje! A ja nie mogę...Ja mu...kiedyś...bardzo dawno...powiedziałam...a on...się zaśmiał i poszedł
-Zrombię mu tyłek...
-Co?- zapytała, jakby była pewna, że usłyszała źle.
-Co? Najpierw przyszpilę go do ściany, potem, skopię, potem porąbię mu tyłek na drobne kawałki, a na sam koniec walne go tak z liścia, że wyląduje w następnym miesiącu.
Otworzyła oczy jakby nie wierzyła, że to powiedziałam.
-Przecież ciebie nigdy takie rzeczy nie obchodziły...
-Ale teraz chodzi o moją przyjaciółkę. Niech zakłada ochraniacze, bo będzie z nim słabo!
-Podnosisz mnie na duchu, ale nie i tak tego nie zrobisz...- stęknęła.
-Doprawdy?
Podniosła oczy.
-Gdzie on jest?
-Umówił się z Pamelą...chyba...
Wzięłam telefon i wystukałam numer do Pameli.
-Hej- usłyszałam łamiący się głos.
-Jesteś z Bill'em?- zapytałam.
-Nie...- pociągnęła nosem.
-Nie?
-On...on powiedział, że...że bardzo przeprasza, ale nie może...- pociągnęła nosem.
-No to mam kolejny powód, żeby wystrzelić go z armaty z II wojny światowej.
-Hę?
-Powiedział Ci gdzie idzie?
-Nie...chociaż jak się go pytałam to powiedział, że z nikim się nie umawia. Pewnie siedzi w domu...Nienawidzę go!
-Nie ty jedna...Gdzie on mieszka?
-Co...ul. Nowojorska 27, 65
-Niech się szykuje na lanie.
-Czemu...?
-Trudno mi o tym mówić, ale możliwe, że wyląduję w poprawczaku za zabójstwo.
Rozłączyłam się.
Przeprosiłam Schall i ruszyłam do domu Bill'a. Szczerze gówno mnie ten idiota obchodził, zanim nie zranił mojej przyjaciółki. Wreszcie doszłam do domu Bill'a. Zapukałam.
Drzwi otworzyła jego mama.
-Dzień dobry- uśmiechnęła się.
-Dobry, dobry- mruknęłam.- Jest Bill?
-Jest.
-A mogła by go tu pani zawołać?
-Pewnie- uśmiechnęła się, pewnie sądząc, że jestem jego dziewczyną.
-Bill!- zawołała.
-Co?!- zawołał.
-Ktoś do ciebie!
-A kto?
-Jakaś dziewczyna?
-A jaka?
-Złaź tu i już!
Chłopak westchnął i dało się słyszeć zejście po schodach.
Kiedy zobaczył, że to ja otworzył szeroko oczy i omal nie parsknął śmiechem.
Uśmiechnęłam się sarkastycznie.
-Wyjdziemy na dwór- odparłam bez pytania i nawet nie dałam mu założyć kurtki tylko szarpnęłam nim i wyciągnęłam go na dwór.
-Nie chciałam robić wstydu twojej matce.
Zmarszczył brwi.
Kopnęłam go w piszczel.
-Ty idioto!
Walnęłam go z łokcia i jeszcze raz kopnęłam. Już miałam zadać mu cios z liścia, ale on się odsunął.
-Co ty robisz? O co ci chodzi!
-O co? Na serio ,,o co ?"?
Podeszłam do niego, żeby go walnąć, ale on się odsunął.
-O co ci...?
-Jak to o co?
-Nie wiem za co mnie bijesz!- wrzasnął.
-To dopiero początek. Wystrzelę cię z armaty wojennej, a przed tym posiekam ci tyłek na kawałki. Ot, co!
-Odbiło jej!
-Mi? A kto jest na tyle idiotom, żeby tak ignorować...
kopnęłam go.
-Dobra, dobra, przestań!
Wywróciłam oczami.
-Idziesz przeprosić?
-Co? Za co? kogo?
Spojrzałam wymownie w niebo.
-Mojego wujka, wiesz?! Boże, no Schall, idioto!
-Co?- wytrzeszczył oczy.- Za co, niby?
-Och, ale ty jesteś tępy! Ona się w tobie buja, nie?! Debil! Sam mi mówiłeś...
-Powiedziałaś jej?- zrobił wściekłą minę.
-Nie, nic nie powiedziałam! Ale Schall przez ciebie zalewa mi mieszkanie łzami i topi pokój! Zrób coś!
-Czemu?
-Bo inaczej skończysz jak Hiroszimo?
-Niezły pretekst- mruknął.
-Wiem!
-Ale...
-Tak, mówiłeś. Nie możesz zniszczyć swojej reputacji  w szkole, wstydzisz się itd., ale mnie to szczerze gówno obchodzi! Masz iść z nią pogadać i powiedzieć jej! Mi powiedziałeś, jej też powiesz!
-Ale...- jęknął.
-Pamiętasz z historii wybuch nad Hiroszimo!? A no właśnie! Idź!
-Idę-mruknął i ruszył.
-W lewo- poprawiłam go.
Ruszył przygnębiony w lewo.
-Kurtka- przypomniałam.
Założył kurtkę.
Ruszył.
-Wróć!- krzyknęłam.
Odwrócił się.
-Podejdź.
Podszedł.
Walnęłam go z liścia.
-Idź!
-Jak ja jej się pokarzę...-mruknął rozpaczliwie pocierając policzek.
-Nie marudź! Hiroszimo, pamiętaj!
-Hiroszimo- mruknął i wzdrygnął się.
Usiadłam na ławeczce i zaniosłam się wielkim śmiechem, aż mama Bill'a wyszła.
-Nic Ci nie jest?
-Mi? Niech pani się boi o syna, a nie o mnie!
-Czemu?
-Miłość boli...- zaśmiałam się. Tym razem nie chodziło mi tylko o to jak go zlałam, chodziło mi ogólnie o miłość. Cóż, może i jestem zupełnie nieromantyczna! Ale...mogę zawsze kogoś zlać, żeby był romantyczny...Polecam się na przyszłość!

----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Podoba, się? Wiem, że nie jest walentynkowe, ale właśnie o to mi chodziło.
Lenka Jackson

niedziela, 15 lutego 2015

2000 odwiedzin!!

Nie no zdycham! Przez 10 dni nazbieraliście aż tysiąc odwiedzin! 2000! dwa tysiaki!
Jejuniu! I jak ja mam się odwdzięczyć? Jeszcze te wszystkie miłe komentarze! KC was wszystkich!
Dziękuję, że wytrwale czekacie aż wreszcie moja wena urodzin nowy rozdział, że czytacie, że komentujecie! Nawet nie wiecie jak wielką mam przez to motywację. I już chcę pisać kolejny rozdział! Ale pojawi się pewnie najszybciej we wtorek, nawet tego nie mogę wam obiecać.
Bardzo wam jeszcze raz dziękuję! Kocham was!
                                               Lenka Jackson♥

Rozdział 11 ,,Na przyjaciela zawsze można liczyć..."

*Percy*
Mój przyjaciel westchnął, ale po paru sekundach usłyszałem stukot kopyt.
Mój czarny pegaz musnął moją twarz.
-Mroczny- uśmiechnąłem się.
Tak,potrafię gadać z końmi! Mój ,,tatuńcio" stworzył konie!
-Koleś! Jest środek nocy! Wezwałeś mnie z nudów, czy będziemy ratować świat?
-Ani to, ani to. Muszę zejść do Leona, a boję się zostawić statek bez obrony. Wiesz jak kopniesz to raczej marne szanse, że potwór przeżyje.
Mroczny uwielbia jak mu się pochlebia, ale po chwili znowu miał obrażoną minę.
-Wiesz...miałem nadzieję na bitwę, ratowanie świata itd. a ty mnie zostawiasz na pilnowanie tego...- pewnie chciał powiedzieć coś w stylu ,,tego śmiecia", ale w porę zorientował się jaki jest ten statek.- Och, szefie!To njalepszy statek na świecie!
Zaczął stukać kopytami jakby w wyniku ekstazy postanowił postepować.
-Więc popilnujesz?
-Pewnie! Mogę tu nawet zamieszkać!
Mogłem mu w prawdzie zaproponowac mieszkanie na statku, bo na dolnym pokładzie była stajnia, ale wolałem zostawić tego pegaza na wolności (kiedy zbyt długo jest na uwięzi bywa bardzo nerwowy).
Zeszłem po schodkach na dół, mając pewność, że statek jest dobrze pilnowany. Cichutko wszedłem do kajuty mojego przyjaciela, który dalej smacznie chrapał. Nie, chociaż bardzo bym chciał nie mogę powiedzieć, że wyglądał już dobrze, albo chociaż lepiej. Ale na pewno bardziej pocieszająco wyglądało jak spał, niż jak majaczył i wymiotował. Wlałem mu trochę nektaru do ust, co było trudne, bo mógł się udławić. Miał gorączkę, a momentami trząsł się nerwowo. Był bardzo zielony, chociaż nigdy choroby morskiej nie miał.
Zrobiło mi się go szkoda. Nie miałem pojęcia kim jest osoba, która nawiedziła Annabeth i otruła Leona, ale miałem pewność, że jeszcze się ze mną policzy.
-Nie szkodzi- powiedziałem do niego. Wiedziałem, że mnie nie słyszy, ale chciałem mu to powiedzieć. Przecież dawno mu już wybaczyłem! Gdyby powiedział krótkie ,,przepraszam", albo chociaż ,,sory" byłoby ok. Ale teraz to nie miało znaczenia. Chciałem by wyzdrowiał i spowrotem był moim przyjacielem. Wlałem mu jeszcze odrobinkę nektaru do ust i wyszedłem powoli z kajuty.

*Annabeth*
Mhm! Wmawiano mi, że sen to odpoczynek. Chyba nigdy nie przeżyli hibernacji Hypnosa! Odeszły ze mnie wszelkie siły, świat wirował, wszystko bolało, nie umiałm nic zrobić. Ogólnie nadawałam się bardziej jako dywan niż półbogini. Jedyny plusem śpiączki Hypnosa był brak koszmarów, kiedy z wyczerpania momentalnie zasnęłam koszmary wróciły. Najpierw przyśnił mi się chory Leo, cały zielony, wychudziały jeszcze bardziej, trzęsący się z zimna, z najwyraźniej gorączką. Mówił coś o jakimś słoneczku, pewnie majaczył.
Potem po raz enty przysniła mi się ręka, a na niej znamie i głos mówiący ,,jeden z ośmiu".
Dalej śniło mi się (też po raz kolejny) jak dwójka wielkich stworzeń w przeciwną od nas stronę ciągnie Leona, który o dziwo się nie wyrywał, miał smutną minę, ale odważną.
Potem byliśmy znowu na tym urwisku twarz wyryta w skale śmiała się z nas. Wreszcie dojrzałam co siódemka, chyba-nie-ludzi robi. Stała w półkolu jakby osłaniając skałę z twarzą, ale to nie wszystko. W kręgu utorzonym przez skałę i siódemkę chyba-nie-ludzi coś jakby się poruszało. Albo było to coś przezrczyste, albo było to po prostu powietrze. Nie potrzebowałem dużo czasu, żeby utwierdzić się w tym, że to tak na prawdę jest jakieś stworzenie próbujące przedrzeć się przez magiczną ścianę stworzoną przez siódemkę na-pewno-nie-ludzi.
Kolejnym urywkiem była moja porażka. Po raz drugi musiało mi się to przyśnić, żeby utwierdzić mnie w swojej beznadziejności. Byliśmy na statku, szalał jakiś wielki sztorm, Percy stał na czubku statku i starał się zatrzymywać fale atakujące okręt, Carin wrzeszczała do fal, żeby przestały, ale to zatrzymywało je tylko na sekundę, Leo starał się wycofać okręt i utrzymać go w całości, a ja...cóż ja leżałam jak nieżywa na pokładzie, najwyaźniej zostałam pokonana przez falę...spoko!
No i jakby było mało moich cudnych porażek to musiała mi się przyśnić jeszcze jedna podnosząca na duchu wizja. Byliśmy na tym moim ulubionym klifie, ale teraz tło było zupełnie inne. Nie umiałam przyjrzeć się tej siódemce, bo za każdym razem kiedy próbowałam kręciło mi się w głowie i nie umiałam skupić na nich wzroku. W każdym razie siódemka nie-ludzi atakowała Percy'ego, Carin i Leona, a mnie nie...Mnie nie, bo mnie już pokonali. Byłam o milimetr od spadnięcia w przepaść. Zwisałam tak trzymając się jedną ręką w zasadzie jednym palcem krawędzi. Kiedy już miałam spaść, obudziłam się z krzykiem.
O dziwo strasznie szybko ktoś zauważył i Percy wparował do mojego pokoju.
-Na bogów, co się dzieje?!
Chciałam odpowiedź przepraszam, ale wyszło coś w stylu: a-ach...
-ym...Byłem właśnie u Leona- odparł.
-A właśnie co się stało pod moją nie obecność?
-Hypnos pod pewnymi warunkami zgodził się na obudzenie go, no, ale....wiesz...słabo z nim....
-Wiem.
-Wiesz?
-Mhm...Kim jest ,,słoneczko"?
-Słone...? Ach, tak! Bohaterką majaczenia Leona.
Nie umiałam powstrzymać uśmiechu. Wyobraziłam sobie samą siebie majaczącą o słoneczku. Wiem, że to nie na miejscu, ale wybuchnęłam śmiechem. Tego potrzebowałam, rozładowania emocji, od razu było lepiej.
-To nie jest śmieszne- powiedział Percy, ale sam też się uśmiechał.- Dobra...Może trochę.
Nagle statek dostał jakichś turbulencji.
-Em...Percy! Kto pilnuje statku?!
Percy zmarszczył brwi.
-Percy!-wrzasnęłam.
-Mroczny...- mruknął i wybiegł z pokoju. Trochę utykał na lewą nogę, ale wybiegł szybko. Zastanawiałam się jak tam w ogóle stan jego zdrowia, ale on za nic nie poruszał tego tematu. Udawał, że jest w pełni sił. Westchnęłam i wyszłam z pokoju. Okazało się, że chodź od wyjścia Percy'ego minęło 10 sekund akcja zdąrzyła się bardzo rozwinąć. Nie wiele zdąrzyłam zauważyć. Ocean szalał, statek to unosił się na 10 metrów, to znowu opadał w głąb wody.
Percy starał się powstrzymać fale, nawet Leo przykuśtykał i ledwie żywy szperał coś w maszynowni starając się wycofać statek, Carin najwyraźniej zbudzona turbulencjami wydzierała się na fale używając czaromowy. Jedno co zdąrzyłam zauważyć zanim dostałam z liścia to, że kiedyś już widziałam tą scenę.
*Percy*
Pierwszy raz w życiu nie byłem w stanie panować nad morzem. Fale po prostu pożerały moje. Ale moje moce nadal się wykorzystywały. Starałem się chronić przyjaciół, może Leonowi uda się wycofać statek, zanim ktoś dostanie falą.
Może gdybym wiedział co powoduje te fale...Nagle z fal uniósł się trójząb...trójząb mojego ojca...
Zacisnąłem szczęki i wzburzyłem wielką falę. Trójząb spowrotem schował się w głąb fal.
Annabeth patrzyła na mnie przerażona. Chyba wiedziała co oznacza ten trójząb.
Jak i ja była na tyle roztrzęsiona, że nie zauważyła fali lecącej prosto na nią. Nie zdąrzyłem krzyknąć, a ona dostała z liścia i padła jak długa.
Wtedy to dopiero się wkurzyłem.
Odganiałem wraz z Carin fale przez jakieś 20 minut wreszcie zwróciłem się do Leona:
-Leo!- starałem się przegłuszyć falę.
-Yhy-stęknął.
-Na trzy- spojrzałem mu w oczy, a on zrozumiał.
Następnie zwróciłem oczy ku Carin, a ta o dziwo zrozumiała i przytaknęła poważnie.
Wziąłem pare porządnych oddechów. Zacząłem:
-Jeden, dwa, trzy...!
Ułamek sekund po ,,trzy". Carin wrzasnęła: ,,spokój fale!". Ja siłą fali zmiażdżyłem słabą od czaromowy falę i w tym samym momencie Leo poruszył przekładnie i statek z maksymalną prędkością przepłynął przez fale.
Statek płynął tak szybko, że kiedy odwróciłem się do tyłu fale ledwo było widać. Kopnąłem nogą w burtę i resztkami sił podbiegłem do Annabeth.
Potrząsnąłem nią.
Oddychała. Ciężko. Podniosłem jej tułów, żeby znalazła się w pozycji siedzącej. Schyliłem ją. Zakasłała.
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Zaczęła się krztusić wodą.
-Och, bogowie! To był...?- zaczęła, ale nie skończyła. Spojrzeniami uznaliśmy, że zapomnimy o tym.
Znowu zaczęła się krztusić. Mrugała powoli.
-Ała- rozmasowała policzek.
Mrugnęła powoli i szepnęła zmęczonym głosem:
-Do-obranoc
-Dobranoc- zaśmiałem się po prostu szczęśliwy, że nic jej nie jest.
Dziewczyna zamknęła oczy i prawdopodobnie zasnęła.
Zaniosłem ją do kajuty. Leo zrobił się jeszcze bardziej zielony.
-Jak się czujesz?- zapytałem.
-Jakbym zjadł skarpetki.
Od razu się położył, chociaż upierał się, że teraz jest jego warta.
-Spokojnie...
-Wiosło jest uszkodzone...
-Spokojnie...
-Powinniśmy zwolnić...
-Spokojnie...
-W maszynowni jest taka dźwignia...
-Spokojnie...
-Trzeba zmi...
-Jak mówię ,,spokojnie" to spokojnie!
-No dobra...
Carin miała mieć wachtę za 3 godziny, więc poszła się jeszcze przespać, zostałem sam.
Usłyszałem cichutkie odgłosy.
-Zabiję cie!- zwróciłem się do przepraszająco patrzącego pegaza.
-Szefie...To nie moja wina!
-Miałeś tylko pilnować statku...
-Ale co miałem zrobić?
-Och, mroczny, mroczny!
,,Już po tobie mój miły..."



---------------------------------------------------------------------------------
Hej, jak rozdzialik? Daje rade? Już prawie 2000 wyświetleń! Kc was!
Buziaki!
Pamiętajcie:
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!
Miłego czytania!
Lenka Jackson♥

sobota, 14 lutego 2015

Walentynki...♥

Serce, serduszko - serdzuszko, serce
Twe oczy, uśmiech, usta i ręce
dzisiaj Ci wyznaję:
kochanie, bez ciebie
mój świat niczym się stanie.
Marzę o Niej, o miłości Jej
Me serce należy już na zawsze do niej...



Sorki, że wpis walentynkowy teraz dopiero, ale wczoraj nie miałam prądu....-_-
Jak spędziliście walentynki?
Ja siedziałam z siostrą na kanapie i modliłam się o prąd. No właśnie...Mega walentynki!
A wy macie jakąś swoją walentynkę? Jak tam wasze miłości?
Ja nie mam....
W każdym razie piszę dla was one shota walentynkowego...jestem w trakcie! Miałam skończyć wczoraj, ale nie było prądu...ech!
Dodam ją chyba jeszcze dzisiaj...Miejmy nadzieję, że zdąrzę.
A tu na koniec macie spam walentynkowy z naszymi półbogami:




(heh, walentynka Leona! Oczywiście zanim poznał Kalipso!)


Znalezione obrazy dla zapytania frazel valentine's day


I na sam koniec mam pytanie:
Która parka lepsza?

VS
Znalezione obrazy dla zapytania percy and annabeth kiss

♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Lenka Jackson♥

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 10 ,,Miłych snów... "

*Annabeth*
-Ym...Percy?
-Mhm
-Gdzie jest mój sztylet?
-Chyba zniknął razem z Harpią.
-Harpia to ten kurczak, hę?
-No
-Czemu zabrała mój sztylet?
-Bo to Harpia
-Wiele tłumaczy!
Myślałam, że zaraz znowu zacznie mnie pocieszać i znajdzie mi nową broń, ale miał minę jakby to jemu odebrano jego Orkan, a nie mi durny sztylet.
Percy zacisnął szczęki.
-Nienawidzę Harpii- mruknął.
Trzy fragmenty złorzyły się w nieodgadniętą informację.
To jak Percy się roześmiał kiedy wybrałam ten sztylet, jak zawsze na niego patrzył, jak teraz się zasmucił wiedząc, że broń zniknęła bez śladu.
-Czyj to był sztylet?- wreszcie się odważyłam.
-Twój - mruknął.
-Ale przedtem. On czyjiś był, nie?
Percy przytaknął.
-Znasz tą broń?
Percy przytaknął.
-Em...Skąd?
Percy nagle bardzo zainteresował się oceanem.
-Percy- nalegałam.
Wydał zduszony głęboki oddech i z nie chęcią zaczął:
-Trafiłem do Obozu Herosów mając 5 lat co już wiesz. Ale przez 4 lata mój ojciec - słowo ,,mój ojciec" powiedział jak: ,,moje gówno".- mnie nie uznawał. Nie wiem czemu - westchnął i ciągnął dalej:- Mój Orkan- poklepał się po kieszeni.- Dawno temu Posejdon- i znowu ten ton.- dał go Cherjonowi, powiedział, że ma to dać odpowiedniej osobie, będzie wiedział komu. Chejron rzecz jasna dał go mi kiedy w wieku dziewięciu lat uznano mnie. Ale przez cztery lata musiałem czymś trenować...
-Och...
Wtedy przestało mnie obchodzić to, że nie mam broni, oczywiście smuciło mnie, że Percy stracił cenną pamiątkę z dzieciństwa, może jedyną, ale njabardziej wstrząsnął mnie fakt, że Posejdon był tak hamski, że uznał swojego syna po 4 latach.
-To o to chodziło...- szepnęłam.
-Tak, ale ważniejsze jest, że nie masz broni. Może Leo...Leo...- powtórzył Percy, a jego źrenicy rozszerzyły się na całe oczy.- Och, bogowie, Leo!
Zdziwieniem dla mnie nie było, że Carin nie obudziły krzyki i wrzaski, ale że Leo nic nie zareagował było podejrzane. Rusyzliśmy do sterowni gdzie na pewno był. Tak też się stało, ale zamiast stojącego przy sterze, czy też naprawiającego coś zobaczyliśmy go skulonego w pozycji embrionalnej.
-Śpi?- zapytałam.
Percy ukląkł i potrząsnął nim, ale on się nie obudził.
Percy przyłożył mu rękę do czoła.
-Och...Ale przecież nie ma tu dzieci Hypnosa...
-Co?!
-Jest w tzw. transie śpiączki, który często zdarza się dzieciom Hypnosa, albo oni na kogoś rzucają. To dziwne...
-Dziwne?!- odezwał się znajomy głos.- Czyli sądzicie, że tego typu trucizny są Hypnosa? Ależ nie! To ja jestem od trucizn! Nie chciałam, żeby przeszkadzał wam w zabawie z moim kochanym zwierzaczkiem! Cóż...Jest szansa, że się obudzi, ale wtedy będzie miał, cóż...lekkie problemy z zdrowiem, ale jest 50 % szans, że nie uda wam sie go obudzić. Cóż za pech!
Wyczułam, że głos się wycofał, a my byliśmy już tylko w trójkę w maszynowni.
-Och, bogowie czy ona nie da mi spokoju?- pisnęłam.
-Ym...Głosie...Mogę zadać pytanie...? Y...Więc, em...Jak go obudzić?- nic. cisza.
-Pewnie! Kiedy jest potrzebna to jej nie ma!- krzyknęłam.
Jak na zawołanie odezwał się głos:
Ależ jestem!
Percy nie zareagował. Dopiero po chwili zroientowałam się, że to był głos w mojej głowie.
-Och jak miło- powiedziałam w głowie.
-Och, wspaniałomyślna ja! Przybyłam, żeby troszkę cię znowu pognębić.
-Miło
-No nie? Więc macie dwa sposoby, ale obydwa sa świetne, czyli bardzo niebezpieczne.
-Jak całe nasze życie. Do rzeczy!
-Możecie odnaleść truciznę powrotnę, ale tylko ja ją mam, więc jest to mało prawdopodobne, albo znaleźć Hypnosa, tudzież jego dziecko, co jest tak samo mało prawdopodobne. A teraz miłej zabawy!

Głos ucichł.
-Kim jest Hypnos?- odezwałam się.
-Bogiem snu.
-A...
-A co?
-Masz jakiś pomysł jakby go...no wiesz...sprowadzić tu...?
Percy zmarszczył brwi.

*Percy*
Tak jakby was to interesowało, a wątpię to przyzywanie Hypnosa nie jest proste. Nawet jeżeli skupią się trzy osoby, wypowiedzą świętą modlitwę do niego i złożą ofiarę. Bo tak się składa, że ten koleś z reguły śpi, albo usypia, więc jeżeli nie prosisz o zaśnięcie to trudno o jego pomoc.
Kiedy wreszcie zareagował był za pewne pewny, że nie umiemy zasnąć i prosimy o sen. Senna twarz ukazała się nad oceanem i pstryknęła w naszą stronę palcami. Dziewczyny legły jak długie, ale ja zdąrzyłem uskoczyć. Twarz znowu chciała mnie uśpić, ale wrzasnęłem szybko:
-Nie!
-Nie?- odezwał się sennym głosem.
-Ja nie chcę spać!
-Nie? Acha! To pa- zaczął się powoli rozmywać, a wokół mnie rozległ się odgłos podobny do ziewnięcia.
-Nie!- wrzasnęłam szybko, on już znikał, ale jeszcze sie zatrzymał.
-Nie?- odezwał się tym sennym głosem.
-Potrzebujemy twojej pomocy!
-Mojej pomocy- mrugnął powoli jakby powieki mu ciążyły. Myślałem, że zaraz zaśnie, ale przytaknął karząc mówić dalej.
-Mojego przyjaciela- wymówiłem to słowo z trudem, ale kiedy udało mi się powiedzieć, zorientowałem się, że to najlepsze sformułowanie naszych stosuknów.- ktoś uśpił. Jestem w tej śpiączce, którą ty czasem rzucasz, ale...No nie umiemy jej zdjąć.
-Oskarżasz mnie o uśpienie twojego przyjaciela.
-Nom...Nie!, Nie! Oczywiście, że nie! To zrobił ktoś inny!
-Oskarżasz moje dzieci o uśpienie twojego przyjaciela.
-Y...No pewnie, że nie! Jasne, że nie!
-Oskarżasz...Ach...
-Nie mam pojęcia kogo oskarżam, ale na pewno nie ciebie i twoich potomków. Proszę tylko o pomoc.
-Mam uśpić osobę, która uśpiła twojego przyjaciela?
-Nie! Och, bogowie, nie! Prosimy, abyś go obudził.
-Ech...!- machnął z nie chęcią reką i powoli zaczął się rozpływać.- Wolę usypiać.
-proszę...
-Hym...- zatrzymał się i zmarszczył brwi.- A co z tego będę miał?
-Y...Moją wdzięczność?
-Ech...!- znowu zaczął się rozpływać.
-Ym...Drachmę...Dwie?...czego byś chciał?
Znowu się zatrzymał i zmarszczył brwi.
-No...Jest taka jedna rzecz...
-jaka? - zapytałem z nadzieją.
-Moje dzieci...
-Coś  z nimi nie tak?
-Właśnie, nie. Są bardzo tak. Tylko nikt tego nie docenia.
-Och, rozumiem! Mam powiększyć domek?
-Nie. Ty Percy Jacksonie, synu Posejdona, ty, staniesz się wielkim herosem, ty będziesz przywodził misji,od której zależą losy świata, ty zbierzesz grupkę najsliniejszych półbogów i ty dopilnujesz by jednym z nich było dziecko Hypnosa.
Na początku wydawało mi się to mega proste i łatwe, ale powoli zrozumiałem komplikację.
-Ja...Nie jestem pewny czy przeżyję...
-Masz dopilnować...- zabrzmiał groźnie. Tak groźnie jak groźne bywają koszmary. W tym momencie zrozumiałem, że to on zsyła na nas piękne sny, ale i on zsyła na nas straszne koszmary. Postanowiłem nie zadzierać z tym gościem.
-Obiecuję- odparłem, a moje zdecydowanie go zdziwiło.
-Na styks?
-Obiecuję na Styks, że w tej wielkiej misji czym kolwiek ona jest będzie uczestniczył twój potomek.
Hypnos się uśmiechnął, a ja poczułem jego lepszą stronę: stronę wypoczynku w łóżku, stronę pięknych snów, stronę marzeń.
-Więc co z moim przyjacielem?- zapytałem.
-Właśnie się budzi, ale A...- ugryzł się w język.- Ale rzucono na niego sporą klątwę, więc...może mieć niezłe problemy.
Zaczął się rozpływać, ale dodał na koniec.
-Wybacz mu.
Na początku sądziłem, że chodzi o Leona i rzeczywiście tak było, ale po chwili zrozumiałem, że nie tylko. Podrapałem się po głowie i spojrzałem w stronę dziewczyn.
-Ymm...A one?- zapytałem w stronę gdzie przedtem był Hypnos. Znowu usłyszałem dźwięk podobny do ziewnięcia i dziewczyny zaczęły się poruszać i masować obolałe od upadku miejsca.
-I?- stęknęła Carin.
-Czemu świat się kręci?- zapytała Annabeth.
Okazało się, że sen potrafi być bardzo męczący. Dziewczyny od razu połorzyły się spać, a ja zająłem się Leonem.
Cały czas coś majaczył i wymiotował. Był biało-zielony. Nie umiał stanąć na nogi.
-Ster...-mruknął.- Słoneczko przejmij ster.- na początku przeraziłem się, że mówi do mnie, ale on patrzył w niebo jakby szukał tam czegoś.- Gdzie się kryjesz?- mruknął.
Zgiał się wpół i pochylił nad wielką miską znowu zaczął wymiotować, a mi się zrobiło go szkoda. Połorzył się spowrotem i spojrzał na niebo.
-Wybaczasz mi?- sądziłem, że i teraz zwraca się do ,,słoneczka", ale spojrzał na mnie.
Tak w głębi serca wciąż czułem do niego urazę, nawet nie tyle co przez to, że mnie tam zostawił, co przez to, że nigdy nie przeprosił. Ale patrząc na niego takiego schorwanego poczułem, że wciąż jest tym starym, dobrym przyjacielem.
-Dawno ci już wybaczyłem- odparłem.
Zgiał się w pół i znowu zwrócił.
-Na prawdę?- spojrzał na mnie.
-Na prawdę.
Znowu zwymiotował, a potem zamknął oczy i zasnął. Sporo czasu zajęło mi przenoszenie go do jego kajuty na łóżko, ale wreszcie mi sie udało. Już od dwóch godzin trwała jego zmiana, ale ja postróżowałem za niego, tak jak on to zrobił kiedy ja byłem chory.
Wpatrywałem się w wodę. Przez to zamieszanie zapomniałem o mojej pamiątce, którą zabrała Harpia wracając do Tartaru.
-Na wszystkich bogów Olimpu, przeklinam Harpie!- powiedziałem patrząc w głąb wody.
-Och, nie bądźmy już tacy dotkliwi- mruknął głos w mojej głowie.
-Zamknij się.
-Hypnos miał rację.
-Przecież mu wybaczyłem!
-Leonowi? No tak, ale wiesz, że nie o to mu chodziło.
-Nigdy.
-Cóż! Więc bez tego po prostu będę wstanie cię skruszyć jak małe, kruche ciasteczko.
-To moje myśli, ja nimi rządzę. Idźe sobie!
Głos zniknął, a ja poczułem się dowartościowany, że udało mi się go wygonić.
Nigdy, powiedziałem do siebie i odetkałem Orkana. Nie wiem po co.  Chciałem popatrzeć. Uniosłem go tak, że na jego tle była woda.
-Dary Posejdona- mruknąłem kpiąco i rzuciłem Orkan w wodę. Szczerze powiedziawszy wiedziałem, że broń tak czy siak  za chwilę do mnie wróci, ale poczułem się trochę lepiej.
Ekhem, stary?- zapytałem w myślach.
No? - odezwał się zaspany głos mojego starego przjaciela.
No, a czego bym mógł chcieć?


_-------------------------------------------------------------------------
Jak wam się podoba rozdział? Jest w miarę długi, bo pisałam go od rana, ale mam nadzieję, że długi, nie oznacza nudny. Dobiliśmy do 10 rozdziałów! Fajnie, nie? Niektórzy w takim czasie mają 20 rozdziałów, ale ja prowadzę jeszcze jednego bloga, i po drugie to piszę dłuższe rozdziały niż inni.
Życzę miłego czytania i pamiętajcie
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!♥
Lenka Jackson♥
PS Mam nowy wygląd. Tamten mi się nie podobał. Fajny, nie?

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 9 ,,Moje ulubione zwierzaki"

*Percy*
Annabeth skuliła się i zaczęła płakać. Nie wiedziałem co zrobić. Zauważyłem, że głos w mojej głowie nie odzywał się od kiedy zasnąłem. Od razu kiedy o tym pomyślałem jak na zawołanie w mojej głowie odezwał się ten chłodny, pusty głos.
,,Ekhem, ekhem. Alem się zanudził. W gardle mi zaschło. Mam nadzieję, że ty nie pójdziesz w ślady twojej przyjaciółki."
,,Zamkniesz się?"
,,nie"
,,No fakt. Wszech Boskość..."
Przysiadłem przy Annabeth ignorując oschłą paplaninę w mojej głowie.
Twarz miała schowaną w rękach. Jej pomarańczowa, obozowa koszulka była teraz pomięta, a dżinsy były pobrudzone, mimo tego wyglądała świetnie. Włosy zasłaniały jej twarz.
-Ann- powiedziałem do niej. Ona tylko wybuchnęła jeszcze większym płaczem.
-Nie wiesz jak to jest- stęknęła wreszcie. Miałem ochotę powiedzieć jej: och, uwierz mi, że wiem, ale wątpię, by to w jakiś sposób poprawiło sytuację.
-Annabeth. Opowiedz mi o tym głosie.
Wyprostowała się i spojrzała na mnie. Oczy miała zaczerwienione, a wyraz twarzy serio mówił o niej jak o desperackiej. Patrzyła na mnie czekając na jakieś dobre nowiny. Na jakiekolwiek podnoszące na duchu słowo.
-Przecież wiesz, że nie mogę!- krzyknęła i z powrotem twarz w ręce zasłaniając się włosami.
Nagle poczułem dziwną chęć przytulenia do siebie dziewczyny. Poczułem, że ona mnie teraz potrzebuje.
Nie myślałem, po prostu działałem. Nie wiem czy to dzięki mojemu ADHD, czy nagłej potrzebie zaopiekowanie się córką Ateny. Złapałem ją za podbródek i podniosłem jej twarz tak, żeby patrzyła na mnie.
-Annabeth. Możesz tutaj sobie siedzieć i płakać, a przy okazji czekać na koniec świata, a możesz wstać cieszyć się życiem i zapomnieć o tym głosie. Nie myśl o nim wtedy się zamknie...tak sądzę- szybko dodałem, bo zabrzmiało to tak jakbym wszytsko wiedział.
Przytuliłem jej głowę do mojego ramienia. Na szczęście na prawe, bo drugie było całkowicie sparaliżowane.
Przez chwilę myślałem, że mnie od siebie odepchnie i walnie mnie z liścia, ale ona objęła mnie rękami wtulając się we mnie. Potem podniosła się i powiedziała:
-Dziękuję. Jesteś świetnym przyjacielem.
*Annabeth*
Szczerze powiedziawszy: po pierwsze nigdy nie sądziłam, że mogę wpaść w takie załamanie nerwowe, po drugie: nigdy nie sądziłam, że Percy umie z taką łatwością wyciągnąć z załamania nerwowego.
O dziwo też czułam się wspaniale w uścisku Percy'ego. A co jeszcze dziwniejsze wcale nie czułam się niezręcznie. Zawsze czułam się niezręcznie chociażby kiedy nasze spojrzenia się spotykały. Przecież on jest super herosem, a ja...w zasadzie nikim.
Przynajmniej na początku, bo kiedy przestałam płakać, a zdrowy umysł wrócił moje mięśnie się napięły, a ja poczułam się dziwnie. Podziękowałam Percy'emu i powiedziałam, że może już sobie iść.
On jednak powiedział, że zaraz zaczyna się jego warta i nie ma sensu, żeby sobie stąd szedł.
Siedzieliśmy w milczeniu. Wciąż czułam się niezręcznie.

*Percy*
Czas mógłby minąć nawet ok, gdyby nie  na prawdę BARDZO złowrogo nastawiona harpia. Harpie można porównać do bardzo nieprzyjemnego kurczaka i desperackiej, brzydkiej papugi. Harpia, która nas zaatakowała była nadzwyczaj duża i nadzwyczajnie bardzo pragnęła naszej śmierci. Chociaż z tego jak się zachowywała wynika, że nie chciała nas zabić, a raczej zirytować na śmierć. Zaczęła nas dziobać, potem drapać, potem...a może po prostu opowiem.

Rozmawialiśmy właśnie na...tak serio to nie rozmawialiśmy, a nagle (tak wiem mało heroiczny początek) ptasia kupa zleciała zaraz przede mną. Och, mało tego! Wiecie jak ohydna bywa kupa ptaka, ale czy wiecie jaka jest ohydna kupa boskiego-ptaka, w dodatku harpii. Wspominałem już jak bardzo nienawidzę tych stworzeń? No w każdym razie harpia załatwiła się zaraz przede mną. Nie spodziewałem się wtedy, że ptasia kupa może wróżyć coś tak niedobrego. Nie minęły 2 sekundy odkąd odchody harpii znalazły się przed moim butem, a autor tego podarku wbił pazury w moją głowę i zaczął dziobać mi włosy, chyba próbując je wyrwać. Próbowałem strzepnąć ją z mojej głowy (wtedy jeszcze nie wiedziałem nawet co to), ale na darmo, bo kurczak trzymał się na prawdę mocno. Annabeth jakoś nie paliła się do pomocy. Wybuchnęła śmiechem:
-Ej, co wściekły kurczak robi na twojej głowie?
Z jej perspektywy to na prawdę był zabawny widok, ale z mojej ani trochę. Tym bardziej, że wtedy nawet nie wiedziałem co śmie służyć mi jako kapelusz.
-Bardzo śmieszne! Zabierz to coś- warknąłem.Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jest to nawet śmiertelnie groźny potwór, rozważałem raczej jakąś głupią mewę, albo coś w tym stylu.
W tym właśnie momencie Harpia zauważyła moją towarzyszkę i zleciała z mojej głowy i zaczęła podskakiwać na jej ramieniu wbijając jej wielokrotnie pazury. Właśnie w tym o to momencie (niech bogowie przeklną tę godzinę) przeanalizowałem wygląd i zachowanie potwora, z którego prosto wynikało, że była to...:
-Harpia- powiedziałem.- Na święte krowy Hery, jak ja tych stworzeń nienawidzę!
Co jednak nie zmieniało faktu, że pozwoliłem przez jakiś czas poskakać harpii na córce Ateny. Ma za swoje!
-Au, au!- piszczała Annabeth za każdym razem jak wściekła papuga-kurczak podskakuje na jej ramieniu.- Percy!- jęknęła.
Ulitowałem się nad nią i odetkałem Orkana. Ach, no tak! Musimy na chwilę zmienić temat, bo jeszcze nie było rozmowy na temat mojego miecza, nie? No więc, a więc! Orkan, inaczej Anaklysmos, zwany także przeklętym ostrzem, był bardzo dobrze zakamuflowany. Kiedy nie był mi potrzebny był po prostu długopisem. Kiedy natomiast potrzebowałem go użyć odtykałem zakrętkę, a rzekomy długopis zamieniał się w lśniący miecz, z niebiańskiego spiżu. Miecz mógł zranić tylko osoby z naszego mitycznego świata, zwyczajnym ludziom nic nie robił. Zwyczajni ludzie także nic nie widzieli dzięki mgle, która nagina ich umysły i widzą np. zamiast prawdziwego niebezpiecznego miecza, miecz świetlny z gazety ,,Star Wars". Miecz był jedynym podarunkiem od mojego taty. Nawet nie do końca, bo dał go Chejronowi jakieś 50 lat zanim trafiłem do obozu, powiedział mu: ,.Daj to odpowiedniej osobie. Będziesz wiedział.". I to tyle jeżeli chodzi o moje przeklęte ostrze.
Więc odetkałem Orkana. Mój miecz zalśnił, a zaraz potem ja pisnąłem z bólu, bo moje prawe ramie przeszył ból. W prawdzie byłem praworęczny, ale zostałem zmuszony do przełożenia miecza do lewej ręki, bo moja przyjaciółka piszczała już z bólu.
Jestem zdecydowanie nieleworęczny! Ale w obozie będąc tam prawie 10 lat zdąrzyłem poćwiczyć też trochę na lewą rękę, więc była jednoprocentowa szansa, że przyokazji nie zbiję Annabeth, albo samego siebie.
Zacząłem ciąć Harpię kiedy była w powietrzu, żeby przez przypadek nie uszkodzić śmiertelnie córkę Ateny. Niestety (jak i pozostałe) tysięczne cięcie nie przyniosło skutku nie licząc prawdopodobnego zwichnięcia lewego nadgarstka. Annabeth mnie mobilizowała:
-Ty debilu, wiesz jak to boli...au!...Zrób coś...au!...Percy!...au!...Zabiję cię...auu!
To była wersja cenzurowana tak nawiasem mówiąc. Okazało się, że dzieci Ateny mają szeroki zasub słownictwa nie tylko w inteligentnych słowach.
Wreszcie za moim dwumilionowym cięciem udało mi się (Możecie być ze mnie dumni) przyszpilić jedno skzydło Harpii do podłoża statku (pomińmy fakt, że byłem o milimetr od przyszpilenia jej do Annabeth). Harpia targała się omal nie wyrywając się. Miecz był za mało wciśnięty, a ja rzecz jasna lewą ręką nie byłem wstanie nic zrobić. Z bólem przełożyłem miecz do prawej ręki i z zaciśniętymi mocno zębami utrzymywałem Harpię w potrzasku. Łopotała skrzydłami jeżeli tak można nazwać to coś co miała zamiast rąk. Nawet z siłą prawej ręki nie byłem wstanie utrzymać jej długo. Z oceanu uniosłem trochę wody i zalałem Harpię, ale to tylko spowolniło jej ruchy.
-A-n-n-a-b-e-t-h- wycedziłem przez zaciśnięte szczęki, bo ból w ramieniu był coraz większy, a kurczak wyrywał się coraz bardziej. Zrobiłęm do niej minę ,,czyń honory". Na początku córka Ateny nie wiedziała co uczynić, ale po zaledwie paru sekundach wyciągnęła sztylet z pochwy, wraz z ,,ahaaaa". Złapała nie pewnie sztylet, po czym wzięła głęboki oddech i rzuciła się na potwora. Najpierw wbiła sztylet w pierś kurczaka. Harpia wydała z siebie na prawdę bardzo dziwny dżwięk. Połączenie chrumknięcia świni, piszczenia pisklęta, fałszywego śpiewu skowronka i wrzeszczącego człowieka z naprawdę sporą chrypą. Następnie odcięła jej jedno skrzydło, a wreszcie dobiła ją wciskając sztylet po rękojeść w pierś potwora. Harpia znowu wydała z siebie ten dźwięk po czym zaczęła powolutku rozsypywać w pył. Uśmiechnęłem się do Annabeth i wyjąłem miecz z podłogi. Córka Ateny także chciała sięgnąć po swoją broń, ale z przerażeniem w oczach zorientowała się, że jej nie ma. Wydała zduszony okrzyk upewniając się, że wraz z potworem zniknęła broń w niego wbita.


__________________________
Tak, wiem. Za drugim razem rozdział też mi zbyt świetnie nie wyszedł, ale nie pozwoliłabym sobie na pisanie tego samego rozdziału po raz trzeci. Mam nadzieję, że nie jest aż tak masakryczny.
Zapraszam do komentowania.
Pamiętajcie:
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Lenka Jackson♥
Szablon by Devon