Playlista

sobota, 27 grudnia 2014

Świąteczny czas...Świąteczne opowiadanie?

Miałam pomysł na napisanie świątecznego opowiadania...Nie jest do końca świąteczne po prostu ma w sobie emocje, które najepiej się rozumie podczas świąt...
***
Przed rozpoczęciem czytania włącz piosenkę i słuchaj podczas czytania:
***
Miałam piękny sen...Były święta, a ja spędziłam je poąród osób, które kocham...Siedziałam przy stole z rodzicami i przyjaciółką i ....kimś kto chyba był moim chłopakiem...Niestety sen się skończył, bo w moim życiu wszystko co piękne kończy się bardzo szybko, a wszystko co okropne ciągnie się w nieskończoność i nie chce mnie opuścić. Zaszlochałam gdy otwierając oczy nie ujrzałam świątecznej choinki, ani prezentów, ani świątecznej dekoracji, ani przyjaciół, ani rodziny. Pani, bo tak na nią każą mówić, podeszła do mnie z ostrym wyrazem twarzy. 
-Nie płacz! Co ty sobie myślisz, że każdy może sobie płakać kiedy chce??? Masz się natychmiast zamknąć, bo pobudzisz młodszych!
-Ale Pani nie rozumie jak to jest! Dzisiaj są święta!
-Są! A ty za karę spędzisz je sprzątając w piwnicy, a jak skończysz to posiedzisz sobie w tej piwnicy do rana!
-Proszę Panią! Dziś święta! Mogę następny tydzień tam przesiedzieć, ale dzisiaj...
-Jak tak bardzo chcesz! Przesiedzisz tam następny tydzień, a zaczniesz zaraz po zjedzeniu śniadania.
Zapłakałam.
-Diano !- przeszedł mnie dreszcz. To straszne gdy mówi do mnie tak...- Zamilcz!
Zamilkłam. Do czasu.
Zeszłam na dół na śniadanie. Wiedziałam, że przez następny tydzień trudno mi będzie o jedzenie, ale nie miałam ani trochę ochoty jeść. Gdyby było coś świątecznnego. Barszcz? Śledź? Karp? Uszka? Pierogi? Chodź jedna z tych potraw!!! Ale na śniadanie jak zawsze była owsianka bez grama cukru.
Gdy po 10 minutach Pani zawiadomiła o końcu śniadania chociaż nikt nie był nawet w połowie jedzenia pierwsze co zrobiła wepchnęła mnie do piwnicy gdzie był straszny bałagan, a na środku pokoju stały przybory do sprzątania. Szlochałam przez następną godzinę po czym zabrałam się do sprzątania. Byłam w tak wielkiej rozpaczy, że nie zwarzałam na to, że co chwilę znajdowałam na sobie pająka. Sprzątałam dzielnie. Podłoga już lśniła, tak samo jak wszytskie regały i inne. Wszędzie był już porządek. Miałam wrażenie, że jest już wieczór, ale nie było okna, ani zegarka. Śledziłam wzrokiem całe duże pomieszczenie po czym wzrok mój zatrzymał się na firance. Okno??! Podbiegłam do firanki, odsunęłam ją, ale zamiast okna byly tam drzwi. Najpierw je przetarłam, żeby nie było, a potem sięgnęłam do pudełka, w którym robiłam porządki. Znalazłam tam klucz. Szybko go wyjęłam. Klucz pasował! Poczułam napływ euforii z niewiadomego powodu. Przekręciłam klucz wstrzymując oddech. Otworzyłam nadal nie oddychając. Pokój za drzwiami wyglądał jak komurka domu, który ktoś opuścił jeszcze w średniowieczu. Poczułam, że mam ściśnięty żołądek. Z głodu i ze strachu. Pokój cały był oblepiony pajęczynami. Ale tu nie miałam zamiaru sprzątać, niech Pani nie wie, że tu byłam. Zaczęłam przeszukiwać pokój. Były tu stare za małe ciuszki, po maleństwach, pełno obrazków małych dzieci, w końcu znalazłam pudełko z listami, starymi listami. Wzięłam jeden do ręki. Zakrztusiłam się. Czemu ten list był zaadresowany właśnie do mnie? Wzięłam inny. Były tam listy do mnie i do reszty dzieci pod opieką Pani. Więc do nas piszą! Nie zapomniano o nas! Co za wstrętna baba chowała to przed nami. Odłożyłam na bok listy do innych dzieci i zaczęłam czytać listy do mnie. Pierwszy:
Kochana Diano!
Wybaczysz nam kiedyś? Wiem, że nie chcesz nas odwiedzić, ale...Prosimy! Kiedykolwiek! Choć na chwilę! Kochana!
Przestałam czytać. Nie mogłam, Serce za bardzo mnie od tego bolało. Rzuciłam wszystkie listy na bok i zaczęłam płakać. Ale to nie był płacz: ,,Świat jest straszny" tylko płacz ,,Świat może nie być straszny, ale to takie trudne".Spojrzałam z rozpaczą w górę i ujrzałam coś czego przedtem nigdy nie widziałam. Okno! Tak tam było okno! Małe, ale było! Wspięłam się po różnych pudełkach docierając do okna. Po paru minutach szarpania się z nim uległo i się otworzyło. Było już ciemno. Pierwsza gwiazda pokazała się teraz na niebie. W pobliskim budynku przez okno dojrzałam choinkę. Zaczęłam się zastanawiać co mi da to, że znalazłam to okno, ale w końcu zeszłam z pudełek wiedząc co teraz zrobić. Wzięłam jeden z listów do mnie. Przeczytałam adres skąd przyszedł. Ulica Hamiltona, Manhattan, dom nr47. Ruszyłam. Spytałam przechodnię gdzie jest ulica Hamiltona, a on powiedział, że jak skręcę w prawo i pójdę prosto znajdę taki fioletowy dom, przy nim będzie zakręt i mam tam skręcić, to ulica Hamiltona, podziękowałam. Ruszyłam zamaszyście choć w sercu lękałam się spotkania...Wreszcie skręciłam w ulicę Hamiltona szukając domu nr47. Wreszcie znalazłam. Dom był niebieski, słodkie. Wreszcie zdobyłam się na odwagę i zapukałam do drzwi. Przez chwilę nikt nie otwierał, zapukałam jeszcze raz. Wreszcie otworzyła mi jakaś pani. Otowrzyła szeroko oczy.
-Jestem Diana. Czy trafiłam do rodziny...?- nie dano miskończyć, bo pani, która mi otworzyła przytuliła mnie. Rozpłakała się. 
Wzieła mnie na ręce i pocałowała.
-Och, kochanie!!! Tak cię przepraszam, że...Przepraszam!
Nic nie odpowiedziałam. Nieznajoma wprowadziła mnie do domu. Była tam choinka! Był stół. Były tam osoby. Poczułam napływ szczęścia. Co się cieszysz to nie twój dom??!! Przy stole siedziały cztery osoby nie licząc pani, która mi otworzyła.
Blondynka i czarnołosy w wieku mniejwięcej 15 lat otworzyli szeroko oczy gdy mnie zobaczyli. Tak samo zrobili dwaj mężczyźni. Jeden miał szorty co było bardzo dziwne i kapelusz, a drugi niczym się nie wyróżniał, ale wyglądał na przemiłego gościa. Pani, która mi otworzyła powiedziała:
-To Diana!
Chłopak i dziewczyna zmarszczyli brwi, oczy ich pytały się: ,,Kto to Diana?", ten drugi pan przygryzł wargę jakby pytając: ,,Spoko! A czy mogę zapytać kim jest?", a ten w szortach niespokojni przełknął ślinę i spuścił wzrok. I wtedy się zaczęło.
-Mamo! Kto to Diana?- zapytał ten chłopak. Zaczęłam niespokojnie gnieść bluzę. Jego mama zaczęła mówić. To co powiedziała było dla mnie szczęściem, ale patrząc na ostry wzrok tego drugiego faceta, przerażenie w oczach chłopaka i przeszywający wzrok blondynki...to nie podnosiło na duchu. Pani wytłumaczyła wszytsko. Okazała się być moją mamą, nie zrozumiałam tylko powodu dlaczego mnie zostawili. ,,To było zbyt niebezpieczne. Podwójny zapach.". uważa, że śmierdzę? Z czasem wzrok blondynki zaczął łagodnieć, jakby wszystko rozumiała. Chłopak patrzył raczej wzrokiem: ,,Teraz mi o tym mówisz?", gość w szortach zdawał się mówić: ,,To nie jest dobry moment", a drugi facet: ,,Na prawdę? Nic mi nie powiedziałaś?". Kiedy Pani, moja mama skończyła mówić chłopak spojrzał najpierw na mamę, a potem na mnie. Miał zielone, morskie oczy, nie umiałam nic wyczytać z jego wzroku.
-Więc...Jest moją siostrą? Tak? 
-Yhy...
-Więc...Czemu dopiero teraz się o tym dowiaduję?
-Y...
Westchnął. 
Gość w szortach powiedział:
-Może się przedstawimy? Jestem Posejdon.
Spoko! Oryginalne imie!
-Paul Blofis- odparł drugi mężczyzna.
-Sally Jackson- powiedziała moja mama.
-Percy Jackson- powiedział chłopak wciąż na mnie patrząc.
-Annabeth Chase. Jestem...-chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.
Może to jego dziewczyna? A który z nich jest moim ojcem?
Ale przeżyłam bez odpowiedzi na te pytania.
-A ja Diana...Diana nie wiem jaka- powiedziałam z uśmiechem starając zmienić atmosferę.
-Diana Jackson- powiedziała Sally miło. To zabrzmiało tak pięknie! Poczułam, że wreszcie mam rodzinę nawet jeśli zaraz mnie odeślą do Pani.
***
THE END
I jak? Piszcie co myślicie! Przez to opowiadanie rozdział pojawi się trochę później miał się pojawić dziś, ale szczerze wątpię, że mi się uda...:(

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Nie na darmo Jezus Chrystus
w szopce się narodził
byś ty teraz świąt z rodziną
nie obchodził
Nie na darmo Jezus Chrystus
w zminie tym przysypiał
byś ty teraz całą atmosferę
ludzkimi sprawami zasypał
Nie na darmo Jezus Chrystus
tak bardzo się poświęcił
byś ty teraz ludzkimi sprawami
był zajęty
Nie na darmo Jezus Chrystus
tak mocno cię pokochał
byś ty teraz w świąteczny czas
ludziom grządki kopał
Nie zapomnij, że dziś  święta,
że dziś jest Wigilia
Nie zapomnij, że Jezus Chrystus
w ten dzień na świat zawitał

Wesołych, miłych i rodzinnych świąt
miło spędzonego czasu i dużo miłości
Życzy
Lena♥

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 3 ,,Przepowiednia

*Percy*
Annabeth zaczęła owijać zielona mgła. To nie mogło być nic innego - wyrocznia. Oczy blondynki zrobiły się zielone i jak w transie zaczęła recytować:
Morza dziecku śmierć pisana
długi żywot - czas konania
Jedna rzecz los odmieni
powrót psa do pana sieni
co skradzione panu śmierci
odda z należytej chęci
Sam tego dokonać nie ma
Czwórka to nie liczba niema
Tylko trójka ich powróci
kto zostanie, a kto wróci?
Ta decyzja doń należy
życie jego? przyjacieli?
Mądrość druhem jego będzie
Dar nań na zawsze osiędzie
Zamilkła i zemdlała. Wszyscy rzecz jasna spoglądali to na mnie to na Annabeth.
*Annabeth*
Otworzyłam oczy. Przed sobą ujrzałam...biel. Wszystko było jakieś białe. Pościel, ściany...Moment! Pościel? Od kiedy ja leże w łóżku. Chciałam usiąść, ale jak tylko drgnęłam strasznie zakręciło mi się w głowie.
-Do jasnej cholery co tu tak biało?- krzyknęłam, bo ta biel mnie irytowała coraz bardziej. Na moje pole widzenia wpadł jakiś chłopak. Na początku nie wiedziałam kto to potem przypomniałam sobie zdarzenia dnia poprzedniego. Wtedy pierwszy raz przyjrzałam się mu dokładniej. Był dość wysoki i dobrze zbudowany, ciemne włosy w nieładzie dodawały mu uroku, nigdy raczej nie był blady. UGHR!!! No muszę to przyznać! Oczy miał, ma i będzie miał piękne nawet po śmierci. Jakby ktoś zamknął kawałek morza w dwóch szklanych kulach i wsadził mu zamiast oczu. Gdybym wpatrzyła się długo w jego oczy pewnie bym usłyszała szum fal.
- Och! To ty! Co ja tu robię? Co się stało?- przypomniałam sobie, że wypadałoby coś powiedzieć, a nie gapić się tak na niego jak na ósmy cud świata.
-Zemdlałaś- odpowiedział Percy unikając głębszych wyjaśnień.
-Zemdlałam...ach, tak! A ta zielona mgła?- zapytałam.- Co to było?
-Widzę, że jesteś równie irytująca i ciekawska jak przedtem.
-A bo co? Powiedz!
-Nic takiego!
-Pewnie...Ile spałam?
-Dwa dni...prawie.
-Csooooo??? Tak długo!
-Jak się czujesz? -zapytał chłopak.
-Na pewno lepiej bym się czuła gdyby tu nie było tak cholernie biało.
-To irytujące, nie? To szpital obozowy. Ja bym ją raczej pomalował na niebiesko- odparł.
-No, zawsze lepszy niebieski niż ten biały. A co to był ten dym?- nie dawałam za wygraną.
-Smród dzieci Hefajstosa - zażartował Percy.- A tak serio?
-Gadaj!!!
-Wyrocznia przemówiła przez ciebie.
-Aha...To u was normalne?
-Zdarza się.
-Co powiedziałam?
-Przepowiednie.
-Jaką?
-Ciekawą- unikał.
-Przestań! Masz mi tu ją zaraz zarecytować, albo nie chcę być w twojej skórze...jak będę umiała wstać.
-To tajemnica- przekomarzał się chłopak.
-Taka mi tajemnica! Powiedziałam to przed wszystkimi obozowiczami.
-Tajemnica przed tobą- powiedział.
-Zamknij japę i recytuj!
-Dobrze, jak tam chcesz...
Wyrecytował pięknie wierszyk o mniej pięknej treści.
-Ten syn mórz to ty, nie?
-Można tak powiedzieć- odrzekł chłopak.- Ale mam zamiar przyprowadzić psa do jego pana...cokolwiek to znaczy.
-Jesteś nie możliwy! Z uśmiechem wyrecytowałeś przepowiednię twojej śmierci.
-Nie do końca. Bo ja przyprowadzę...
-Tak, tak ! Wiem!
-Jeśli mi się uda.
-Tak, ale nadal jedno z tej czwórki nie wróci- zauważyłam pesymistycznie.
-Oj tam! -Percy musiał mieć dzisiaj dobry humor, bo w dzień kiedy się poznaliśmy pewnie milczałby i mówił tym spokojnym drżącym głosem.
-Okropny jesteś! Ale czy mógłbyś mi powiedzieć czy mogę wstać.
-Pewnie wstawaj!
-Bardzo śmieszne! Masz może to coś co mnie ma zamiar spalić?
-Mam- podał mi kubek z nektarem. Od razu mi się polepszyło i wstałam szybkim ruchem.
-No, to mogę sobie iść!
-Tak, możesz.
-Wreszcie spokój- powiedziałam otwierając drzwi, albo raczej próbując je otworzyć.
-Tak, wreszcie spokój!- rzucił mi kluczyki. Otworzyłam nimi drzwi. Za drzwiami było pole. Jak stąd wyjść??
-Yyy...
-W prawo- odrzekł z uśmiechem i sam też ruszył.
Dzień minął okey, aż do wieczoru gdy na ognisku wydarzyło się parę dziwnych rzeczy.
-Omówimy dziś wyprawę- zawiadomił Chejron gdy wszyscy już się zebrali.- Oczywiście Percy będzie dowodził wyprawą i ku mojej nie chęci wyrusz z nim jeszcze, aż czwórka. Rzeczą oczywiście wynikającą z przepowiedni jest, że jedna z tych osób to dziecko Ateny. Wybór zależy od Percy'ego.
Chłopak błądził wzrokiem po 6 dzieci Ateny. Ale coś wytrąciło go z równowagi, z resztą wszystkich. Wszyscy spojrzeli na mnie. O, nie! Znów przepowiednia? Ale dookoła mnie, ani w całym otoczeniu nie było zielonej mgły.
*Percy*
Właśnie miałem wybrać Claira, kiedy wydarzyło się coś co wytrąciło mnie z równowagi.
Wszystkie spojrzenia łącznie z moimi padły na Annabeth, które oświetlało światełko padające z nad jej głowy. Już miała wrzasnąć, żeby wreszcie wszyscy przestali się gapić, ale wyprzedził ją Chejron.
-Witaj Annabeth Chase...- nieudało mu się skończyć, bo Annabeth powiedziała, a raczej zapytała ,,Dzień dobry". Raczej brzmiało to jak pytanie czy tej odpowiedzi oczekiwał. Parę osób parsknęło śmiechem, ale to raczej nie wzruszyło dziewczyny.
-Witaj Annabeth Chase, córko Ateny- powtórzył Chejron z dumą w głosie.
-Że kogo?- zapytała ostro dziewczyna.
-Ateny, bogini mądrości- odparł Chejron wciąż nie tracąc miłego tonu.
Annabeth spojrzała w górę na światełko, które już gasło. Nad jej głową wisiała sowa.
-Ahaaa! Spokooo...A mógłby ktoś zabrać tą sowę?- jak na zawołanie sowa zniknęła.- Dziękuję- na chwilę zapadło milczenie.- Więc jestem córką Ateny?- upewniła się dziewczyna.
-Bez wątpienia- zapewniał Chejron.
Szóstka dzieci Ateny spoglądała na nią z uznaniem i jednocześnie dumą, że ta dziewczyna trafiła do ich grupy, a nie Aresa, czy Afrodyty.
-Dobra. Możecie kontynuować- zezwoliła córka Ateny jakby to, że właśnie została uznana nie robiło jej większego znaczenia.
-Tak, tak. Kontynuujmy- potwierdził Chejron.- Więc na czym to....Ach, tak! Percy kogo zabierasz ze sobą na misję?
Już miałem odpowiedzieć Claira, tak jak to wcześniej ustaliłem, ale wtedy zorientowałem się, że do szóstki dzieci Ateny dołączyła jeszcze jedna osoba. Ogólnie to nie powinno mi to przeszkodzić, bo ta osoba nic dla mnie nie znaczyła i była całkowicie nowa. Więc czemu nie odpowiedziałem? Chwile się wahałem po czym ku mojemu i całego obozowiska zdziwieniu odpowiedziałem:
-Annabeth Chase.
Wszyscy wytrzeszczyli oczy tak, że miałem wrażenie, że zaraz przypełznie do mnie średnio 50 par gałek ocznych i zacznie mnie pożerać.
Jakoś nie wiem czemu bałem się spojrzeć w oczy Annabeth, ale dojrzałem, że jej mina nie wróżyła nic złego. Bałem się, że zaraz po ognisku zleje mnie jak dziecko, ale z jej miny wynikało, że tak nie miało się wydarzyć. Oczywiście wiedziałem, że też nie ma zamiaru mnie całować po stopach. Jej mina mówiła:,, ja przepraszam, że spytam, ale czy ty wiesz, że Annabeth Chase to ja?” i jednocześnie: ,,Będziesz mnie miał na sumieniu jak zeżre mnie jakiś potwór”. Na początku sądziłem też, że wszyscy parskną śmiechem i wyśmieją moją decyzję, ale nikt tak nie zrobił. Wszyscy spoglądali to na mnie to na nowo uznaną bardziej jak na hardkorów niż jak na debilów.
-Odważna decyzja- zauważył Chejron.- Ale decyzja należy do ciebie i sądzę, że wybrałeś rozsądnie. Czwartą osobę jaka pojedzie na misję możesz sam wybrać, ale trzecią pozwól, że wybierzemy wspólnie. Trzecią osobą będzie dziecko Afrodyty.
Myślałem, że już wszystkim nie mogą bardziej wyjść na zewnątrz gały, ale się myliłem. Sam też byłem zdziwiony i rozczarowany. Przypomniałem sobie o Piper i z serca kamień mi spadł, bo ta dziewczyna była całkiem do przeżycia…nawet miła.
-Więc może Piper wasza grupowa- zaproponował Chejron.
-Piper aktualnie przebywa w pałacach swojego księcia- zażartował jeden z jej braci i prawie cały obóz parsknął śmiechem. Prawie cały, czyli wszyscy oprócz mnie (właśnie straciłem szanse na przeżycie tej misji ze względu na to kto ze mną na nią pojedzie), Annabeth (Pytała się mnie później kto to Piper i kto jest jej księciem) i Chejrona (który totalnie nic nie zrozumiał, a nawet jeśli to zasady ,,pedagoga” nie pozwalają na śmianie się z takich rzeczy).
-Że co proszę?- zapytał Chejron co wywołało jeszcze większy napływ śmiechu i półbogów. Ale w końcu jakiś odważny powiedział:
-Jest w Obozie Jupiter.
-Och…-westchnął centaur.- Kto jest zastępcą?
-Carin McSoph- odparł ten sam co oznajmił, że Piper jest w Obozie Jupiter.
-Więc niech ona pojedzie- zadecydował Chejron jednym słowem łamiąc przyrzeczenie, że razem zadecydujemy. Obóz był bez sprzeciwu. Nie kojarzyłem specjalnie (ani trochę) kim była Carin McSoph, ale sam fakt, że była dzieckiem Afrodyty sprawiało mało optymistyczne wrażenie. Pewnie tak jak reszta dzieci tej bogini jest piękna,  słodka i nadzwyczaj tępa.- Więc, Percy- ciągnął dalej Chejron.- zadecydowałeś kto pojedzie z tobą jako czwarta osoba?
Nie miałem pomysłu kto mógłby zająć to miejsce, więc zaproponowałem, że pojedzie ten kto będzie chciał. Padło pytanie kto chce. Żadna osoba nie wstała, ani nie zapowiedziała, że ona może pojechać. Traciłem wszelkie nadzieję, że ktokolwiek się zgłosi, ale w końcu…
-Ja pojadę- odpowiedziała wstając osoba, której najmniej bym się spodziewał…
*Annabeth*
Byłam zbyt oszołomiona wieścią, że mam jechać na misję, że nie zwracałam uwagi na to co potem się działo wśród grona obozowiczów. Kto jechał na misję jeszcze? Kiedy wyjeżdżamy? Gdzie zmierzamy? O tym nie miałam zielonego pojęcia. Na szczęście potem okazało się, że kiedy i gdzie wyjeżdżamy nie zostało jeszcze powiedziane. Kiedy ognisko dobiegło końca Chejron poprosił naszą czwórkę na stronę.
Dopiero wtedy mogłam się dowiedzieć kim byli dwaj szczęśliwcy, lub nie, którzy mieli jechać z nami na misję. Szłam dość nie pewnym krokiem, bo otaczały mnie same dość wyższe osoby. Percy – syn Posejdona, najbardziej uznawany heros stąpający po tej ziemi, Carin McSoph (potem dowiedziałam się, ze tak się nazywa)- oszołamiająco piękna osoba, córka Afrodyty, miała czarne jak węgiel włosy, była szczupła (zakładam, ze bez grama mięśni), miała alabastrową cerę, czerwone jak krew usta, śliczny, drobny nosek i przepiękne czarne tak jak włosy oczy, które zdobiły grube, ale niezbyt długie rzęsy. No i jeszcze ten niezbyt miły chłopak, z twardą jak kamień miną. UGHR! Myślałam, ze mnie pożre żywcem, ale sądząc po niezbyt sympatycznej do niego minie Percy’ego i zniechęconej twarzy Carin zauważyłam, że nie tylko ja mam takie wrażenie. Ogólnie chłopak nie był pięknością, ale nie był, aż taki brzydki. Nie był jakoś super zbudowany, był chudy, ale umięśniony, gdzieś w moim wieku. Wyglądał jakby szukał tylko dobrego momentu, żeby ubrudzić się smołą. Kiedy zobaczyłam jego minę o dziwo przestałam się go bać. Gdyby rzeczywiście był taki świetny w walce nie musiałby łazić z taką miną, po prostu chodziłby naturalnie trzymając sztylet w kieszeni, a nie przypięty do pasa jak Percy. Specjalnie wtedy się na niego patrzyłam, żeby go wkurzyć. Kiedy to zauważył zrobił minę a la: nie chcę być w twojej skórze, a ja specjalnie tylko wywróciłam oczami jakbym zobaczyła jakieś głupie stworzenie, które sili się dodać 1+1. To go jeszcze bardziej zdenerwowało, ale ja go tylko ignorowałam. Bardzo długo nie wiedziałam jak ma na imię, czy na nazwisko, ani czyim jest dzieckiem.
Grupa zebrała się rozmawiając o przepowiedni. Ja byłam jakoś tak z tyłu. Nie dali mi dojść do słowa chociaż miałam sto razy więcej do powiedzenia niż ta lalunia, czy ten smoluś. Właśnie rozmawiali o tym o jakiego pana chodzi i co za pies.
-Może jakiś bóg ma mini zoo- powiedziała głupiutko Carin.
-Albo może nie- powiedział Percy powstrzymując się od śmiechu z propozycji czarnowłosej.
Próbowałam dojść do słowa, ale zawsze, któreś z nich coś paplało.
-A ja zakładam…- zaczęłam, ale przerwał mi smoluś. I tak z 10 razy, aż wreszcie ze złości krzyknęłam:
-Mogę coś powiedzieć?!- wszystkie oczy spojrzały na mnie, zapadła cisza.- Dziękuję!- sarkazm rzecz jasna.- To przecież takie banalne! Jeśli dobrze wiem to mamy to oddać Panu śmierci, dokładniej psa. A jakiego Pan śmierci może mieć psa?- żadnej odpowiedzi. Serio? Nawet Chejron milczał.- Na bogów, Cerber!
Wszystkich nagle oświeciło. Oświeciło ich jak już ja to powiedziałam! Cóż trochę za późno!
No nie wszystkich, bo Carin dalej była pewna, że ma racje.
-Jakiego cykora?- zapytała Carin. Nawet Chejron uśmiechnął się rozbawiony.
-Cerbera- powiedziałam jak do 2 letniego dziecka.
-Niech ci będzie! A kto to?
-Pies Hadesa! Ma trzy głowy! Mówi ci to coś?
-A on nie nazywał się mruczek czy jakoś tak?- zapytała żując gumę. A najlepsze było to, że ona nie żartowała.
-Nie- powiedziałam spokojnie, ale było słychać w moim głosie wielką irytację.- Nie. Nazywał się Cerber. Uwierz mi Cerber. I lepiej zapamiętaj, bo jeszcze podczas misji zapomnisz czego ty w ogóle szukasz.
-Tak, Annabeth masz rację. Aż się dziwię, że sam na to nie wpadłem.
-A ma ktoś pomysł gdzie mamy szukać?- zapytała Carin tak jakby to ją nic nie dotyczyło.
-A sądzisz, że gdzie mógłby uciec pies?- zapytał ironicznie smoluś.
-Nie wiem! Nigdy nie miałam psa! Nie wymagajcie ode mnie za wiele! Jak chcecie to mogę rozkazać mu tu przyjść, ale wątpię, żeby mnie usłuchał.

Doprawdy jestem wręcz oczarowana głupotą Carin…

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 2 ,,Obóz Herosów"

*Annabeth*
Nic nie mówcie!
Nie będę się silić na jakieś: ,,O, Boże! To nie możliwe! Co on wygaduje?..." itd.
To zbyt oklepane...
Ten cały Percy Jackson okazał się być całkiem fajnym kolesiem. Ale na osobności, przy innych był jakiś poważny jakby kazano mu dawać im przykład. W połowie rozmowy rozkazał sowim towarzyszom wracać do obozu i czekać tam na nas więc byliśmy sami i mogłam go poznać takiego jakim był na prawdę.
Dał mi jakieś dziwne picie (dziwne, ale nic smaczniejszego nigdy nie miałam w ustach). Nagle od niego kostka przestała mnie boleć, a ja dziwnie dostałam dużo energii.
-Jak ty...?
-Nektar i ambrozja - pożywienie bogów. Półbogowie mogą je przyjmować, ale w niewielkich ilościach...inaczej...no...tak jakby się...spalisz- wytłumaczył.
-Bosko...- jęknęłam jednocześnie sarkastycznie i nie.
Kiedy on tłumaczył mi dużo o...no o tym całym ich świecie! To...moment? na czym to ja? Ach, tak! Kiedy on opowiadał o tym całym ich świecie wreszcie zdołałam się zadać pytanie, które mnie dręczyło od początku naszego dzisiejszego spotkania.
-Jacy oni są?
-Kto?
-Bogowie.
-Z reguły nowicjuszom odpowiadamy na to pytanie typową gadką bez nutki prawdy, ale myślę, że lepiej będzie jak powiem ci prawdę. Egoistyczni, samolubni, zadufani w sobie, nie myślą o swoich dzieciach, dość bardzo tępi jak na paro tysięczny rok życia i...Bo widzisz my ich wcale nie obchodzimy do momentu gdy wpakują się w kłopoty wtedy posługują się nami, żebyśmy załatwili ich sprawy. A my durni zgadzamy się, bo myślimy, że będą nam wdzięczni, że...- mówił zaciśniętym gardłem. Byłam wręcz pewna, że mówi to z własnego doświadczenia i niezbyt cieszy go posiadanie go.- że zwrócą na nas uwagę, ale tak nie jest. Co po, niektórzy, jedni z tych milszych dziękują, albo nagradzają jakąś drobnostką, a niektórzy nawet nie uśmiechną się do ciebie, no chyba, że mają do ciebie kolejne zadanie...
-Nie przepadasz za swoim ojcem- zaopiniowałam po chwili milczenia.
-Niezbyt- odpowiedział krótko unikając rozmowy.
-Ale dlaczego? Jeśli wszyscy bogowie tacy są dlaczego właśnie masz go nienawidzić. To tak jakbyś nienawidził jakiegoś człowieka za to, że nie jest idealny, a przecież żaden nie jest.
Na jego twarzy pierwszy raz pokazała się złość.
-Mam swoje powody-syknął.
-Jakie? Powiedz mi jakieś to cię zrozumiem, a puki co to sądzę, że szukasz dziury w całym, bo...
-Możesz nie wtrącać się w nieswoje sprawy?- przerwał mi. Nie powiedział tego złośliwie do mnie. Po prostu wybuchnął, bo tak bardzo chciał uniknąć tego tematu. - Nie musisz tego wiedzieć- mówił już całkowicie spokojnie, ale ten głos właśnie był straszny, taki spokojny. Był to głos, który można by porównać do człowieka, którego drugi człowiek postrzelił, a ten umierając głaskał go po czole.- Jak będę miał ochotę rozmawiać z kimś o moich rodzinnych sprawach to zrobię to kiedy będę chciał i na pewno nie będę o tym rozmawiał z osobą, którą znam zaledwie od godziny.
Najgorsze było to, że mówił to tym tonem. Zaczęłam bardzo żałować i chciałam go przeprosić, ale duma mi na to nie pozwalała. W końcu zdobyłam się na bezdźwięczne:
-Przepraszam.
Zapadła długa chwila milczenia. Och, ile bym wtedy zrobiła, żeby ten chłopak wreszcie się odezwał.
-Idziemy-odparł sucho. Nie niemile, ani nieuprzejmie. Po prostu powiedział, a ja jak na zawołanie wstałam.
-Gdzie?- zapytałam.
-Do Obozu Herosów. A gdzie indziej?
-N...nie...wiem- odparłam. Nie to, żebym się go bała, albo, żeby on był dla mnie niemiły po prostu język odmawiał mi posłuszeństwa.
Prawie całą drogę przebyliśmy w milczeniu. Oprócz jednego momentu kiedy wchodziliśmy na pagórek.
-Jesteśmy prawie na miejscu. Tutaj jest magiczna osłona przez, którą umieją przejść tylko półbogowie. Nie boli cię już kostka?- zapytał. Czemu musiał być miły? Gdyby był niemiły po prostu bym go znienawidziła i bardzo by mi to ułatwiło życie.
-Nie- odrzekałam.
Kiedy wspięliśmy się na pagórek ujrzałam niesamowity widok. Wielki obóz. W skład niego wchodziło. Pole...moment...truskawek?, 20 domków i jeszcze jeden dużo większy. duży pawilon, plac do ćwiczeń i coś co nazwałabym parkiem, zwykłe puste miejsce z ławeczkami. Krzątało się tam z 50 dzieciaków. Jedni z książkami w rękach, jakaś dziewczyna strzelała z łuku, ktoś gawędził z sobie w parku, inne osoby siedziały na plaży, zobaczyłam jakąś całującą się parę, ktoś siłował się, inni ćwiczyli walkę, a inni po prostu przechadzali się w te i we w te wpatrując się w podłogę i szepcąc jakieś słówka.
-Co ich tak dużo?- zapytałam zapominając o tym, że nie chciałam się odzywać.
-Dużo?- zapytał też jakby zapomniał o całych zdarzeniach.
-No, a nie?
-To jest średnio, a nawet nie 1/10. Większość na rok szkolny wróciłą do domu.
-Was jest tak dużo?
-Nas- powiedział miło, ale zaraz potem przyjemna chwila się skończyła, bo do nas podbiegł jakiś człowiek...tylko nie! On nie miał nóg. Nie będę o tym więcej wspominać.
-Percy! Wróciłeś!- cieszył się jak dziecko.
-Tak- powiedział uśmiechając się do niego. ten nie do końca człowiek uściskał go. Pewnie byli przyjaciółmi. ,,To musi być fajnie mieć Percy'ego za przyjaciela"- pomyślałam, ale szybko wyrzuciłam tę myśl z głowy. Półczłowiek zaczął z Percy'm rozmawiać. Już miał mu opowiadać o tym jak to Mauryca Galdrof poślizgnęła się idąc dziś na śniadanie, ale Percy przypomniał sobie o mnie.
-Może potem. Potem porozmawiamy- powiedział, a półczłowiek od razu zauważył mnie.
-Y...Kto to?- zapytał półczłowiek.
-Nowa- odparł Percy. Nie powiedział tego jako obelgę, ale poczułam się nieco urażona.- Muszę zaprowadzić ją do Chejrona.
Półczłowiek okazał się być bardzo miłym i podał mi rękę.
-Grover jestem. Satyr-przedstawił się.
-Annabeth Chase-odparłam. Czemu nie miałam nic więcej do powiedzenia. Grover miał ,,satyr', Percy ,,syn Posejdona'', a ja w tym świecie czułam się jakaś nie ochrzczona.
-Ładne imię-powiedział miło.
-Dziękuję, a czy teraz możecie mnie zaprowadzić do tego…Chejrona?
-Pewnie- odparł satyr chodź nie do niego skierowałam pytanie. Percy uśmiechnął się pod nosem.
Percy zaprowadził mnie do tego większego domu, a Grover biegał za nami opowiadając śmieszne historie, które tu ostatnio zaszły, pytając mnie o różne rzeczy i gryząc puszkę…nie wnikam!
Wreszcie doszliśmy pod dom. Przed nim przy stoliku siedzieli dwaj mężczyźni grając. Jeden wyglądał jakby wrócił właśnie z spotkania AA, a drugi był na wózku inwalidzkim. Ten na wózku podniósł wzrok i uśmiechnął się przyjaźnie.
-Percy Jackson. Dawno cię nie widziałem. Jak się miewasz? Groverze uważaj, bo się zatniesz tą puszką i będę ciebie miał na sumieniu. Och!
-Witaj Chejronie!-powiedział uprzejmie Grover.
Koleś z AA podniósł wzrok i spojrzał na naszą trójkę bacznym spojrzeniem.
-Percy Jackson. Glon Junior. Jak niemiło widzieć twoją prozaiczną osobę w naszych skromnych progach. Czy przyniosłeś dla mnie wino?
-Niestety nie- odparł z uśmiechem Percy.
-Wiedziałem. Jesteś zbyt tępym stworzeniem, żeby pomyśleć czasem o kimś takim jak ja. Może lepiej byś się sprawdził jako delfin, ale i tak wątpię. Już wszystko skończone. Mogłem cię w niego zamienić jak tylko tu przybyłeś może byś się jeszcze wychował, a teraz…No patrz cóż z ciebie za skończone stworzenie.
-Mi też przemiło pana widzieć.
Ogólnie to nie przepadałam za tym całym pijakiem od pierwszego spojrzenia, ale ich rozmowa mogłaby być użyta w jakiejś dobrej komedii.

-Jak poszukiwania?- zapytał Chejron starając się przymknąć jakże szanowną paszczę pijaka.
-Niezbyt. Nikogo nie znaleźliśmy prócz jej- wskazał na mnie.
-Któż to?
-An…-zaczął Percy.
-Umiem mówić- powiedziałam. Wszyscy zmarszczyli brwi.- Mogę się sama przedstawić. Jestem Annabeth Chase.
-Ładne imię, nie?- wtrącił się do rozmowy satyr. Ale Chejron nie zwrócił uwagi na jego paplaninę i zwrócił się do Percy’ego:
-Czemu uważasz swoje poszukiwania za nieudane?
O co chodzi? EKHEM, EKHEM! Ja tu jestem! Kto, kogo szukał? Jestem nieudana?
-Ja uważam, że to dziewczę jest bardzo ważnym znaleziskiem. Myślę, że się przyda.
-Nie jestem jakąś skamieliną, którą ktoś odkopał. Nie jestem, ani udanym, ani nieudanym znaleziskiem. Jeśli jestem nieudana to przepraszam bardzo, że zmarnowaliście swój cenny czas na zajmowanie się mną, a jeśli tak to też przepraszam bardzo, bo nie będę wam przydatną osobą.
Wszystkich zatkało. Tylko pijak spojrzał na mnie z uznaniem.
-Zamiana w delfina na parę tygodni, trochę mojej nauki i dziewczyna byłaby do przeżycia. Ma potencjał- powiedział pijak.
-Wątpię, aby kimkolwiek pan jest zamieniłby pan mnie w delfina i wątpię też w to, że mam potencjał- odrzekłam.
-Nie zwracaj na niego uwagi- powiedział potulnie Chejron.- Pan D. nie potrafi nad sobą panować.
-Pan D.?- zapytałam.
-Tak- odparł Pan D.- W skrócie, bo pełna nazwa to Dionizos.
-Jak ten bóg wina? Od razu wiedziałam, że wygląda pan na pijaka- odrzekłam niemile, ale moja chwila triumfu przeminęła, bo po niżej zapisanym monologu Chejrona trochę mi ubyło na odwadze, gdyż dowiedziałam się, że to nie żarty.
-To bez żartów on. Bóg wina, Dionizos. Ale przechodząc do rzeczy. Zaraz ktoś cię oprowadzi po obozie, o 7 kolacja, jeśli cię podczas kolacji nie uznają będziesz spała w domku Hermesa.
Nic nie odpowiedziałam. Niestety osobą oprowadzającą okazał się być Percy. Kiedy znów nie musiał udawać idealnego przy innych oprowadzając mnie wciąż czuł do mnie niechęć.
Oprowadził mnie bez większych dyskusji. Przedstawiał mi miejsca obok, których przechodziliśmy. Oprócz tego,  że przedstawił mi grafik zajęć nie powiedział nic. Kiedy zadałam mu pytanie co mam robić do kolacji spojrzał na mnie jak na idiotkę i odchodząc już powiedział, że będąc taka ciekawska na pewno znajdę sobie zajęcie. Nie miałam mu za złe, że był na mnie zły.
Rzeczywiście znalazłam sobie zajęcie, bo poszłam na plażę podziwiać widoki.
Jak poszłam na kolację, poczułam się jak skończona idiotka, bo nie wiedziałam gdzie usiąść. Wreszcie  z irytacją Percy siedzący całkiem sam przy jednym ze stolików wskazał na stolik przy, którym miałam usiąść. To było dość dziwne bo…jedzenie się zamawiało. Ja zamówiłam zupełnie przez przypadek zupę pomidorową, a do tego sok pomarańczowy. Wszyscy patrzyli na mnie dość dziwnie oprócz jednej dziewczyny, która podczas jedzenia do mnie zagadała:
-Jestem Holly Pickens. A ty?
Ogólnie Holly wydawała się być przemiłą osóbką. Była mniej więcej w moim wieku, miała słodki zadarty nosek z paroma niewidocznymi prawie całkiem piegami, oczy świecące i czekające, żeby coś spsocić, lub pożartować, usta, które nie przestawały się uśmiechać, alabastrową cerę, słodki, wysoki głosik, który brzmiał jak śpiew słowika i kręcone, bardzo kręcone złote włosy spięte w kitkę.
Mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, ale…nie miałam wtedy ochoty zakładać przyjaźnie…
Już kończyła się kolacja, poszłam za śladem inncyh i trochę mojego jedzenia wrzuciłam do kotła i powiedziałam ,,Dla boga, który jest moim rodzicem kimkolwiek on jest". W tym samym momencie do kotła obok wrzucał Percy. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Odchrząknął zwracając uwagę innych. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Chejron, także zwrócił na mnie uwagę, ale ja nie wiedziałam o co chodzi. W pierwszej kolejności pomyślałam, ze mnie uznano, ale nie, bo nie zostałam wystrojona jak to się działo przy dzieciach Afrodyty, ani nic mi się nad głową nie świeciło.
-A...Annabeth-jęknął Percy. Zmarszczyłam brwi.- Co ty...?
-Co?- zapytałam. Wszyscy bezlitośnie się na mnie gapili. Wszyscy wyglądali na przerażonych.
Obejrzałam się do okoła. Wtedy zobaczyłam. Jakaś zielona mgięłka zebrała się dookoła mnie i... tyle pamiętam. Zemdlałam.

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 1 ,,Druzgocąca prawda"

*Annabeth*
Tak, teraz jest idealny moment! Wszyscy spali, p. stróżująca zasnęła dziergając szalik. Postanowiłam właśnie w tym momencie się wymknąć. Już jedną noc zrezygnowałam z ucieczki, drugi raz tego nie zrobię. Nie będę siedzieć w bidulu! Dom dziecka! Też mi coś! A może tak samotne dziecko kroczy przez ulice, bo wszystko co miało sens w jej życiu się posypało.
Zabrałam mały plecaczek. Nie przebierałam się. To nie było konieczne, a na pewno nic by mi to nie pomogło, tylko bym hałasu narobiła. Założyłam tylko kurtkę i buty. Cichutko podreptałam w stronę drzwi. Chyba jednak i tak było za głośno, bo p. stróżująca zapytała:
-Co ty dziecko drogie wyrabiasz?
Szybko wymyśliłam pewien plan. To mi wychodziło.
-Do toalety-odpowiedziałam tak naturalnie, że sama sobie przez chwilę uwierzyłam. Na szczęście było tak ciemno, ze p. nie zauważyła, że mam na sobie kurtkę i niosę plecak.
-Dobrze, ale szybko wracaj!-już się bałam, ze będzie czekać, aż wrócę, ale na szczęście od razu ułożyła głowę do dalszego podrzemywania.
Rzekomo udając się do toalety cichutko przedreptałam cały budynek wreszcie dostając się do drzwi wyjściowych. I wtedy ukazał się kolejny problem. Drzwi zawsze skrzypiały jak zepsute skrzypce. Wszystkie panie, by się pobudziły. Wtedy wymyśliłam kolejną strategię. Wspięłam się piętro wyżej i skręcając sobie kostkę zeskoczyłam na dwór z okna. Kostka bolała piekielnie. Pozwoliłam sobie przekląć. Skacząc na jednej kostce postanowiłam udać się 2 km dalej i tam na ziemi się przespać.
Wprawdzie co pół minuty musiałam ustawać chwile odpocząć, co sprawiło, że 2 km przeszłam w 30 minut, a nie 10. Tam przemęczona położyłam się w pobliskim parku i usnęłam głębokim snem zmęczonej życiem dziewczyny. Oczywiście tak jak od roku miałam sen. Ale nie normalny sen. Sen bardzo rzeczywisty, straszny, fikcyjny. Dziś śnił mi się pewien chłopak błąkający się z jeszcze dwoma innymi chłopakami po Nowym Yorku i zauważyłam coś strasznego: długopis jednego z chłopaków zamienił się w miecz. Obudziłam się podskakując. Moja kostka tym bardzo ucierpiała. Nie przestała boleć, a może bolała jeszcze bardziej. Na jednej nodze ruszyłam do pobliskiej apteki. Poprosiłam o bandaż i lek przeciw bólowy. Trochę ucierpiał na tym mój portfel, ale ustabilizowanie kostki i tabletka przeciw bólowe pomogły na tyle, że skacząc na jednej nodze nie wrzeszczałam już z bólu. Przechodzącej obok pani zapytałam, która godzina bo wydawała się miła. Odpowiedziała mi uprzejmie, że troszkę po 12 i zapytała co mi się stało, że tak na jednej nodze skaczę. Ja skłamałam, że to nic wielkiego i serdecznie podziękowałam. Pokuśtykałam następnie do piekarni i kupiłam bochenek chleba. Zrobiłam trzy porządne kęsy i schowałam chleb do plecaka. Ruszyłam w drogę. Dokąd szłam? Mnie się pytacie! Szłam na żywioł! Szłam tam gdzie mnie nogi poniosły, byle dalej od poprzedniego życia. Po 6 godzinach drogi doszłam do jednego z placów na Manhattanie. Usiadłam sobie na ławeczce. Westchnęłam i rozkoszowałam się odpoczynkiem. Kostka w prawdzie piekielnie bolała. Co tam!! Przeżyłabym ból kostki gdyby nie niesamowite potoczenie się spraw następnych 5 minut. 

*Percy J. *

Właśnie przechodziliśmy przez plac. Nie sądziliśmy, że właśnie tu się coś wydarzy. Usłyszeliśmy charczenie i pisk. Odwróciłem się i ujrzałem piekielnego ogara atakującego jakąś blondynkę. Bez wahania po prostu pobiegłem w stronę dziewczyny. Coś w głębi duszy mówiło mi, że jest cenna. Ogar właśnie miał połknąć dziewczynę w całości, gdy ja zaszedłem go niezauważony od tyłu i mieczem przeciąłem go na pół. Dziewczyna omal nie zemdlała gdy zobaczyła jak potwór rozsypał się w piasek. Pisnęła. Do dziś zastanawiam się czy z widoku na rozpływającego się potwora czy chłopaka zabijającego go.
-T..ty.yyy….go…o…rozsypałeś- tylko na tyle było ją stać, drżała z przerażenia.  Zobaczyłem, że stoi na jednej nodze, a drugą ma obwiązaną bandażem. Miała też dwa głębokie draśnięcia na ręce.
-W twoim języku mniej więcej. Ale na przyszłość nie rozsypałem, tylko wysłałem do Tartaru. Jestem Percy Jackson- odparłem chcąc podać jej rękę, ale byliśmy za daleko. Chwilę się zastanowiłem i dałem jej parę sekund na przełknięcie słowa ,,Tartar” po czym dodałem:- Syn Posejdona.
-Dość oryginalne imię-wydedukowała starając się zachować zimną krew.
-Percy?
-Nie, Posejdon.
-Przyzwyczaisz się-odparłem.
-,,Na przyszłość'', ,, przyzwyczaisz się''. Co to ma znaczyć? –zapytała patrząc na mnie gniewnie.
-Oj! Ja ci jeszcze nic nie wytłumaczyłem. Jak masz na imię?
-A…- zaczęła, ale rozmyśliła się.- Po co pytasz?
-Niech zgadnę. Nie znasz jednego ze swoich rodziców. Miewasz dziwne sny.
-NNoo…
-Bo widzisz. Wiesz co to mitologia grecka?
-No, tak. A co będziesz mi teraz lekcje historii robił?
-Nie. Mogę? – potaknęła.- Więc to tak nie do końca mitologia. Bo to prawda.
Dziewczyna się uśmiechnęła:
-Ty tak serio?
-Całkowicie serio. No i istnieją te mity, a z tym idzie też, że istnieją też bogowie greccy. Typu: Posejdon właśnie- dziewczyna zamrugała mocno gdy zorientowała się, że to samo imię wymieniłem gdy przedstawiałem mojego ojca.- No i zdarza im się, że schodzą na ziemię i rozkochują w sobie przyziemne istoty, a potem, no wiesz…A później ich dzieci są herosami, półbogami, mają pół krwi normalnego człowieka, pół boga greckiego. Mamy swój obóz – Obóz Herosów. Tam przyjeżdżamy na lato szkolić się na walki z potworami, którzy atakują nas-wskazałem na piasek, który jeszcze nie do końca zniknął.- Można też zostać tam na rok.
-Świetnie! Mówisz dość poważnie więc niech ci będzie, uwierzę ci, ale po co mi to mówisz?
-Bo widzisz…Ty…Najwidoczniej, niewykluczone jest, że jeden z twoich rodziców jest tak jakby…bogiem.
-Ahha. Pewnie. A moja siostra jest kukułką, natomiast brat kapustą, a ciotka aniołem.
-Raczej, nie.
-Ty myślisz, że to śmieszne? Jak byś był taki miły i przestał wciskać mi kity.
-Ale ja nie kłamię-powiedziałem to z takim przekonaniem i przywódczością , jaką kiedykolwiek ktoś sobie o mnie wymarzył i w to uwierzył. Dziewczyna jakby siłą woli powstrzymywała się od nie wierzenia, ale jednak jej się nie udało.
-Dziękuję za uratowanie. Jestem Annabeth Chase. I niestety jestem zmuszona ci uwierzyć. 

-----------------------------------------------------------------------------------------
Podoba się? Proszę napiszcie co o tym myślicie w komentarzach.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ + wpadnę na twojego bloga.
Perca♥
PS Drugi rozdział pojawi się bodajże  po świętach. Postaram sie szybko.

Prolog na nowe opowiadanie

Annabeth ogólnie była dziewczyną po przejściach. Jej 13-letnie serce przetrzymywało bardzo dużo, ale ostatnie zdarzenia dość namieszały jej w głowie. Matka Annabeth...Dziewczyna wiedziała o niej jedynie tyle, że była jej matką i była cudowna i musiała ją opuścić zaraz po urodzeniu. Imię? Cechy osobiste? Wygląd? Cokolwiek? Nie, nikt nie obdarzył ją tymi informacjami. Tata blondynki był kochany, ale niedostępny. Nie rozmawiał z nią zbyt dużo, unikał rozmów o przeszości i bardzo dużo pracował. Rano kiedy Annabeth się budziła go już nie było w domu, wracał dopiero wieczorem. Starał się. Annabeth to widziła, ale...Dziewczyna w takim wieku potrzebuje czegoś więcej. Potrzebuje osoby, z którą może dzielić swoje tajemnice, potrzebuje dobrej rady i ciepła drugiej osoby, potrzebuje być potrzebna. Ale wytrzymywała, jakoś łatała wszystkie dziury w swoim życiu. Pomagała jej w tym myśl, że gdzieś jest jej mama i patrzy na nią i pomagał jej w tym płacz, długi, smutny płacz w poduszkę. Dniem, który tak dużo jej namieszał był pewien jesienny dzień, dokładniej 1 września. Annabeth rano oczywiście poszła na rozpoczęcie roku. Wróciła do domu tak samo samotnie jak wyszła i w domu była tak samo samotna. Kiedy minęły 2 godziny po tym jak jej tata miał wrócić, a wciąż go nie było zadzwoniła do niego, nie odbierał. W końcu poszła spać, ale kiedy w nocy się obudziła, nikogo oprócz niej w domu nie było. rano Annabteh zamiast na stole ujrzeć bałagan po śniadaniu Annabeth ujrzała siedzących na krześle dwóch ludzi.
Nie muszę wklejać tu żadnego dialogu, czy monologu starczy tyle: ojciec Annabeth zaginął. Niewykluczone, że zginął, ale narazie uznano, że zaginął. 13-latke zabrano do bidula, ale nie na długo...
Percy to chłopak o takim samym wytrzymaniu psychicznym jak każdy inny niespełna 14-latek. Tylko nikt o tym nie wiedział. Percy był synem Posejdona, tak tego greckiego, mitycznego boga. Kiedy miał 5 lat został wysłany do Obozu Herosów, bo jego mama nie radziłą sobie z jego mocami. 2 miesiące później Percy dowiedział się o śmierci matki. Wtedy oficjalnie stał się sierotą, bo nikt nie wiedział kto jest jego ojcem. Posejdon uznał go dopiero gdy miał 9 lat. Ogólnie nie odezwał się do niego, ani słowem. Percy od kiedy został uznany przez swojego ojca stał sie przywódcą. Nie dlatego, że sie rządził, herosi go sobie upodobali. Był najodważniejszy, miał najwyższe pochodzenie, najlepiej walczył, miał największe osiągnięcia. Nawet Ci herosi, którzy mieli tylko pare miesięcy do pełnoletności i odejścia z obozu zawsze szanowali dziecko, które w swojej liczbie wieku nie miał nawet dwóch cyfr. Powoli coraz bardziej wszyscy go traktowali jako przywódcę. W końcu Percy stał się całkowicie uważany za przywódcę. Nikogo nie obchodziło to, że Percy to też człowiek, że chociaż jeszcze mu się to nie zdarzyło kiedyś może zawalić. Wszyscy sądzili, że Percy umie wszystko i, że puki on jest w obozie nic im się nie stanie. Świat uratował więcej niż 10 razy, a wszytskie inne misje w jakich uczestniczył zawsze kończyły sie dobrze. W pewnym momencie Percy obmyślił plan bycia okropnym...może przestaną na nim polegać, ale po dwóch sekundach myślenia o tym poszedł ćwiczyć i dożywotnie uznał się za palanta.
Pewnego dnia Percy wraz z innymi dwoma cenionymi herosami wyruszyli na poszukiwania nowych herosów. A szcególnie jednej osoby, o której była mowa w kolejnej Wielkiej Przepowiedni. Kolejnej przepowiedni, która chciała po raz kolejny, może ostatni, zrójnować mu życie...

________________________________________________________
I jak? Strasznie głupie? Piszcie.
Perca♥

czwartek, 18 grudnia 2014

Poddaje się...ale

Tak wiem napisałam dopiero 2 rozdziały potem znikłam, a teraz przychodzę i mówię, że się poddaję.
Ale przepraszam mam pomysł na nowe opowiadania, a te są do kitu. Dacie mi szansę jeszcze raz spróbować pisać? Napiszę dla was nowy prolog i zobaczymy czy wam się spodoba. Jeśli tak to będziecie czytać, a jak nie to...nie wymuszam tego na was.
Opowiadania będą miały inny klimat, ale oczywiście Percabeth będzie♥♥♥
Mam nadzieję, że wam się spodobają...
Perca♥
Szablon by Devon