Playlista

sobota, 28 marca 2015

Rozdział 18 ,,Rozdzielamy się"

*Annabeth*
Dziewczyna zrobiła oburzoną minę.
-Ogłupiałaś do reszty?- wrzasnęła.
-Och, proszę! Nie oszukujmy się!- prychnęłam, a ta zabiła mnie spojrzeniem.
Percy obserwował to z niedowierzaniem.
-Więc..tyy.y?
-Oczywiście, że nie! Odwala jej- piszczała urażona strojnisia.
-Mhm, mhm, kochana, wolałabym na osobności.
Wstałam i pociągnęłam ją w stronę najbliższej łazienki. Ociągała się, ale wreszcie doszłyśmy do damskiej toalety.
Spojrzała na mnie.
-Serio sądzisz, że jestem twoją kuzynką?- wrzasnęła.
-Taa, pewnie. Pomyśl, kobieto. Taka zmyłka. Może kuzynkami nie jesteśmy, ale mamy podobne pochodzenie- powiedziałam. Dziewczyna, powoli przyległa do ściany.- Och, proszę cię, wiemy oby dwie, że tak jest.
Dalej udawała zdziwioną.
-Jakie pochodzenie?- zapytała, ale już inaczej głos miała szorstki, twarz się zestarzała, pazury jej wyrosły, a w oczach pojawiły się niesamowite ogniki.
Chociaż przywierała do ściany, dzieliło nas jakieś 30 cm.(Ludzie, proszę, bez skojarzeń - od autora) Moje ADHD się odezwało i mimowolnie wyjęłam z pochwy sztylet. Palidaro.
Lekko przed nim zadrżała, ale to tylko dało jej nową chęć do zabicia mnie.
Zamachnęła się na mnie pazurami i jakąś rózgą (nie, to nie jest św. Mikołaj dla niegrzecznych dzieci - od autora).
Kiedy odparowałam jej cios, odpowiedziałam z dziwną jak na mnie grozą:
-Mitologiczne- odparłam i zadałam jej cios.
Wydała dziwny dźwięk, połączenie skowytu psa, bulgotania gotującej się wody i sarkastycznego pisku słodkiej nastolatki, którą przed chwilą była ,,WHAT?".
Mrugnęła niepewnie, ale długo to nie trwało. Walka się zaczęła. Głos w mojej głowie nie pomagał. W momencie kiedy zadawałam cios, ona mówiła ,,unik'', kiedy potwór atakowal mnie ona mówiła ,,pchnięcie", ,,cios''.
,,Nie pomagasz"- krzyknęłam do niej w myślach.
Kiedy potworzyca rozcięła mi rękę, w której trzymałam sztylet. Broń Ateny upadła.
,,Och, nie!"- pisnęła z wkurzającą ironią w głosie.
Ból był wielki, przegrywałam walkę, poczułam skruchę.
,,Proszę,.."
,,T-ty...mnie prosisz?" - zapytała dość zdziwiona.
,,Potrzebujesz mnie żywej..."- powiedziałam.
Nagle poczułam napływającą moc. Ale nie była to chęć ratowania się. Był to smutek, żal i ból, który wylewałam w walkę. Podniosłam broń. Głos współpracował. Zaczęłam na oślep ciąć potworzycę. Starałam się nie zwracać uwagi na całkowicie rozdupioną rękę, która cholernie bolała. Teraz liczyła się walka.
-Widać, że nie jesteś wcale taka mądra. Coś Atenka się nie postarała- warknęła potworzyca.
Kochana, przysporzyła mi jeszcze jednej pomocy. Atena się obraziła i Palidaro samo pracowało, samo zabijało potwora. Zadałam jej wielki cios w brzuch, potem odcięłam głowę i pchnęłam już rozsypującego się potwora na ziemię.
-Pa pa, kuzyneczko- mruknęłam.
Wyszłam z łazienki nie myśląc o tym, że cała ze krwi będę śmiesznie wyglądać.
Usiadłam obok Percy'ego. Gały praktycznie wychodziły mu na zewnącz.
-No co?- zapytałam.
-Ona serio była twoją kuzynką?
Spojrzałam na niego.
-Oczywiście, a ty moją matką.
Zmarszczył brwi.
-Zmyłka- powiedziałam z poirytowaniem.
-Po co?
-No jak to po co? Proszę cię!...
Zauważyłam, że Percy nie kapował.
-Babskie sprawy- powiedziałam ze śmiechem. Jeżeli coś takiego to babskie sprawy to nie dziękuję.
-Ale gdzie ona teraz jest?
-Wy chyba to nazywać Tartarem.
Percy powiększył oczy. Nie wyszczerzył, jakby...to trudno opisać. Po prostu jego atlantyk przyłączył do siebie morze śródziemne. O, tak.
Jego oczy powiększyły się o Ocean Indyjski kiedy spojrzał na moją rękę. Skrzywił się.
-Czy ty od początku miałaś całkowicie czerwony prawy rękaw od bluzki.
Spojrzałam na swoją bluzkę. Uch, rzeczywiście. Nie wyglądało kusząco.
-Ech, tam. Poboli, przestanie.
Syn Posejdona tylkpo uniósł brwi i dodał:
-Trzeba ci to opatrzyć.
-A gdzie tu znajdziesz opatrunek.
-Starczy nektar- powiedział.
-Masz?
-Nie.
Zawołał coś w innym języku. Umie po hiszpańsku? Och, nie to była greka. ,,Kalnerka?".
Podeszła do nas czarnowłosa dziewczyna.
-Coś podać?- odpowiedziała w tym samym języku.
-Duży nektar, raz- powiedział.
Na początku kelnerka uniosła z niedowierzaniem brwi, ale po chwili uśmiechnęła się szyderczo. W jej oczach zapaliły się ogniki, a z buzi wyszedł na ułamek sekundy język węża. Mrugnęła do Percy'ego i odparła:
-Już się robi.
Ruszyła z powrotem.
-Co to miało być?- zapytałam.
-Zamówiłem ci nektar- odparł.
-Tak. W zwykłej hiszpańskiej kawiarni, zamówiłej po grecku napój bogów, a zamówienie odebrała kobieta-wąż. To jest normalne?
-Tak.
-Aha, to spoko.
Po minucie kobieta-wąż wróciła z dużym kubkiem nektaru. Chociaż nie byłam głodna z zapałem wypiłam cały kubek. Smakował ciepłym mlekiem z miodem i masłem, jakie zawsze robił mi tata jak byłam mała.
Kiedy wypiłam poczułam zapach spalenizny. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to ja.
-Chyba troszkę przesadziłam- zauważyłam.
-Chyba troszkę tak- potwierdził Percy. Na szczęście nawet nie czułam opażenia. Zapach po chwili się rozwiał. Ręka już nie bolała, rana zniknęła, bluzka była czerwona, ale kit z tym.Ręka nie bolała, ale czułam w niej jakąś niemoc. Jakby mi zdrętwiała całkowicie. Nie byłabym w stanie nosić czegokolwiek na tej ręce.
-Więc co mamy zwiedzać?- zapytał Percy. Zdziwiła mnie jego chęć.
-Jedyne co ja chciałabym zwiedzać to własne sny, ale muszę, po prostu muszę zobaczyć to muzeum.
-Właśnie straciłem ostatnią nadzieję-mruknął potomek Pana Mórz.
-Masz prawo-zaśmiałam się i wstałam.
Dopiero przy płaceniu okazało się, że nie mamy kasy. Jedyne co to drachmy. Percy przeszukiwał kieszenie i wyjął z niej jedynie dwie drachmy.
-Sory, nic nie mamy- powiedział.
Jednak oczy sprzedawczyni zaświeciły.
-Uuuu...drachmy. Mmmm....może kupię coś u Afrodyty. Dawaj nędzny herosie.
Percy z uśmiechem podał dwie drachmy.

*Dos horas más tarde* (po hiszpańsku dwie godziny później)
-Annabeth Chase, córko Ateny, jak w ciągu 5 minut stąd nie wyjdziemy, przyrzekam na Styks, że zobaczysz swoje flaki- warknął Percy. Zobaczył moją piorunującą minę i westchnął.- Sory. Nauka nie działa na mnie dobrze.
-Zauważyłam. Starasz się jej unikać. Widać skutki- mruknęłam.- Och, ale, chciałam jeszcze...
-Z tego co wiem chciałaś spać. Musimy zadzwonić do Carin i Leona. Musimy już ruszać. Chyba chcesz dotrzeć na czas, czy tylko mi na tym zależy?
-Spokój, bo ci żyłka pęknie. Już, już, zmierzamy ku wyjściu.
-Zmierzamy tam od momentu kiedy weszliśmy, chciej zauważyć.
-Inteligent się znalazł- burknęłam.- Dobra już idziemy.

Kiedy wyszliśmy z muzeum, które...och! Nie da się opisać jak cudowne było. Percy wykorzystał dwie drachmy, by najpierw zadzwonić do Leona, a potem do Carin.
-Fajnie, tylko skąd wytrzaśniesz jakąś wodę?- zapytałam.
Spojrzał na mniw spode łba.
-Pytasz syna Posejdona. Jestem w stanie cię utopić nawet na Saharze.
Zamknął oczy i nagle w powietrzu unosiła się woda w...miała kształt bardzo artystyczny. Jakby ktoś zrobił zdjęcie wodzie w trakcie kiedy ktoś wylewał ją z szklanki. Podrzuciłam drachmę, bo Percy był zajęty.
-O Iris bogini tęczy, pokaż nam Leona Valdeza, syna Hefajstosa- wyrecytowałam. Jakaś podświadomość mówiła mi, że właśnie tak mam się do niej zwrócić.
Nagle drachma zniknęła, woda zamieniła się w prostokątną chmurę, a na niej ukazał się obraz. Leo stał roześmiany w jakiejś kuchnia, a jakaś zwariowana babka chodziła po niej desperacko, prawie rzucając w niego talerzami. Jakiś facet siedział przy stole wydzierając się na Leona. Nasz przyjaciel jednak był tym rozbawiony. Nagle wybuchł śmiechem, w momencie kiedy babka powiedziała:
-Martwiliśmy się o Ciebie, gamoniu!
-Proszę, was. Zaraz padnę ze śmiechu. Dobry żarcik.
Facet posłał mu karcące spojrzenie.
-Yhm- odchrząknęłam cichutko, na tyle, że usłyszał tylkok najbliżej stojący Leo.
Niemal podskoczył. Nie mogliśmy nic powiedzieć, bo ci ludzie by usłyszeli. Szybko wyjęłam jakąś pogniecioną karteczkę z kieszeni i ukradłam z straganu długopis. Napisałam na karteczce: ,,Za 15 minut plac Europy". Pokazałam mu. Leo przytaknął i rozmył połączenie.
-Gdzie on u licha jest?- zapytałam.
-Z tego co wiem to u swojej jednej z rodzin- powiedział Percy.
-Mieszkał w Madrycie?!!
-Nie. Uciekł od nich w momencie kiedy mieli się tu przeprowadzić.
-Skończony idiota!
-Uwierz mi. Ratował swoje cztery litery. Ci goście gadają sami do siebie. Codziennie odprawiają obrzędki dżedaj. Chodują szczury i nie jedzą nic co nie ma koloru zielonego- wytłumaczył Percy.
-Dużo wiesz- odparłam nim zdążyłam ugryść się w ten niewyparzony język.
Percy spuścił wzrok.
-Taa, sporo słyszałem....mniejsza o to. Jeszcze trzeba zadzwonić do Carin.
Percy znowu przywołał wodę, a ja wypowiedziałam regułkę i rzuciłam monetę. Ujrzeliśmy Carin stojącą do nas tyłem...cóż, w przebieralni...na górze miała tylko stanik. Percy szybko odwrócił się tyłem.
-Hm...Carin byłabyś tak miła...-mruknął Percy.
Uznałam za miłe, że nie wlepiał gał jakby to zrobili inni chłopacy w jego wieku, tylko odwrócił się od razu. Jednak tak czy siak nie mogłam ze śmiechu.
Dziewczyna szybko załorzyła bluzkę i z obrażoną twarzą odwróciła się.
-Czy już?- zapytał Percy.
Ja pokładając się ze śmiechu przytaknęłam.

Pół godziny później znalezliśmy się na statku wraz z mega tatą Carin. Wychodząc posłał mi oczko, co wcale nie było niestosowne...znaczy tak myślę...och, tam i tak jest fajny!
Leo poszedł do maszynowni i po chwili poczułam uderzenie powietrza w twarz. Poczułam bryzę świerzego powietrza i poczułam się niemal jak Zeus. Duża prędkość prawie zwalała mnie z nóg, ale bardziej powalająca była ilość ubrań jakie kupiła sobie Carin, dziwne, że statek się nie obciążył i nadal lecimy. Percy zniknął gdzieś w swojej kajucie.
Ja tylko wpatrywałam się w ciemnawe chmury i wdychałam świerze powietrze. Potęga pana niebios pierwszy raz mnie zachwyciła.


Hejj, tak wreszcie dodałam rozdział.
Nie jest powalający. Wiem, że są błędy, przepraszam. No to tyle...
Sory, że tylko  z perpsektywy Ann, ale mam taką wenę. Ostatnio ciągle był Percy, teraz Ann.
To tyle.
Komentujcie proszę!
Less Sill~~

wtorek, 24 marca 2015

Wpis o niczym - nie trafiam - please, see whats new

No siem,
Tak o niczym wpadłam napisać.
Wena mnie opuściła.
Apollo zapomniał.
Rozdział utknął w punkcie wyjścia.
Nie no serio, nie wiem jak ja zdołam skończyć ten rozdział. Przyszłam się wyżalić.
Nie no przyszłam też wam się pochwalić jakie mam wyczucie czasu. Paczajta:
Chciałam trafić na 7500 odwiedzin, cóż...

No i na koniec mam dla was newsa.
zaczęłam piskać new opki.
Jest już prolog i pierwszy rozdział.
kuknijcie proszę:
Nio to na tyle. Proszę, życzcie mi weny i przywróćcie zapał.
Less Sill~~

sobota, 21 marca 2015

Rozdział 17 ,,Wrogowie"


Ten rozdział jest beznadziejny, nie mogę go dodać. Nie!
Miłego czytania

*Annabeth*
Usiadłam na ziemi. Miałam dość. Chciałam spać, chciałam do domu, do taty, potrzebowałam serio pomocy. Nie pogardziłabym nawet psychologiem, albo pluszowym misiem. Jedyna osoba, z którą byłabym w stanie pogadać właśnie uważała mnie za swojego wroga nr1. A to czemu? Nie wiem, ale na pewno ma do tego powody. Powodów, żeby mnie nienawidzić były miliony. Miałam wartę. Wpatrywałam się w niebo. Tak piękne, a jednocześnie tak znienawidzone. W końcu to ono zabrało mi tatę. Zabrało i nie oddało. Jeszcze ani razu tak bardzo za nim nie tęskniłam. Za jego zwariowanym spojrzeniem, psychicznym uśmiechem, krzywymi okularami i fryzurą jak zgnieciona puszka. Ten zawsze znienawidzony przeze mnie gość, kiedy miałam go przy sobie, gdy zniknął był dla mnie marzeniem. Zacisnęłam pięści. Hola, hola. On nie żyje. Jesteś dzieckiem mądrości...i dzieckiem tego wariata...Spuściłam wzrok, nie mogłam patrzeć na niebo, nie myśląc o tym, że zabrało mi ojca.
Muszę się czymś zająć. Podniosłam się i ruszyłam krokiem do maszynowni.
-Co robisz?- zapytałam ostro Leona.
-Naprawiam silnik. Bez obrazy, ale jestem zajęty- powiedział.
-Teraz już nie. Odsuń się.
Odwrócił do mnie swoją zasmoloną twarz.
-Em...no, niezbyt...
-Mówię: odsuń się.
Zrobił niepewny krok w tył. Podeszłam i zabrałam się do roboty. Leo stał osupiały.
-Proszę. Muszę się czymś zająć gdybyś mógł...
Roześmiał się.
-A ja muszę się czymś wreszcie nie zajmować. Droga wolna. Ale tylko spróbuj coś zepsuć- powiedział i ruszył na pokład.
Czas rzeczywiście szybko upływał przy pracy. Dopiero kiedy wszedł Leo spojrzałam na zegarek. Bez żartów, serio już minęły 2 godziny?
-Nie wiem jak ty, ale ja zawsze chciałem zobaczyć Madryt- powiedział.

Na pokładzie stali już wszyscy. Wznosiliśmy się nad stolicą Hiszpanii. Percy oczywiście z fochem, Carin z swoją pięknością, a Leo z bardzo wyrośniętym ADHD.
-To co? Zwiedzamy?- zapytała Carin.
-Ja popilnuję statku- powiedział Percy. Carin stojaca obok niego kopnęła go w kostkę. Wymienili spojrzenia.
-Percy idzie- powiedziała Carin.- Tak samo jak i Annabeth, i Leo, i ja. Idziemy wszyscy.
-Ktoś musi pilnować- powiedział Leo.
-Pewnie. Ale zrobi to ktoś inny.
Zagwizdała, a zaraz przed nią wylądował mini helikopter, z niego wysiadł mężczyna i helikopter odleciał. Wyglądał jak z mafii, ale jednocześnie jak jakiś aktor. Miał blond włosy i pełne pewności siebie czarne oczy. Był w czarnym garniturku.
-Kto to?- zapytałam.
-Poznajcie mojego ojca. Jest ochroniarzem. Spokojnie: wie o wszystkim i widzi przez mgłę. Spokojnie już tysiąc razy zabijał mitologiczne stwory. Spokojnie, nie gryzie. Tatko, to jest Percy, Annabeth i Leo. Kolejność nieważna. Przywitaj się- powiedziała z uśmiechem Carin.
Troszkę dziwnie się czułam. Ona miała TAKIEGO ojca, a jakby tego mało TAKĄ matkę. A ja...
Mężczyzna zszedł z wojskowej postawy i uśmiechnął się milutko.
-Możecie bezpiecznie i spokojnie zwiedzać, zajmę się statkiem-uśmiechał się jak gwiazda Hollywood'u, a głos miał jak miód rozpływający się po sercu.
Po prostu kiedy na niego patrzyłam byłam bliska prośby o autograf.
Percy jednak nawet nie zareagował. Cały czas unikał mojego spojrzenia, ale kiedy raz zatopił swoje morze w oczach we mnie, po prostu zabił mnie spojrzeniem.
-Idziemy?- zapytała Carin.

Madryt - moje marzenie z listy. Odchaczone. Czemu w takiej atmosferze? Bo mam pecha. Percy cały czas mnie unikał. O, dziwo z Leonem rozmawiał wesoło. Właśnie doszliśmy na rynek. Carin, tak perfidnie, odeszła na bok, żeby Percy stał obok mnie. On jednak, też perfidnie, odsunął się ode mnie. Leo niepewnie spojrzał na nas.
-Emm...ja...w zasadzie to gdzieś idę i...dołączę do was. Potem. Wiecie co? Ja już pójdę- powiedział skręcając w jakąś mniejszą alejkę.
Carin uśmiechnęła się.
-Tutaj obok jest taka boska galeria handlowa. Idziemy?- zapytała z radością.
Percy spojrzał wymownie na nią.
-Za jakie grzechy? Wy idźcie, ja pozwiedzam- powiedział.
-Idziemy, Annabeth?- uśmiechała się dalej.
-Ja...niezbyt...też pozwiedzam...
Percy zacisnął szczęki.
-Spokojnie- zwróciłam się do niego.- Mogę iść w zupełnie inną stronę niż ty, jeżeli ci to poprawi humor.
Percy'emu zrobiło się trochę wstyd, ale to nie zmieniło jego nastawienia. Po chwili odwrócił się i miał ruszyć.
 Zrobiło mi się niedobrze i słabo. Nagle poleciałam na ziemie.
Najpierw widziałam tylko biel i słyszałam głos mej matki. Mówiła spokojnie, cicho i milutko. Coś po starogrecku. Nie analizowałam tego co mówi, to było jak kołysanka. Usłyszałam tylko ostatnie dwa zdania. ,,I wykonało się, co wykonać miało. Ciało bez duszy, skonać nie umiało.". Kiedy wypowiedziała to,pojawiła się przede mną.
-Witaj dziecię- uśmiechnęła się.
-Jesteś na mnie zła?- zapytałam.
-Nie byłabym w stanie. Jesteś zbyt ważna. Chciałabym porozmawiać z tobą o czymś innym. Niestety nie mogę za dużo powiedzieć. Chociaż tyle: już za jakiś czas staniesz przed bardzo ciężkim wyborem, będziesz musiała...trudno mi o tym mówić, ale będziesz musiała słuchać głosu, serca, a nie mózgu. Pierwszy raz i ostatni.
-O-keyyy....a jeżeli nie jesteś na mnie zła to czy...mogę cię o coś prosić?
-Prosić zawsze możesz, ale czy ja zrobię to o co prosiłaś to inna bajka.
-No to ten tego...em...chodzi o...mojego tatę.
-Ach, wiedziałam, ze nie dasz spokoju.
-Nie dam.
-Ann, kochanie. Zrobiłabym wszystko gdybym tylko mogła. Niestety gdybym zaczęła się mieszać w życie śmiertelników zostałabym wygnana, a to sprawiłoby kłopoty nie tylko mi.
-Więc chociaż powiedz mi czy żyje.
-Niestety nie wiem. Ale wiem kto może wiedzieć- uśmiechnęła się lekko i rozmyła. Znalazłam się w jaskini. Stał tam gostek bez twarzy. W czarnej szacie.
-Czego?- warknął, a mnie przeszły ciarki.
-Ym...No, więc...Atena mnie przysłała.
-Nie dam jej tego kamienia- burknął.
-Oczywiście. Ja po coś innego.
-O kogo chodzi?
-Mojego tatę.
-Wolisz krótką i nagłą, czy długą i bolesną?
-Co?
-Jak mam go zabić?- zapytał.
-Nie, nie. Ja nie chcę go zabijać. Chcę się dowiedzieć, czy żyje.
-E, tam, nudy...A co mam za to?
O dziwo wiedziałam.
-Satysfakcję, radość.
-Yhy, pewnie.
-Pomaganie mi to zaszczyt przecież. No, sory! Jestem tera gwiazdą Olimpu. Nie słyszałeś?
Wyciągnęłam Palidaro. Szata mu zadrżała.
-W czym mogę służyć, o, Pani?- zapytał, a ja niemal parsknęłam śmiechem.
-Czy mój ojciec żyje?
-Tak.
-Co się z nim stało?
-Czas mu się zatrzymał. Utknęli nad Grecją, dokładniej Atenami.
Uśmiechnęłam się.
-Dzięki. jesteś spoko gość- wróciłam do Ateny.
-Żyje- uśmiechnęłam się.
-Wiem, wiem. Kochanie, Zeus się denerwuje, musimy kończyć.
Atena się rozmyła. Znalazłam się w Obozie Herosów. Nie była to teraniejszość. To była przyszłość. Wyczułam to. Siedziałam po ciemku na plaży, a obok mnie Percy. Rozmawialiśmy o czymś ze śmiechem. Nagle ja zaczęłam się powoli zbierać, jednak Percy powstrzymał mnie...Och, bogowie greckiego łajna! Pocałunkiem...To było dziwneee...to tak po przyjacielsku, nie? Nooo, tak. Mniejsza o to. Obudziłam się w tym samym miejscu gdzie zemdlałam. Carin skrzywiła się.
-Wariatko, chciałaś nas postraszyć, to mogłaś wymyśleć coś lepszego.
-Ile spałam?- zapytałam.
-Jakieś 30 sekund- powiedział Percy nawet na mnie nie patrząc.
-Tylko?
-O 30 sekund za długo- powiedziała Carin.-Jak się czujesz?
-Nijak. Wszystko okey- powiedziałam. Miałam cholerną deprechę przez ten foch Percy'ego.  Spojrzałam na niego i przeprowadziliśmy pewną wzrokową rozmowę.
Ja: co ja tak w zasadzie zrobiłam?
Percy: nieważne
Ja: jak nieważne to czemu się denerwujesz
Percy: nie denerwuję się
Ja: wcale
Percy: daj spokój
Ja: mhm, pewnie
Carin uśmiechnęła się. Najwyraźniej według niej dużą poprawą było to, że na mnie spojrzał.
-idziemy do tej galerii?- zapytała.
-Już biegnę- mruknęłam.
-To chodź- powiedziała. Kochana idiotka.
-Ja idę zwiedzać- powiedział Percy i z trudem dodał.- Idziesz, Annabeth?
Trochę mnie to zdziwiło, więc całym moim popisem było:
-O-okeeyy

*Dos horas más tarde* (po hiszpańsku dwie godziny później)
-Serio musimy zwiedzać dosłownie każdy zabytek jaki napotkamy?- zapytał Percy siadając ze zmęczenia na pobliskiej ławeczce.
-Nie. Musimy zwiedzać każdy ciekawy zabytek jaki napotkamy- powiedziałam, obracając sie w kółka z mapą i szukając drogi.
-Czego szukasz?- zapytał zrezygnowany.
-Twojego umysłu, ale chyba za późno. Prado, muzeum.
-O, nie! Nie ma mowy. Idziemy do najbliższej kawiarni. Kobieto, czy ty codziennie chodzisz po 30 km w 40°C?
-Nie, ale to jest Madryt. Miasto zaraz po...które chciałam zwiedzić.
-Zaraz po czym?- zapytał.
-Ateny- mruknęłam cicho.- Mniejsza o to. Idziemy do muzeum.
-Idziemy do kawiarni.
-Idziemy do muzeum.
-Kawiarnia.
-Muzeum.
-Nie kłóć się. Daj tą mapę- powiedział. Podałam mu. Zaczął się przyglądać.- jakiś kilometr z tąd na północ jest kawiarnia, idziemy.
-Prowadź- powiedziałam, przewidując co zaraz się stanie. Percy stanął jak wryty i zaczął się rozglądać.
Podeszłam do niego i obróciłam go o 180°.
-O tam- powiedziałam. Syn Posejdona wywrócił oczami i ruszył przed siebie.

*W kawiarni*
-Więc...-zdobyłam się wreszcie.-Na co byłeś...jesteś na mnie zły?
Percy z głośnym dźwiękiem odłorzył swój koktajl.
-To...nieważne. Okey
-Nie to, żeby coś, ale chciałabym wiedzieć, rozumiesz, nie?
-Właśnie nie.
-Dlaczego?
-Jeżeli już nie jestem na ciebie zły to czemu masz wiedzieć za co byłem?
-Z czystej ciekawości.
-Z czystego rozsądku nie pytaj.
-Naruszasz moje nerwy- powiedziałam udając słodki głosik Carin. Percy parsknął śmiechem.
-I że wy nie jesteście siostrami- mruknął Percy.
-Uważasz mnie za głupią?
-Nie.
-Och, bogowie! Czasami mam ochotę cię zabić.
-To normalne. Większość ludzi tak ma. Taki wirus.
Parsknęłam śmiechem.
-Śmiertelny?- zapytałam ksztusząc się.
-Zalerzy dla kogo- odparł wywołując kolejny wybuch śmiechu u mnie.
Wszyscy na nas spojrzeli jak na idiotów. Co? Już nie można po angielsku mówić. Ach, im o ten śmiech chodziło. Jakieś dwie dziewczyny śmiały się z nas jak idiotki. Percy posłał im spojrzenie ,,i kto tu jest idiotom", a one zaniemówiły i schowały głowy w talerze. Od tego momentu co chwilę spoglądały na Percy'ego jak na jakiś okaz. Kiedy to widziałam chciało mi się po prostu śmiać.
-Więc powiedz- odezwałam się, kiedy wreszcie przestaliśmy się śmiać.
-Może kiedy indziej- powiedział, starając się wytrzymać irytujące spojrzenie jednej z dziewczyn.
-Okey...- mruknęłam.
Nagle jedna z dziewczyn przysunęła się do drugiej i zaczęła jej coś szeptać, wskazując na mnie palcem. Druga zrobiła zdziwioną i niezadowoloną minę. Spojrzała na mnie piorunując mnie wzrokiem, a ja tylko się do niej uśmiechnęłam. No, dobra, tylko troszkę triumfująco. To ją jeszcze bardziej rozzłościło. Zamachnęła się swoimi pięknymi złocistymi włosami, zamrugała długimi rzęsami. Wstała poprawiając swoją przerażająco krótką spódniczkę. Podeszła do nas.
Uśmiechnęła się milutko. Aż za milutko.
-Turyści- zapytała słodziutko po angielsku, ale czuć było hiszpański akcent.
-Nooo...taaak...a co?- zapytał się Percy.
-Z kąd jesteście?- zapytała, jakby nie zauważając zniechęconych min.
-Z dalekich krain, do których twój mózg nie sięga- mruknęłam cicho.
-Z Nowego Yorku- powiedział Percy.
-Och, jak pięknie. To stolica USA, nie?- zapytała.
Wymieniliśmy spojrzenia z Percym.
-Zależy z jakiej strony na to popatrzysz- zaczęłam.- z twojej perspektywy, tak, z perpsektywy ludzi z choć odrobiną fałd na mózgu, Waszyngton to stolica USA.
Percy zaśmiał się pod nosem, a dziewczyna tylko głupkowato się uśmiechnęła.
-Po co przyjechaliście?- zapytała milusio. Miałam właśnie wygarnąć jej coś, ale Percy kopnął mnie w kostkę.
-Załatwiamy pewne sprawy rodziców- wyjaśnił Percy, w zasadzie to była prawda.
-To cudnie! Może wam w czymś pomóc?
-W zasadzie to tak.





~~~~~~~~~~~
Łochoł! Normalnie święto lasu. Lena dodała rozdział! Straszny, wiem, ale Apollo ostatnio o mnie zapomina. Kochani, ja lecę. Postaram się jeszcze przed kolejnym weekendem dodać rozdział, ale nwm czy mi się uda. Ja lecę. Buziaczki
)3$

Less Sill~~

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 16 ,, A wszystko to przez cholerną imprezę "

*Percy*
,,Jaba, daba, dej, dej! Juhuuu! Wszyscy razem! Tak się bawią, tak się bawią na Olimpie!".
W*F?
Wolałbym zobaczyć gołego pana Chejrona, niż bawiących się Olimpijczyków. Bosz, oni mają cztery, czy czterytysiące lat?
To był straszny widok!
Apollo w samych gaciach grał na banjo. Atena (nie dało się określić ile miała promili) obejmując ramieniem Hefajstosa, który żonglował śrubokrętami, gadała mu coś o Chinach, przeplatając to z obliczeniami algebraicznymi i Szekspirem. Zeus, w rytm muzyki ciskał w niebo błyskawice, z coraz to odważniejszymi napisami. Hades przyglądał się trupom, które tańczyły kankana. Śmiał się przy tym ile wlezie i co jakiś czas parodiował ich ruchy. Aaa! Afrodyta...nie wspomnę, że miała na sobie tylko miniówę i stanik...tańczyła z kieliszkiem. Ares biegał jak oszalały do okoła,  całego zbiorowiska i wyzywał wszystkich do walki. Nawet Hestia, była pobudzona. Ognisko do okoła, którego tańczyła jakiś taniec, który wyglądał jak egzorcyzm, u australopiteków, buchało na jakieś 4 metry. Demeter śpiewała coś i zasiewała kwiatki na całym Olimpie. Atremida naśladowała Micheala Jacksona, przy okazji szturchając wszystkoch łukiem. Hermes na zmianę: okradał bogów i w stylu komentatora bokserskiego wyczytywał adresatów i nadawców z listów, które trzymał w wielkim zielono-fioletowym worku. Nie pytam. A jako jedyny, niepijany Dionizos. Tak to dziwnie brzmi, ale on ma szlaban. Rozdawał, w roli barmana, nowe kieliszki z winem. Ze smutkiem patrząc na alkochol. Gdybym go nie znał, zrobiłoby mi się go szkoda...ale go znam, więc: ,,dobrze mu tak".
-A teraz moi mili: Anastasia Falleboss, z Bostonu....!
-Róże, bratki, stoookroootkii...! Aucz! Kto tu dał ten śrubokręt.
-So-sor-rkii-i...wypadł-ł mii-i...
-A teraz prawa noga, lewa...Bogowie, widzicie? Wołajcie Tersprychore, musi mnie nauczyć kankana!
-Szekspir napisał, też Romea i Julię, akcja tej książki dzieje się w Chinach i dzieli przez 27. Jest liczbą pierwszą, położoną w stolicy państwa, gdzie mieszkają zakochani. To piękny pisarz. Tak samo jak kultura chińczków. Są zawsze tacy nieparzyści.
-What about sunrise...?!
-Uka-uka-uka. aaaaaa! Mesa- be, mesa-cha. Siała baba mak. Hahah!
Byli wszyscy...prawie. Nawet Hades przyszedł, a on? Może przewidział, że się tu znajdę i specjalnie nie przyszedł.
-Whiskey, podwójne, raz. Afrodyta! No, już! Chyba ci nie będę przynosił! No, rusz się!
Bóg wina posłał mi tęskne spojrzenie. On mnie widzi. Pomachał do mnie z niechęcią ręką, co miało oznaczać ,,do nogi". Podeszłem, albo raczej przesunąłem się. W śnie trudno to określić.
-Mogę wiedzieć co tu sie dzieje?- zapytałem, starając się nie patrząc na Afrodytę, która migdaliła się z Aresem.
-Urodziny.
-Czyje?
-Aresa.
Spojrzałem na Aresa, który był właśnie połykany przez boginię miłości.
-Wiidaać...wy zawsze TAK świętujecie?
-To dopiero początek. A ja muszę...
-Ty mnie tu przysłałeś?
-Tak. Chcę, żebyś za mnie postał przy barze.
-Nie ma opcji.
-Więc plan B brzmi: skoś mi jeden kieliszek.
-Niestety nie.
-No, cóż...jest jeszcze plan C.
-Jaki?
-Chejron kazał mi ci coś dać.
-Więc mi to daj!
-Juuż.
Pstryknął palcami, a na jego dłoni ukazała się mała fiolka.
-Och, to nie to!
Po jakichś 10 nieudanych próbach, na jego dłoni ukazała się muszla. Biała, błyszcząca, morska muszla. Wielkości połowy dłoni, nie licząc palców.
-I to jest TO?- zapytałem.
-Niom...nie mam pojęcia na co ci muszla, ale moje zadanie kończy się na daniu ci tego.
-O-okey...-wziąłem do ręki muszlę, która jakby bardziej rozbłysnęła na mojej ręce.
-Możesz tu zostać, jeżeli zwiniesz mi kieliszek.
-Odplacasz mi się za przysługę, karą? Ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał jest oglądanie Hadesa, w trakcie kankana.
-To dobrze, bo inni się do ciebie dobijają. Papa. Do nie zobaczenia.
Widok Zeusa w szpagacie za chwilę się rozmył, a ja znalazłem się w obozie, na strychu, gdzie idziemy po przepowiednie, kiedy wyruszamy na misję. Obok mnie klęczał ja ze snu. Przyciskałem ręce do uszu jakbym chciał za wszelką cenę nie usłyszeć czegoś. Nagle wyrocznie w postaci kościotrupa wstała i rospostarła ręce. W przestrzeni pomiędzy jej rękami utworzyła się zielona mgła, wyglądająca na portal.
Sceneria się zmieniła. Stałem w lesie. Przede mną stała dziewczyna, może o dwa lata ode mnie młodsza. Wyglądała jakby zaatakowało ją całe zoo. Miała jednocześnie groźną i przestraszoną minę.
-Nie jesteś potworem?- zapytała, ale zabrzmiało to raczej jak prośba.
Tym razem znalazłem sie w podziemiu. Hades stał na podwyższeniu pełen boskości.
-Potrzebuję zapłaty- odparł.
-Jakiej?- pisnęła Carin.
-Życiowej- zaśmiał się Hades.
Obudziłem się z krzykiem. Uderzyłem głową w coś. Ach, to coś to była Annabeth. Potarła czoło.
-Miłe przywitanie- mruknęła.
-S-sory
-Koszmar?- zapytała.
Zastanowiłem się o czym jej powiedzieć, a o czym nie. Może ona będzie miała pomysł na muszelkę. Bogowie, muszelka! Nie ma muszelki! Jest muszelka! Trzymam ją w ręce. Niech bogom będą dzięki. A z resztą to tylko muszelka. Powoli schowałem ją do kieszeni, żeby Annabeth nic nie widziała.
-Koszmar,to jest pikuś, w porównaniu do pijanych bogów.
Annabeth otworzyła oczy.
-Urodzinki Aresa- powiedziałem.
-Oni? Byli pijani?- zapytała wstrząśnięta blondynka.
-Mhm- przytaknąłem.
-Moja mama na pewno...
-Na pewno wlała w siebie co najmniej 4 litry.
Córka bogini zrobiła urażoną minę.
-To straszne.
-Nie widziałaś jak Hades tańczy kankana. TO jest straszne!
Annabeth zaniosła się śmiechem.
-TO rzeczywiście musiało być straszne!
Muszla gniotła mnie w rękę. Mówić, nie mówić?
,,Och, te wasze puste móżdżki"- odezwał się głos w mojej głowie.
,,Chyba pierwszy raz się z tobą zgadzam"
Niestety znowu nieskontrolowałem się i powiedziałem to na głoś.
-W czym?- zapytała Annabeth.
-Och, nie z tobą!
-A-haaa....Co?
-Nic, nic...
-Pewnie. Nic...O co chodzi?
-O nic.
-A-haaaaa....spoko.
-Długo spałem?
-Godzinkę.
-Sądziłem, że dłużej.
-Spał byś dłużej gdybym cię nie obudziła.
-Obudziłaś mnie?
-Och! Chciałam sprawdzić czy oddychasz...no, wiesz po tej całej sprawie z mdlejącym i nie oddychającym tobą trochę się przestraszyłam. No i właśnie w tym momencie potraktowałem z nienacka moje czoło.
-Sory
-W zasadzie to dobrze, bo potrzebujemy twojej pomocy.
-Do usług- mruknąłem, ale tak serio, najchętniej schowałbym się pod kołdrę i sobie smacznie chrapał.
-Właśnie dopłynęliśmy do cieśniny.

*Annabeth*
(Mhm, nadal istnieję)
Tzw. Siedzenie i dosłownie nic nie robienie w momencie kiedy twoi przyjaciele ryzykują życie to nie najlepszy moment twojego życia. Twoja psychika nagle ma wielką ochotę na walkę, zamartwiasz się,  chcesz razem z nimi ryzykować życie. A nie czekać z uśmieszkiem na apokalipsę. Przeżyją. Carin z swoją czaromową, Percy...no, wiecie, z sobą, Leo z swoim sprytem i umiejętnościami....Bogowie, oni już nie żyją! Żyją...Leo z łatwością naprawia statek, a Carin i Percy spokojnie sobie gadają z Herkulesem.
BUUUM!
Nie żyją!
Szybko wyskoczyłam z krzesła i podeszłam do burty. Na dole Leo stał cały osmolony. Miał ogólnie żenującą minę, ale ucieszyłam się, że to tylko tyle. Uspokoił mnie ruchem ręki.
-Statek cały?- zapytałam.
-Czuję się świetnie, miło, że pytasz.
-Och, sory, ale wiesz, jeżeli będziemy musieli wiać to wolałabym statkiem.
-Spoko. Jedynym problemem jest: koniec z smacznym jedzeniem.
-Czemu?
-Rzecznik jedzenia z obozu właśnie się spalił.
-Och...Damy radę? Jak ci idzie?
-Dobrze, ale wolno. No i nie jestem pewny, z którym przewodem,podłączyć C.
-Pokaż.
Zeskoczyłam ze statku. Leo pokazał mi problem.
-To banalne!- zaśmiałam się. Przyłożyłam do siebie dwa przewody, wsadziłam jeden kabelek i...statek zamruczał.
Leo otorzył szeroko oczy.
-Jak ty to...?
Leo był jedną z tych osób, które samym byciem otwierają twoje serce na wszystkie najgłębsze tajemnice.
-Mój ojciec interesował się lotnictwem. Z reguły nie było go w domu, no i wiesz...chciałam z nim nawiązać jakiś kontakt, więc zaczęłam się uczyć o samolotach. To podobne.
-Niesamowite...Ty i tak nie jesteś, aż tak desperacka jak ja. Ty chciałaś się przypodobać ojcu, ja robiłem wszystkim rodzinom na przekór. Kiedy oni uwielbiali sport, ja zaczynałem się pasjonować słodyczami, kiedy uwielbiali ciszę i spokój, zaczynałem, niby nie chcący, nagle wiercić dziury w ścianie. Kiedy mieli uczulenie na sierść, przynosiłem zwierzęta do domu.
-Rzeczywiście! Moment, miałeś dwie rodziny?
-Dokładniej 17. Z wszystkich uciekałem.
-Serio jesteś desperantem!
-Och, tak! A twój tata? Czemu byłaś w sierocińcu?
-Skąd wiesz?- obużyłam się.
-Ostatnio sporo spałem,no wiesz.
Przytaknęłam.
-Miał wypróbować nowy model statku. Miał być pierwszy, który nim poleciał, ale...
-Och! Samolot zawiódł?
-Nie. Nie wiem. Stracili namieżenie samolotu. Nigdzie nie ma ludzi, ani samolotu. Ale nigdzie też nie ma ich zwłok.
-Rozumiem. A ty pewnie masz nadzieję, że on żyje.
-Trochę tak....Myślisz, że jest jaka kolwiek nadzieja...?
-Zależy. Jeżeli to wypadek przyludzki to może żyją, ale jeżeli...
-Co?!
-Kojażysz trójkąt bermudzki?
-Nom...wierzysz w te bzdury?
-W trójkąt bermudzki nie, ale w Morze Potworów, tak.
-Aha....To jedno i to samo?
-Wersja prawdziwa, i wersja wszystkim znana: tym się różniom.
-Jeżeli oni...
-Wątpię, aby przeżyli. Jedyne co to bogowie byli by w stanie. Ale na nich nie licz. Chociaż może Atena...
-Poprawiłeś mi humor, nie ma co.
-Starałem się...
BUM!
-To znowu jakieś zwarcie, nie?
BUM
-Nie. Z statkiem wszystko w...
BUM
Obróciliśmy się na drugi brzeg cieśniny. To z tamtąd nadchodziły wybuchy. Nie widzieliśmy dokładnie wyspy, ale byliśmy pewni, że naszym przyjaciołom coś zagraża. Chociaż wybrzeże Hiszpanii było ponad 10 km od nas. Podpłynąć? Czekać? Ruszać na pomoc? Lecieć? Skąd mieliśmy wiedzieć? Ach, no tak! Z wiadomości od Percy'ego.
Percy był na tyle mądry by wysłać nam wiadomość. Jak?- pewnie zapytacie. A no tak: nagle z wody uniosły się stróżki wody, powoli układając się w greckie litery, słowa, zdanie. ,,Bądźcie gotowi do odpłynięcia". Spojrzeliśmy po sobie z Leonem i szybko wzięliśmy się do roboty. Naprawiliśmy wszystko w 5 minut, wpadliśmy na statek i przygotowaliśmy do odpłynięcia. Od trzech wybuchów minęło jakieś 10 minut. 15 minut. 20 minut.
-Co z nimi?- zaczynałam się serio denerwować.
-Spokojnie. Dadzą radę.
-Nie to, żebym w nich wątpiła, ale to jest Herkules, największy heros ogółu!- wycedziłam.
-W takim razie nie widziałaś Percy'ego w akcji- powiedział Leo.
Nie zabrzmiało to jak pocieszenie.
W zasadzie to...no rzeczywiście. Nie widziałam Percy'ego w żadnej poważnej akcji. Kiedy mnie uratował w dniu trafienia do obozu, no i te harpie. Ale to wszystko to nie było nic takiego, nic tak heroicznego, w porównaniu do tych paru historii o wielkim Perseuszu Jacksonie, które usłyszałam w obozie. Ani trochę.
-Dadzom radę?- upewniłam się.
-Myślę, że tak...miejmy nadzieję.
-Całą nadzieję na jaką kiedykolwiek stać mnie było w życiu, straciłam mniej więcej 20 minut temu. Wyobraź sobie jak teraz się czuję- mruknęłam cicho.
Och, bogowie! Zaczynam gadać jak...
,,Robisz postępy"
No pewnie. Musiałam sobie o niej przypomnieć.
,,Daj sobie spokój. Innym razem."
,,Uch, uch! Zdenerwowana, hę? Pewnie. W końcu twój bohater właśnie zawiódł. To smutne. No, wiesz. Rozumiem. Jeżeli Percy był ostatnią deską ratunku świata, a był tak nawiasem mówiąc i zawiódł, no to cóż, marne losy świata. Hih!"
,,Nie zawiódł"- odparłam jej, ale zabrzmiało to raczej jak pytanie.
,,Więc czemu nie wracają? Bo nie żyją, proste! A z tym, że nie żyją idzie też to, że wy nie żyjecie. A z tym idzie też to, że świat nie żyje, a z tym idzie też to, że ja żyję."
,,Jesteś skończoną idiotką! Przecież przynajmniej jeden z nich żyje. Tak było w przepowiedni."
,,No, tak, ale nie powiedziano tam, czy trzecia osoba wróci z tarczą, czy na tarczy."
Żadnego argumentu, żadnej dogryzki, riposty. Nic. Teraz serio Elpis musiała o mnie całkowicie zapomnieć.
BUM!
-Nie no!- mruknęłam. Jednak BUM było dużo bliżej niż zawsze. Dopiero po chwili zorientowałam się, że było na naszym statku. Carin i Percy, cali mokrzy wylądowali na statku jak dwa naleśniki. Prosto z wielkiej fali, która sfatygowała się walnięciem o nasz statek.
Carin powoli wstała, ale Percy nie dawał znaku życia. Spojrzała na na mnie i Leona jakby na coś czekała.
-Będziemy czekać na atak Herkulesa, czy odpłyniemy?!
-Ach, tak!
Leo wbiegł do sterowni i 10 sekund później już unosiliśmy się nad ziemią.
-Jeżeli mogliśmy polecieć, to po co nam było pozwolenie na przepłynięcie, tak w zasadzie?- zapytałam.
-Musimy mieć jak najwięcej bogów po naszej stronie. Przymierza z nimi zawsze sprzyjają w misji. Teraz jednak zyskaliśmy wroga- wyjaśnił Leo.
-A-ha...
Odwróciłam się do Percy'ego. Żył. Chociaż tyle. Siedział oparty o maszt, cały zielony.
-Żeby syn Posejdona miał chorobę morską...- mruknęłam.
-To nie choroba morska. Kiedy półbóg za dużo używa swojej mocy strasznie się męczy. Wyobraż sobie, że Percy zalał całą skałę Gibraltarską i do tego wysłał wam wiadomość, no i nas tu przeniósł. Cóż, nieco się zmęczył. Tymbardziej jeżeli walczy się z bogiem greckim. Taki durny przepis. Musmiy im być posłuszni- wytlumaczyła Carin. Ostatnio coś z nią było nie tak. Co chwilę patrzyła na Percy'ego z jakby połączonym współczuciem, odrazą i smutkiem. Co takiego się wydarzyło?
-Opowiesz?- zapytałam.
Carin skrzywiła się jeszcze bardziej. Wyglądała jednocześnie żałośnie i ładnie cała mokra.
-Długa historia. Głównym wątkiem jest to, że Herkulesa nie zaproszono na urodziny Aresa. Wkurzył się i...no, sami wiecie.
-Urodziny Aresa?- zdziwił się Leo.
-Hades tańczył kankana- mruknął Percy.
-Majaczy?- zapytała Carin.
-Nie- mruknęłam uśmiechając się pod nosem.
-Czy aby na pewno?- zapytała Carin mierząc go wzrokiem.- Może go zaniesiemy do kajuty- zaproponowała automatycznie patrząc na Leona. Ten jednak wydał z siebie dźwięk w stylu: ,,o-ochh..." i cały zielony wybiegł na dolny pokład.
Carin spojrzała na mnie.
-Nie będę go nosić- powiedziała.
-Nie wiem czy zauważyłyście, ale nadal mam nogi- mruknął Percy podnosząc zmęczone oczy.
-Pewnie. Ale czy masz siłę, by ich użyć?- zapytałam. On spiorunował mnie wzrokiem. Co tam się wydarzyło?
Percy powoli wstał i spojrzał na mnie jakby z fochem.
-Jak widzisz mam- powiedział i odszedł omijając mnie szerokim łukiem.
-Jest na mnie zły?- zapytałam, oczekując odpowiedzi ,,nie, jest po prostu bardzo zmęczony", ale Carin przytaknęła.-Za co?
-Coś pomiędzy za nic, a za wszystko.'


Brafo, ja! Dodałam rozdział z weekendu. W weekend oczywiście pojawi się kolejny. Tak, Percy z fochem, tak naćpani bogowie, tak nie opowiedziałam wam o przygodzie z Herkiem, tak, właśnie tak. Nie będę przepraszać. Czytaliście to na własną odpowiedzialność. Tak, czy siak mnie kochacie, nie? Wmawiaj sobie, wmawiaj. Cóż, jak się podoba. Komentujcie, proszę!
Less Sill~~

wtorek, 10 marca 2015

Proszę, jeżeli mnie zabijecie to tylko nie mydłem, proszę, nie mydłem!

Wiem, że już jesteście źli, że dodaję rozdzialik co tydzień, ale teraz to będzie źle. W ten weekend nie dodam kolejnego rozdziału. Czemu? Bo mnie nie będzie, a teraz mam masę nauki. Wybaczcie. Mogę za to was pocieszyć: mamy pięć tysiaków. Moim marzeniem jest 10 000 (a dalszym, które jest tak głęboko, że aż niemożliwe milion, zapominj...). Kochani, thx! Zapraszam do komentowania i obserwowania. Buziaczki
Less Sill~~

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 15 ,,U bogów na herbatce"

Rozdział dedykuję: Radosnej Oli,  której najbardziej spodobała mi się odpowiedź pod poprzednim rozdziałem: ŁUP, ŁUP, w mojej głowie siedzi głos urodzony 6 tysięcy lat temu". Tak też nazwę pooprzedni rozdział. Polecam!


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Percy*
Poczułem piorunujący zapach perfum, mój mózg odmawiał posłuszeństwa. Za to ja sam czułem się jakiś dziwnie. Carin się do mnie uśmiechała, a ja nie potrzebowałem do szczścia niczego innego. ,,Moment, Percy, co z tobą u licha?" Czarne ślepia Carin zmieniły trochę wyraz. Były jakby zdziwione i przerażone. Jaka ona jest piękna. ,,A jaka tępa!"- mówiła moja głupia, pracująca część mózgu. Cudowna Carin! Patrzyłem tak na nią z uwielbieniem, a ona na mnie z przerażeniem.
,,Afrodyto, na bogów przestań!" - krzyczał mój współlokator. ,,Nie chcę mieszkać w jakimś obślizgłym kochasiu! Afrodyto!"
,,Przymknij się"- mruknąłem w myślach.
,,Perseuszu! Masz mi w tym momencie przestać! Afrodyto zabiję cie jako pierwszą!"
,,Y-hyy...''- mruknąłem nie zwracając na to większej uwagi.
Carin uśmiechnęła się znowu. Jak ona się cudnie uśmiecha. I ten słodki nosek. Tak słodko się zadzierał kiedy się uśmiechała.
-Co się tak patrzysz?- zapytała. Jeżeli można używać czaromowy do takiego pytania to właśnie jej użyła. Pociągnęła nosem.-Och, bogowie! Co tak jedzie?!
Zorientowałem się, że chodzi jej o zapach jaśminu.
-Nie wiem- wymamrotałem.
-Co ci się stało?- zapytła, dobitnie akcentując każdą sylabę.
,,Och, matuchno! Percy! Myśl, że człowieku! No nie wiem...Pomyśl o....Na moje dzieci przeklęte! Percy Jacksonie bo powyrywam ci wszystki kończyny! Bo...bo...!"- krzyczał zdesperowany głos w mojej głowie. Mój kochany współlokator. Co za idiota! Przeszkadzał mi w podziwianiu Carin...pch, jaka ona piękna!
,,Bo...bo wypatroszę twój obóz, zdmuchnę go z...wiem! Wiem,, wiem, wiem! Brawo ja! Wszech boskość jest wszech boska!"
,,Przymknij się."
,,Bo uduszę twoją mądralińską!"
,,Kogo? Daj se spokój!"
,,Twoją córeczkę Ateny. Jak jej tam? Ach, tak! Annabeth."
,,Cs-s... icho-ooo....moment, co?!!!!"
Zapach jaśminu zniknął, razem z całym otumanieniem. Poczułem obrzydzenie do samego siebie, że...o, fuuu!
,,Jestt!"
,,Afrodyta zabiję cie!" - odparłem, kiedy dotarło do mnie co tu przed chwilą pięknego się wydarzyło.
Głos podobny do płatku róży odezwał się ironicznie miło:
-Mój herosku! Chciałam się pobawić tobą trochę dłużej, ale coś mi przeszkodziło...cóż!
,,Co ci odwaliło?!!"- zapytałem ją telepatycznie.
,,Em...na twojej ścieżce całkowicie zabrakło miłosnych rosterek, więc troszkę chciałam pokrzyżować twoje plany, ale nie wyszło...miałam coś jeszcze...ach, tak! Ale to nie tak na odległość, więc mam madzieję, że nie masz nic przeciwko zabrania cię na chwilkę?"
Miałem odpowiedź ,,mam bardzo dużo na przeciwko temu", ale ona wyprzedziła mnie, najwyraźniej nie czekając na odpowiedź, zabrała mnie do...och, bogowie! Krainy różu, lalek barbie i wszystkich innych rzeczy niosących zagładę na ten świat. Dokładniej: znaleliśmy się w RÓŻOWEJ kawiarence. Afrodyta siedziała sobie przy RÓŻOWYM stoliku, popijając herbatkę z RÓŻOWEJ filiżanki. Poprawiła swoją RÓŻOWĄ bluzeczkę i zamrugała pomalowanymi na RÓŻOWO oczami. Nie umiała się chyba określił, bo raz była brunetką, raz blondynką, raz rudą, a raz łysą....WHAAAT?! Nie wnikajmy. Kiedy wreszcie z niesmakiem została przy blond włosach, czarnych oczach i nieskazitelnej alabastrowej cerze. Była piękna. Nie taka zrobiona laleczka, ale tylko ,,lekko dopracowana" prawdziwa dziewczyna. Moment...dziewczyna? Co z tego, że miała na karku pare tysiaków, nadal wyglądała na 14. Czy ona tak specjalnie? Chce siebie we mnie rozkochać? Nie ma mowy! Miłość jest dla przeciętnych...
-Jak możesz tak myśleć?!!- zawołała obóżona Afrodytka. Uch, ale ona jest śliczna jak się złości. Umiem się przyznać kiedy uznaję, że dziewczyna jest ładna, jakoś mnie to nie krępuje. Ale moment...ona mi w myślach czyta!?
Jej poważna mina nagle złagodniała jakby powiedziała sobie w duchu ,,to tylko młody idiota". Uśmiechnęła się słodko.
-Usiądź- wskazała na RÓŻOWE krzesło. Ja nagle poczułem wielkś ochotę spocznięcia na...tym urzekającym RÓŻOWYM krzesełku. Ta cholerna czaromowa! Tak, czy siak usiadłem i wykrzywiłem brwi, pytając spojrzeniem ,,czemu tracę czas na siedzeniu tu z tobą".
-Och! Dlatego, że jestem boginią, a ja chcę z tobą pogadać. To ja tu decyduję- uśmiechała się tak słodko, że zabrzmiało to raczej jak ,,króliczki są słodkie. Ty jesteś słodki. Chcesz cukiereczka? Króliczki...". Zignorowałem już to, że nie czytała mi tylko w myślach, ale też z spojrzenia.
-Ok-keeey...Mogłabyś się pospieszyć i...ten cholerny różowy, jest strasznie denerwujący...bardzo denerwujący.
Afrodyta nie zmieniała wyrazu twarzy, jakby nie rozumiała o co mi chodziło i czekała na dalsze wyjaśnienia, albo zignorowanie sprawy.
-Chcę, żebyś usunęła ten róż, bo dostaję nerwowych tików.
Afrodyta uniosła w górę wzrok, jakby dokonała wielkiej eureki i zorientowała się w jak idiotycznej sprawie.
-Och, jesteś prze słodki. Serio. Musisz jeszcze chwilkę poczekać. Czekam tu na pewną dziewczynę...
-Kogo?
-Ech, tam! Zna mnie jako jej osobistą doradczynię stylową. Jacy śmiertelnicy są głupi! W każdym razie...chcesz herbatki?
Spojrzałem wymownie w niebo.
-Chce sobie stąd pójść. Obejdzie się bez herbatki.
-Cóż..to może ciasteczko?
-Nie, dzięki...!
-To może...
-Przejdźmy do rzeczy, bo nie ręczę za siebie!
Moje silne ADHD dało się we znaki i wolałem, aby królowa piękności nie stała się ofiarą moich nerwów. Nie życzyłem sobie kolejnych ataków jaśminowych.
-U-u-u! Niegrzeczny chłopiec. Jeżeli nie chcesz, to cóż...mieliśmy...ach, tak! Chcę ci coś pokazać, ale najpierw musimy porozmawiać...zrymowałam...normalnie jak Apollo. Czuję się z siebie dumna. Och! Wiesz, że Brigid z Pensylwanii, z którą pijam herbatki ostatnio powiedziała mi, że nie do twarzy mi w koku. Mi jest w wszystkim do twarzy! Trochę sie wściekłam i zamieniłam ją w najgorszy okaz brzydoty na świecie. Trochę mi szkoda, bo miała śliczną cerę i oczy też niczego sobie. A Melan z Ohayo ostatnio mi powiedziała, że Sarah z Miami usłyszała od Soni z Californi usłyszała od swojej najlepszej przyjaciółki, Mirandy, że ta usłyszała od Fallauh z Bostonu, a ta przeczytała to w prasie dla celebrytów, że Sophie Schinall uznawana jest za najpiękniejszą dziewczynę na tej ziemi. Wszystkie one uznały, że Sophie jest za niska, za chuda i zbyt blada. Uznałyśmy także, że to my jesteśmy najpiękniejsze. Powstała sprzeczka, która z nas, ale ja rzecz jasna wygrałam, bo swoją super mocą zmieniłam dziewczyny w przerośnięte karzełki. One, jakoże idiotki nie widzą przez mgłe, osądziły, że one są tak samo ładne, a to ja jeszcze bardziej wyładniałam. Szkoda mi było urody Sophie, więc nie zapsułam jej całkowicie, dodałam tylko pryszcze na buzi, zrobiłam jej trwałą, z którą wygląda ma-sa-kry-cznie i obskubałam jej, te cudne długie rzęsy. Bez wątpienia, więc teraz to ja i moje dzieciaki jesteśmy najpiękniejsze.
-Bez wątpienia...-mruknąłem, dosłownie nic nie rozumiejąc z tej długiej i bardzo chaotycznej wypowiedzi.
-A wiesz, że Cass i Matt wreszcie się pobrali? Ślub był piękny. Oczywiście ja dodałam swoje dwa grosze. Sprawiłam, że Cass się potknęła, ale tak, że Matt ją złapał. Słodkie!  Zadbałam też o pogodę, no bo to taka para...
-Afrodytooo! Dzieciak umrze od twojej paplaniny- usłyszałem męski głos za mną.
 Afrodycie w oczach zapaliły się dziwne ogniki i od razu zmieniła sie w złotowłosą i niebieskooką 17-latkę.  Powoli odwróciłem się w stronę skąd dobiegał głos. Stał tam wysoki brunet, coś około dwudziestki. Siedział na motorze i miał...tak, miał przyczepiony znak hitlera do kurtki. Rzuciłem mu spojrzenie, a on westchnął.
-Problem techniczny- magicznym sposobem pozbył sie znaku.- Oglądałem sobie II wojne światową, bardzo ciekawa walka. Witaj Percy, szczerze się cieszę, że tu jesteś, wreszcie będę mógł cię zabić.
-Tia...Ares...Pękem ze szczęścia. Oszczędź sobie, już raz cię pokonałem.
-To przez wodę...
-Oj, dobrze, dobrze. Ta walka została tylko między nami. To nie jest tak, że twoje dzieci w obozie spadły na najniższą rangę, bo synalek starego glona, pokonał w walce, boga walki. Cóż za ironia!- uśmiechałem się podle.
-Jackson, nie żyjesz!
-Ułatwiłbyś sprawę, bo chyba nie wytrzymam kolejnej opowieści Afrodyty.
Ares zaśmiał się, jakbym właśnie pomógł mu w zniszczeniu mnie.
-Och, rzeczywiście! Popijasz sobie herbatkę, w krainie różu, plotkując sobie z boginią miłości. Nie sądziłem, że upadłeś, aż tak nisko.
-A ja nie sądziłem, że ty aż tak nisko, że ten co sobie tą herbatkę popija pokonał cię w walce. No, cóż! Takie życie, stary! Trzeba podnieść się po upadku...-objechałem go całego wzrokiem i z grymas mruknąłem.- Albo chociaż nie upadać jeszcze niżej.
-Jackson! Nie wiesz z kim zadzierasz!
-Uświadamiam ci tylko, smutną prawdę. Więc może teraz twoja kolej. Uświadom mnie, po jakiego grzyba tu jesteś.
-Nie do ciebie Jackson, nie jesteś godny moich odwiedzin. Do Afrodyty.
Wskazał podbrudkiem na Afrodytę, która cały czas jak w transie wpatrywała się w ogniste ślepia boga wojny.
Zaśmiałem się.
-Uch, i kto tu upada nisko?!
Ares wywinął oczami.
Kiedy Afrodyta się ucknęła, była dość oburzona.
-Po co przybywasz Aresie?- mruknęła, najwidoczniej wściekła, że jakiś pomniejszy bóg przeszkadza jej w oficjalnej herbatce.
Ares wywinął oczami i znudzonym głosem mruknął.
-Hermes jest na chorobowym i Zeus wyznaczył mnie, żeby...
Nie umiałem. Nie dałem rady się nie zaśmiać. Przerwałem mu euforycznym śmiechem.
Ten zmierzył mnie piorunującym spojrzeniem.
-Kontynuuj- powiedziałem między falami śmiechu.
-Jakoże jeżdżę na motorze. Zostałem tu przysłany, bo Zeus się wścieka.
-A to czemu?- zdziwiła się Afri.
-A bo mieszasz sie w życie tego o to tu, idioty.
-No i co w tym jest nie tak?
-Bo nie możemy.
-Och, ten Zeus. Grr! Nawet półbogowie potrzebują czasem rady Afrodyty.
Ares posłał mi współczujące spojrzenie.
-Wiesz...Tego oto tu heroska możesz pomęczyć, go akurat nie lubię, ale potem koniec.
Afrodyta parsknęła.
-Przecież wiesz, że tak czy siak nie przestanę.
-Fakt, ale musiałem to powiedzieć bo Zeus się wkurzy, a mam już dość jego złości.
-Przeskrobałeś coś...u-uuu-u!- odezwałem się.
-Nie przeszkadzaj, Jackson.
Afrodyta puściła do mnie oczko.
-Dobrze myślisz, Percy. Więc co przeskrobałeś Aresku?
Zdrobnienie ,,Aresek" chyba nie przypadło mu do gustu.
-Nie- powiedział zbuntowany Ares.
-Powiedz mi co przeskrobałeś- odrzekła poważnie bogini miłości.
Nagle poczułem wielką ochotę wyspowiadania się Afrodycie, chociaż nie zwracała się do mnie. Nie zdziwiłem się, więc kiedy bóg wojny wyśpiewał wszystko jak należy.
-Wyzwałem na pojedynek.
-Kogo?
-Boga.
-Jakiego?
-Zeusa.
-Po co, do cholery?
-Dla zabawy.
-Idiota!
-Czemu ja ci to powiedziałem?
-Bo jesteś idiotą. A teraz zmykaj.
-Czemu?!
-Bo rozmawiam z Percy'm.
-Rozkaz brzmiał...
-Rozkaz brzmiał: idź sobie.
-No, już, już! Jeszcze cię dorwę, Jackson- i wsiadł na motor mamrocząc: ,,takie upokożenie, takie upokożenie".
-Ta cała czaromowa jest niezła- powiedziałem do bogini, a ta uśmiechnęła sie triumfalnie.- co nie oznacza, że przestałem cię nienawidzić.
Ta tylko wzruszyła ramionami i mrugnęła do mnie.
-Na czym to my...?
-Właśnie miałaś mnie odesłać.
-Ach, tak...!- zaczęła machać coś ręką, ale w ostatniej chwili przestala.- wcale, że nie! Opowiadałam ci o Cass i Mattcie.
-Skończyłaś. Przejdźmy do rzeczy.
-No, dobrzeee! Więc chciałam, abyś się na troche zakochał w mojej córce. Status twojego życia miłosnego to: nie zarejestrowany. Człowieku! Ale mi się nie udało. Jakaś myśl ożywiła twój mózg. Nawet mi trudno było wejść tak głęboko ciebie i dowiedzieć się co to była za myśl. Ale na szczęście moja boskość, jest na tyle bosko boska, że dowiedziałam się. I tu moje zaciekawienie! Bo ja w tym akurat nie maczałam palców. To takie prze-sło-dkie.
-Y-hyyy...a o czym mówimy?
-No jak to? O twojej ukochanej.
-Czyli?
-Głuptasek! Annabeth!
-Coo?! To tylko przyjaciółka, mnie z nią nic....!
-Peewniee! A jednak, kiedy o niej pomyślałeś, czar jaśminowy prysnął. Ale ty jeszcze nic o tym nie wiesz. Ona też. To prze cudne.
-Ja nic do niej nie czuję!
-Na razie tak.
-No właśnie!
-Ale gdzieś tam bardzo głęboko...
-Nadal jest tylko przyjaciółką.
-Będziesz się sprzeczał w temacie miłości, z boginią miłości?
Poczułem się jakby ktoś walnął mnie z liścia. Ja? Annabeth? Nigdy!!
-No, cóż, widzę, że twoja śmiertelna część mózgu, zarówno jak i ta zgloniała, nie przyswajatych informacji. Więc to by było tyle cherbatki. Alee...! Miałam ci jeszcze coś pokazać.
Uśmiechnęła się bezbronnie i pstryknęła palcami.
Znalazłem się w wirze płatków róż i szminek. Łeeeee! Kiedy wir zaczął opadać znalazłem się w jakimś małym mieszkanku. Nikt najwyraźniej mnie nie widział, ale...momemt, tam byłem też drugi ja. Może o parę miesięcy starszy. Co było najlepsze nigdy nie widziałem tego mieszkania. Jakiś mężczyzna chciał mi wcisnąć gorącą czekoladę, a ja upierałem się, że już mam dość.
-Wie pan, co? Może ja wpadnę kiedy indziej...-najwyraźniej starałem się z tąd wydostać.
-Nie, nie. Zaraz będzie- odezwał się mężczyzna.
-Chciejmy zauważyć, że to ,,zaraz" trwa już godzinę. Pójdę już.
-Nie, nie- upierał się mężczyzna.
-Chyba nie szybko przyjdzie, więc ja już pójdę. Na prawdę. Innym razem...
Nagle usłyszeliśmy dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi.
-Wróciłam!- rozległ się czyjiś głos. Do pokoju, cała obsypana śniegiem, weszła blondynka, niemal wychodząc z siebie kiedy mnie zobaczyła.
-Ja pier***ę!- krzyknęła. Najwyraźniej nie byłem zapowiedzianym gościem.
Znowu wpadłem w wir. Tym razem były tu nierówno powycinane walentynki i czekoladki.
Znalazłem się tym razem w obozie. Annabeth i Chejron stali zdenerwowani przy Wielkim Domu. Najwyraźniej czekali, na coś.
-Wróci- zapewniała samą siebie córka Ateny, ale zabrzmiało to bardziej jak prośba. Nagle niebo przeszył krzyk bólu i udręki...jeżeli tak to można nazwać...bynajmniej był to mój krzyk...
I znowu ten wir. Tym razem były to zdjęcia zakochanych i sukienki.
Znalazłem się znowu w obozie. Była to jesień, tego roku, poznałem po tym, że nie wyglądałem na starszego, a z drzew opadały liście. Wszędzie było ciemno. Dawno powinenem był spać, ale ja wolałem siedzieć na plaży. Woda oblewała moje stopy. Woda. W wodzie wszytsko się odbijało. Ja...i potem ktoś jeszcze. W wodzie nagle odbiła się córka Ateny. Odwróciłem się w jej stronę.
Zacisnęła usta.
-Przyszłam się pożegnać.
Kucnęła obok mnie, a ja znowu znalazłem się w wirze. Teraz jednak był to wir ,.Afrodyta". Jeżeli tak się da, to wir zrobiony był z uśmiechu bogini.
-Powodzenia, herosku.
Wzdrygnąłem się. Siedziałem znowu na krześle, na statku.
Ale obok mnie stały już dwie dziewczyny. Machając do mnie i starając się mnie obudzić. Afrodyta wyssała ze mnie całą energię życiową. Za to wlała w krew nowe motto życiowe ,,SPAĆ". Możliwe, że zauważyliście: mało dopingujące. Jednak wspaniałomyślne otworzyłem oczy, żeby dać znak życia.
-Och, bogowie! Percy, myślałam, że umarłeś.
Czy to, aż takie niesamowite, że przysnąłem.
-Czemu?- mruknąłem.
Annabeth potrząsnęła głową, a ja teraz nie umiałem na nią patrzeć.
-Percy, ty nie oddychałeś. Przez 10 minut. To raczej wystarczający powód, by się przestraszyć, nie? Chyba, że to dla ciebie norma.
-W zasadzie, to tak.
Carin pociągnęła nosem i źrenice niemal wypadły jej z oczodołów. Otworzyła usta z bezgłośnym ,,a-aa". Po czym uśmiechnęła sie do mnie pod nosem. Wyczuła jaśmin. Wyczuła Afrodyte. Ja za to wyczułem zabijający zapach jerbaty. Taka meliska. Na uspokojenie. Ja jednak byłem spokojny, więc...bez większych wyjaśnień udałem się na kolejną herbatkę. Tym razem do Hypnosa.





Sorki, że znowu z perspektywy Percy'ego, ale postaram się w następnym o Annabeth. Jak wam się podoba? Tak jak obiecałam dodaję w weekend. Ostrzegam, że za tydzień, oj, będzie imprezka. ,,O co jej chodzi?"- pewnie myślicie. Zobaczycie jak przeczytacie rozdział, który ukaże się w następny weekend, albo może troszkę wcześniej...raczej nie.
Pozdro dla Radosnej Oli! Mam do ciebie pytanko:
Którego bloga ci zaobserwować, bo masz ich sporo. Buziaczki!
Less Sill~~
(A no właśni! Nie jestem już Lenka Jackson, tylko Less Sill, a Less Sill to moje przezwisko, no to inym razem trochę więcj na ten temat)
Less Sill~~

niedziela, 1 marca 2015

4 000

Kochaniii? Czy wiecie co się stało?! Dobiliśmy do 4 000 odwiedzin na blogu. Bogowie! Jesteście najlepsi! Dokładniej to wczoraj już dobiliście. Czyli od kiedy uzbieraliście 3 000, minęło 6 dni. W sześć dni, aż 1 000 odwiedzin. KC was:-)  Bardzo wam dziękuję. Mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej!
Tylko dziwi mnie jedno. Jeżeli tak dużo osób odwiedza mój blog, to czemu jest tak mało komentarzy....Nie chcę sobie psuć nastroju. Ale bardzo bym was prosiła. Jeżeli przeczytaliście rozdział, to napiszcie komentarz. Może być anonima, ale mi zależy żebyście po prostu napisali. Nie muszą to być jakieś poematy, na dwie kartki w wordzie. Starczy jedno zdanie. Z góry thx.
Dziękuję za te odwiedziny, oby tak dalej!
Rozdzialik zaczęłam już pisać, ale nie pojawi się szybciej niż w piątek.
Buziaki
Lenka Jackson
Szablon by Devon