Playlista

sobota, 13 lutego 2016

Anioły Chcą Do Nieba. Chapter II ~ Wybawcy

UWAGA! Gdy będziesz czytać pochyły tekst włącz:
Ruth B - Lost Boy



***Hope POV***
Wszytsko działo się jak w filmie. Miałam wrażenie, że nie mam wpływu na akcję. Teraz czekałam tylko na happy end. Błagam. Powiedzcie, że to kolejna tania komedia romantyczna i jest dla mnie zaplanowany happy end. Wszyscy zaśmiali się, gdy założyłam bluzę blondyna. Musiałam wyglądać jak strach na wróble. Też się zaśmiałam. Z czego jak czego, ale z siebie potrafiłam się śmiać.
-Nate, ona wygląda w tym lepiej-zaśmiał się Louis.
-Louis, nie jestem pewien, czy wiesz co mówisz- ostrzegł brat Molly.
Zaśmiałam się i spojrzałam na Nate'a tak jak reszta.
-Niech no spojrzę-mruknął. Zaczął przeszywać mnie wzrokiem, a ja miałam ochotę schować się gdzieś. Nie lubię być w centrum uwagi.-Louis, chyba masz rację- powiedział w końcu z serdecznym uśmiechem.
Wszyscy się zaśmiali. Ja też. Czułam, że Molly nadal patrzy na mnie ze złością. Nie była zła na mnie. Była zła na niego.
Na szczęście cała nieprzyjemna energia, która się wytworzyła podczas mojej rozmowy telefonicznej, zniknęła równie szybko jak się pojawiła. W drodze do auta Louis z Natem mówili o czymś, śmiejąc się co chwila, Dave wysłuchiwał paplaniny Molly, a Math był nieobecny, z resztą jak cały czas. Chociaż nie wydawał się być typem człowieka, z którym bym się zaprzyjaźniła, doskonale rozumiałam jego milczenie. Sama to przeżywałam. Ból. A milczenie to najgorszy i najtrudniejszy okres bólu. W tobie kumuluje sie to wszystko, a ty musisz to wykrzyczeć i wypłakać, ale nie masz siły. Zżera cię poczucie winy, nawet jeżeli nic nie zrobiłeś. Jesteś smutny, a radość innych wprawia cię w złość. Zdaje ci się, że masz ochotę, żeby wszyscy poszli w cholerę, ale tak na prawdę to właśnie potrzebujesz, by ktoś przerwał tą twoją samotność. Potrzebujesz rozmowy, płaczu i wściekłości, potrzebujesz wypuścić te wszystkie więzione emocje, potrzebujesz wybawcy. Moim wybawcą była Molly.

Szłam zapłakana przez ulicę. Wyzywałam go od najgorszych ludzi na świecie. Miałam ochotę się zabić. Nie wiem czemu, ale chociaż byłam zła na niego, to poczucie winy mnie zżerało. Cholerne poczucie winy. Zawsze mi towarzyszyło. Można powiedzieć, mój jedyny prawdziwy przyjaciel. Jedyny, który nie zostawił mnie chociaż znał całą prawd. Upadłam na kolana zapłakana, zdzierając sobie przy tym skórę. Wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotkę, nic nowego. W końcu nią byłam. Naiwną, słabą i beznadziejną idiotką. Uwierzyłam mu! Chciałam tylko, by chociaż jedna osoba na świecie obdarzyła mnie miłością i zrozumieniem. Zaopiekowała się mną.
Nikt się nie zatrzymywał, żeby zapytać, czy wszystko w porządku. Dlaczego nikt się nie zatrzymywał?! Byłam dla nich, aż tak obojętna? Czy wszyscy ludzie na tym świecie są tak okropni, czy po prostu, wszyscy najgorsi zmówili się, by zaistnieć właśnie w moim życiu? 
Podniosłam się i ruszyłam biegiem do sklepu, dokładniej do apteki. Zanim tam weszłam, przejrzałam się w szybie. Musiałam wyglądać normalnie, żeby mi TO sprzedali. Poprawiłam włosy i bluzkę, zamrugałam oczami, odganiając łzy i sztucznie się uśmiechnęłam. Jest okay.
Weszłam do apteki. Uśmiechnęłam się do sprzedawczyni.
Udawałam.
Perfekcyjnie.
Sprzedawczyni odwzajemniła uśmieszek.
-Dzień dobry. Po proszę paczkę żyletek i jakiś syrop na gardło.
Zastanawiacie się, po co mi syrop na gardło? Żeby nie kupować samych żyletek, bo wzbudzałoby to podejrzenia. Z resztą słuszne.
-Polecam ten- powiedziała pani wyciągając jakieś opakowanie na ladę. Przytaknęłam, lekko się uśmiechając.- A tutaj żyletki, proszę. Razem 10,20.
Wyjęłam 20 i mówiąc, że reszty nie trzeba, wyszłam zabierając zakupy. Nie potrzebowałam reszty. Nie potrzebowałam kasy. Po co mi teraz?
Kiedy tylko odeszłam kawałek, wyrzuciłam syrop na gardło do kosza na śmieci.
-Marnotrawstwo- usłyszałam za sobą wysoki głos. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam wyższą ode mnie o połowę głowy śliczną brunetkę.
-Uważaj, bo wzbudzisz we mnie poczucie winy- burknęłam leniwie.
-Nie mamy humorku, hę?- zapytała świdrująco wysokim głosikiem. Za kogo ona się uważa?
-Zostaw mnie, okay?- powiedziałam smutno, gdy zorientowałam się, że zapewne chce się ze mnie ponabijać. Ruszyłam powoli przed siebie, ale byłam niemal pewna, że ta wciąż podąża za mną. Przeszłam trzy przecznice, ale gdy już miałam skręcić w czwartą nie wytrzymałam i odwróciłam się na pięcie. Przez cały czas miałam łzy w oczach.
-Może ciebie to śmieszy, ale ja mam dość. Po prostu dość. Więc jak chcesz się z kogoś ponabijać, to błagam znajdź sobie inną ofiarę- powiedziałam spokojnym i poważnym głosem.
-Nie chcę się z ciebie nabijać- obroniła się, lekko urażonym głosem.
-Czyżby?! Więc łazisz za mną z czystej nudy, ot tak, po prostu- zapytałam z nutką kpiny w głosie.
-Nie. Po prostu wyglądasz na smutną, a żyletki w twojej ręce nie świadczą o niczym dobrym. Nie chcę cię urazić, ale pocięcie się nie ma dla mnie sensu.
-A popełnienie samobójstwa, ma jakiś sens według twojego mniemania? Oświeć mnie!
-Nie, nie ma. Sądzę jednak, że jeżeli masz myśli samobójcze to powinnaś z kimś porozmawiać- powiedziała dumnym głosem.
-Och, weź skończ, dobra? Jeżeli roiłoby się dookoła mnie od osób, które chciałyby ze mną porozmawiać, nie stałabym teraz tu i nie gadała z tobą!
-No właśnie. Pogadaj ze mną!- zaproponowała z uśmieszkiem.
-Po co? I tak to zrobię. Podjęłam już decyzję- odparłam spokojnie i nie zważając na to, że jeszcze coś papla ruszyłam biegiem.
Zawsze byłam dobra z wf-u, więc gdy znalazłam się na przedmieściach, jej już dawno za mną nie było. Uśmiechnęłam się. Chociaż jedna rzecz mi w życiu wyjdzie. Popełnienie samobójstwa. Weszłam do tego starego opuszczonego domu i usiadłam na stołku. Wszędzie była centymetrowa warstwa kurzu. Nikt nigdy tu nie był, tylko ja. Kiedyś przychodziłam tu rysować. Dzisiaj będę rysować na ręce.
Nie jestem w stanie opisać wam tego jak wyglądało to pomieszczenie, bo było tu ciemno jak w dupie. Jako że na dworze już słońce zachodziło, a tu nie było okien, tylko jedna niewielka dziura w ścianie, przez którą tu wchodziłam i to tylko dlatego, że byłam...cóż, mała.
Podwinęłam rękaw na lewej ręce. Blizn już nie było. W przeszłości cięłam się tylko raz, dwa lata temu. Ale wtedy robiłam to w poprzek. Nie tak żeby się zabić, tylko tak żeby się pociąć, dla samego cięcia. Uznałam wtedy, że to głupie i, że nie pomaga. Ale teraz było to coś innego. Miałam z tym wszystkim nareszcie skończyć.
Wyjęłam jedną żyletkę.Była na prawdę ostra.
Przyłożyłam jej ostrą część do nadgarstka tam gdzie była żyła. Teraz starczy przejechać w dół.
Byłam spokojna i pewna. Nie bałam się. Przez chwilę nawet się cieszyłam. Ale przez myśl przeszło mi znowu to jedno zdanie: ,,Nigdy mnie nie kochałeś!". To była prawda. Zgodził się ze mną. Nie zastanawiał się nawet, że mnie to zaboli. A zabolało. Czy ja go kochałam? Nie wiem. Chyba tak. Po prostu był pierwszą osobą, która powiedziała do mnie: kocham. Kłamał!
Przycisnęłam ostrze jeszcze mocniej i zaczęłam jechać w dół. Krew wypływała spod żyletki. Była dziwnie ciemna. Zjechałam dopiero centymetr, gdy upuściłam żyletkę i wydałam z siebie głuchy okrzyk. Czyjaś ręka leżała na moim ramieniu.
-Chcesz porozmawiać?- usłyszałam ciepły głos.
I emocje puściły. Zaczęłam ryczeć jak bachor. Dziewczyna przytuliła mnie do siebie, brudząc się przy okazji moją krwią.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Nate'a:
-O, pada- powiedział patrząc w niebo. Rzeczywiście. Krople spadały coraz to szybciej na ziemię.
Bluza w tym momencie była cudownym prezentem. I tak trzęsłam się z zimna, ale bez niej za pewne bym stała się słupem lodu.
-Zimno?-zapytał Nate.
-Bluza jest moim wybawcą - powiedziałam, uśmiechając się.
To było dziwne. Uśmiechałam się. Nie podnosiłam z przymusu kąciki ust. Szczerze się uśmiechałam.
Ta myśl ucieszyła mnie jeszcze bardziej.
W tym momencie po raz pierwszy uwierzyłam, że jestem w stanie zapomnieć.

Do auta dotarliśmy przemoknięci do ostatniej nitki.
-Prowadzisz? - zapytał Dave, nie wiem do kogo.
-Dlaczego niby? - burknął Nate.
-Bo to twoje auto? - zaproponował szatyn.
Patrzyli chwile na siebie.
-Ej, mokniemy. Weźcie, bo zaraz ja poprowadzę- powiedziałam, oplatając się rękami, naiwnie sądząc, że będzie mi od tego cieplej.
Molly się zaśmiała. Tylko ona chyba zdawała sobie sprawę z tego, że jeszcze nie mam prawka.
-Dawać klucze!- wyśpiewała, wyciągając przed siebie rękę. Spojrzeli na nią pytająco.- No, już!
Nate, który trzymał ten oto przedmiot, rzucił go w jej stronę. Każdy głupi, by złapał. Ale nie Molly. Kluczyki spadły na ziemię i potoczyły się, aż pod moje nogi.
Wszyscy się śmiali. Tylko ona się naburmuszyła. Schyliła się, by je podnieść, ale wtedy ja położyłam na nie stopę.
-Piłaś - szepnęłam.
To była prawda. Jakimś cudem wytrzasnęła sobie piwo i wypiła zaraz przed startem samolotu.
Spojrzała na mnie ze złością.
-Zatkaj się- warknęła. Uniosłam lekko brwi. Powoli schyliłam się po kluczyki i je podniosłam, cały czas patrząc w oczy Molly. Miałyśmy walkę na spojrzenia. Nie odrywając od niej wzroku rzuciłam kluczami w Nate'a, który musiał mieć świetny refleks, bo złapał.
-Prowadzisz- powiedziałam najzwyczajniej w świecie. I dopiero po wypowiedzeniu tych słów spojrzałam na niego.
-Czemu? - zapytał zdezorientowany.
-Jechałam kiedyś z Molly. Co jak, co, ale prowadzić nie umie - kłamałam jak z nut.
Słyszałam niemal jak odetchnęła z ulgą. Wszyscy się zaśmiali. Tylko Dave patrzył podejrzliwie na swoją siostrę. Zapewne, by się nieźle wkurzył za to, że piła, chociaż jest niepełnoletnia i jeszcze do tego chciała prowadzić auto.
Zaczęliśmy wchodzić do auta. Molly zostawiła mnie samą, siadając na miejscu pasażera. Mi natomiast przypadło miejsce pomiędzy Louisem, a Dave'm. Biednego Matha wepchnęli do miejsca w bagażniku.
Molly od razu zaczęła coś paplać do Nate'a, który chyba miał ją w nosie. Louis odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął dziwacznie. Lekko się uśmiechnęłam.
-Opowiedz mi o sobie- powiedział, całkowicie mnie tym zaskakując. Serce mi stanęło. Co mam powiedzieć?
-Em...A co chcesz wiedzieć?- zapytałam.
-Ile masz lat?
-16, rocznikowo 17- wyjaśniłam, ciesząc się, że pyta akurat o to.
-Nie kończysz liceum?- zapytał.
-Nie- odparłam zdawkowo.
-A czemu się przeprowadziłaś?- zapytał. Czułam, że Dave słucha naszej rozmowy.
-Ych...Bo chciałam. Tak, to chyba jedyne wyjaśnienie. Szkoła, to wszystko, to nie dla mnie. Zawsze chciałam zwiedzać świat, przeprowadzić się. Molly spadła mi z nieba- mówiłam spokojnie. Od kiedy kłamanie przychodziło mi tak łatwo?
-A co masz zamiar tutaj robić?- zapytał.
-Nie wiem. Poszukam jakiejś pracy, potem się zobaczy- tłumaczyłam zdawkowo.
-Pójdziesz na studia?- zagaił.
-Nie wiem- mruknęłam.
-A czym się interesujesz?
-Gram w kosza- powiedziałam, siląc się na miły ton.- Rysuję.
-Ja gram w nogę- uśmiechnął się.- Masz rodzeństwo?- drążył.
Pokręciłam głową.
-A ty?- zapytałam, z nadzieją, że wreszcie skupimy rozmowę na kimś innym niż ja.
-Też nie- zaśmiał się.
Przytaknęłam.
-To dziwne- powiedział nagle, jakby dostał oświecenia.- Rodzice tak o pozwolili ci zawalić szkołę i jechać w świat?
Teraz słuchała też Molly. Widać było, że jest zdenerwowana. Wszyscy słuchali.
Milczałam. Co powiedzieć?
-Tak- szepnęłam.
-Musiałaś mieć niezłe argumenty- zaśmiał się.
-Nie rozumiem- sapnęłam, bo za długo wstrzymywałam oddech.
-Musiałaś mieć niezłe argumenty, że ich przekonałaś. Jakie?- zapytał, chyba nie zauważając gęstej atmosfery.
Nie wytrzymałam.
-Czuję się jak na przesłuchaniu- powiedziałam. Wszyscy milczeli. Żałowałam, że to powiedziałam.
-Sory, po prostu pytałem- powiedział Louis, unosząc ręce w obronnym geście.
-Och, Louis, nie złość się! Ona po prostu trochę nakłamała rodzicom. Powiedziała, że skończy tutaj liceum, a nie ma zamiaru. Sam rozumiesz- powiedziała Molly, z udawaną irytacją.
Spojrzałam na nią groźnie. Louis parsknął śmiechem.
-Było mówić!
-Tia...- mruknęłam.
Ku mojemu zadowoleniu w rozmowie pałeczkę przejęła Molly. Mój wybawca po raz enty.
-Nate, co tam u Sary? - zapytała z uśmieszkiem.
-Świetnie- mruknął.
-Kto to Sara? - zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
-Dziewczyna Nate'a- odparł Dave.
Przytaknęłam.
-Chciałabym się z nią zobaczyć - mówiła Molly.- Czekaj...gdzie ona mieszka?
-W Londynie, a gdzie ma mieszkać?- zapytał Nate, na chwilę odrywając wzrok od drogi.
-No nie wiem...-szepnęła Molly.- Ale nie u nas, nie?
-Nie- mówił Nate, chyba nie mając ochoty na rozmowę. Od razu wyczułam, że coś z tą Sarą nie tak.
-Czemu?- wypaliła.
-A czemu by miała- bronił się.
-Bo to twoja dziewczyna- nie odpuszczała Molly.
-Joy też z nami nie mieszka, chciej zauważyć- wtrącił się Dave.
-A Joy...to?- zapytałam, czując się swobodniej, gdy rozmowa nie miała ze mną nic wspólnego.
-Laska Dave'a - zaśmiał się Louis.
-Nazwij ją jeszcze raz laską- warknął Dave. Wszyscy zachichotali, ale ja byłam pełna podziwu. To cudowne, że tak jej bronił.
-Dave, spokój, po prostu jest zazdrosny- zaśmiał się Nate.
-A co z Nel nie wyszło?- zapytała Molly z udawaną czułością.
-Jaką Nel?- zdziwił się Louis.
-No ta...chodziłeś z nią jak ostatnio tu byłam- drążyła jak zawsze wścibska Molly.
-Nie było żadnej Nel - bronił się Louis. Dobrze mu tak, po tym jak mnie wymęczył.
-Była, była - mruknął Nate.- Ta...sprzedawała lody, nie?...Zerwał z nią, bo nie chciała mu dać zniżki
Wszyscy się śmiali, ale ja przewróciłam oczami. Serio?
-Serio?- zwróciłam się do Louisa zniesmaczona.
-No- zaśmiał się.
-To beznadziejne - burknęłam.
-Czemu? - zdziwił się.
-Och, błagam- mruknęłam, przewróciłam oczami i długo milczałam.
Teraz Molly zaczęła mówić o sobie. To co lubiła najbardziej. Nie chciało mi się słuchać jej opowieści o jakże cudownym kanadyjczyku, którego poznała.
Wyjęłam telefon. Miałam nieprzeczytaną wiadomość od niego. ,,Jesteś popieprzona". szybko wyłączyłam telefon, gdy poczułam oczy Dave'a zwrócone na wyświetlacz. Odłożyłam telefon. Chwilę tak siedziałam wpatrując się w nicość, aż poczułam szturchnięcie w prawy bok. Odwróciłam się.
-Co?- zapytałam spokojnie.
-Nie słuchałaś?- zapytał brat Molly.
-Och, przepraszam, zamyśliłam się.
-Pytałem ile znacie się z Molly- mówił spokojnie.
-Och, czekaj...- zaczęłam się zastanawiać.- Kurcze...Molly, ile my się już znamy?- zapytałam. Tak serio dobrze wiedziałam, że 4 tygodnie, ale Molly najlepiej będzie wiedzieć jak skłamać.
-2 lata już będzie, co?- mówiła normalnym tonem.
-Ta, chyba tak- powiedziałam.
-Nigdy nam nic nie wspominałaś o Hope- zdziwił się Dave.
-Z reguły nie o wszystkim wam mówię- prychnęła.
-Sory, nawijasz tyle, że sądziłem, że więcej się nie da- zaśmiał się Louis.
-Śmieszne - mruknęła Molly.
-A skąd się znacie? - zapytał Dave.
-Wpadłam na nią na ulicy - odparłam.
-Dosłownie wpadłaś- zaśmiała się Molly.- Wylała na mnie kawę!
-Och, nie! I pobrudziła ci się bluzeczka? Oooj!- jęknął Nate.
-Żebyś wiedział!
-Jesteś nienormalna- przewrócił oczami.
-A ty niby normalny? - prychnęła Molly.
-Nigdy nic takiego nie powiedziałem- zaśmiał się Nate.
-Przyznał się wreszcie - niemal krzyknęła brunetka.
-Nie krzycz do ucha kierowcy, bo zaraz wywołam wypadek- droczył się dalej.
-Obyś był jego śmiertelną ofiarą - burknęła Molly.
-Też cię lubię.
-Oczywiście, że mnie lubisz! - zaśmiała się euforycznie.
-Skąd to przekonanie?- zapytał Nate.
-Mnie się nie da nie lubić- odparła najspokojniej w świecie.
-Daaaa, zapewniam cię, da- mruknął.
-Co, proszę?- oburzyła się Molly.
-Mówię, że masz całkowitą rację - skłamał.
-No chyba
Telefon mi zaczął dzwonić. Wszyscy czekali, aż odbiorę. Nic podobnego.
-Nie odbierasz? - zdziwił się Louis.
Pokręciłam głową.
-Czemu?
-A muszę?- zapytałam spokojnie.
-Nie, ale to dziwne- drążył blondyn.
-Ona ogólnie jest dziwna. Zacznij się przyzwyczajać- zaśmiała się Molly.
-Dzięki, kochana- jęknęłam.
-Nie bierz tego do siebie, ale cóż...powiedz mi, że kłamię?- tłumaczyła.
-Myślałam, że się przyjaźnimy- jęknęłam przeciągle, wywołując salwę śmiechu.
-Przyjaźń opiera się na szczerości- odparła Molly.
-Uważaj, bo jak ja zacznę być szczera publicznie - mruknęłam, a wszyscy zaczęli się śmiać.
Poczułam na sobie spojrzenie Nate'a w lusterku.
-Dajesz - zaśmiała się Molly.
To dziwne, ale nie odwróciłam wzroku.
-Co daję?- zapytałam powoli odwracając wzrok w jej stronę.
-Bądź szczera-powiedziała z uśmieszkiem.- Nic na mnie nie masz
-Mam - powiedziałam spokojnie. I wtedy posłałam jej porozumiewawcze spojrzenie.
-Nie powiesz tego- zapewniła.
Uniosłam brwi.
-Nie powiesz - rozkazała.
-No, błagam, oczywiście, że nie powiem - uśmiechnęłam się.
-Nie strasz mnie, kobieto- przewróciła oczami.
-Molly, czego nie powie nam Hope?- zapytał Dave.
-Tajemnicy- powiedziałam. Ja też bywałam jej wybawcą.
THE END


Witam Was!
Przepraszam, że rozdział dopiero dzisiaj, ale...tak jakoś wyszło.
Wiem, że dużo dialogów, ale taki właśnie miał być ten rozdział. Przepraszam za błędy.
No i ujawniłam Wam trochę przeszłości Hope.
Piszcie co sądzicie. I błagam KOMENTUJCIE! BŁAGAM! To bardzo wiele dla mnie znaczy.
Ostatnia sprawa WAŻNE!!!
Jutro walentynki. Chcecie jakiegoś one shota? Piszcie.
Teraz ślę buziaki,
Less Sill~~

środa, 3 lutego 2016

Anioły Chcą Do Nieba. Chapter I ~ Anioł

***Nate POV***
-Musimy tam z Tobą jechać? - jęknął Math.
Spojrzałem na Dave'a. Z jego miny wyczytywałem, że jest bliski przywalenia mu. Math pytał o to już chyba 20 razy.
-A ja tam zawsze lubiłem Molly- powiedział Louis.
Było to oczywiste. Nie dało się Molly nie lubić. Była dziwną osobom i cóż...młodszą siostrzyczką Dave'a, czyli także naszą młodszą siostrzyczką. Jednocześnie czasami nieracjonalną, samolubną i olewawczą, ale miała w sobie takie coś, że po prostu użekała cię. Prawie zawsze żuła gumę i non stop chichotała. Rzucała sarkazmami i żarcikami na prawo i lewo. Miała dość zmienne humorki. Była w stanie podejść do ciebie bez powodu i cię przytulić, ale niewiele jej potrzeba było, by chwilę po tym nawrzeszczeć na ciebie, a potem nie odzywać się do końca dnia. Bywała bardzo materialistyczna. Zwracała uwagę na to jak zasłony w kuchni komponują się ze sztućcami, albo czy nie za stary jest jej telefon. Była jednak bardzo wielkoduszna. Wiele razy wykupywała swoim koleżanką całe galerie handlowe. Na co oczywiście pozwalały jej niesamowite zarobki rodziców Dave'a i Molly.
Z tego też powodu cała nasza czwórka, piątka razem z Molly, mieszkała w domu Dave'a. Była to 3-piętrowa villa. Na dole była kuchnia, w kolorze miętowym (dla mnie to najzwyczajniejszy zielony, ale faceci to daltoniści), łazienka i wielki salon. W salonie naszym ulubionym miejscem jest potężna, chorobliwie wygodna kanapa, na której spędziliśmy najwspanialsze chwile naszego życia. Przed kanapą znajduje się nowoczesna plazma. Na piętrze są pokoje: Dave'a, Matha, Molly i jeden gościnny. Oczywiście wszystkie pokoje są wyposażone w łazienki i plazmy. Znajduje się tam także salon gier. Louis potrafi spędzić tam okrągły dzień, Dave i Math też lubią tam przebywać, mnie jednak nigdy nie kręciły tego typu zabawy. Na drugim piętrze były pokoje: mój, Louisa, rodziców Dave'a (chociaż odwiedzali go raz na rok) i jeszcze jeden gościnny.
Villa ta nie była by villą, bez wielkiego basenu na dworze i cudownego ogródka. Ogólnie wszystko to wyglądało jak pięcio gwiazdkowy hotel. A mimo to czuło się tu tak cudowną atmosferę jak w ciepłym, małym i rodzinnym domku.
Dave warknął tylko i wyjął telefon z kieszeni, bo zaczął wibrować.
-Molly!- ucieszył się. Zapanowała taka cisza, że ja, jako najbliżej położony, dokładnie słyszałem co jego siostra ma mu do powiedzenia.
-Em...no...hej-powiedziała lekko zmieszana.-Więc jest taka sprawa, ten tego...nie było okazji przedtem, więc pytam teraz. Moja przyjaciółka przyjechała tu razem ze mną. Przeprowadza się tutaj...i ten...na razie nie ma gdzie mieszkać, byłoby super gdybyś pozwolił jej troszkę u nas pobyć zanim znajdzie jakieś dobre lokum. Oprócz tego jest super miła i umie dobrze gotować, zaoferowała się, że może to robić....błaaaaaaagaaaam!- jęknęła.
-Molly...-zaczął Dave poważnie.
-Proszę!- wykrzyknęła dziewczyna, przerywając mu. Z oddali dało się słyszeć czyjeś: nie tak głośno.
-Molly, przecież co chwila odwiedzają nas twoje koleżanki, mówiłem ci, że możesz przyprowadzać kogo chcesz. Była umowa. Nie rozumiem o co jeszcze pytasz- wytłumaczył spokojnym głosem mój najlepszy przyjaciel. Strasznie kochał swoją siostrę, był w stanie zrobić dla niej wszystko, a gdyby ktoś ją skrzywdził, zawsze miał z nim do czynienia. Ona sama także uwielbiała swojego brata. Tworzyli idealne rodzeństwo.
-Jeej!- pisnęła radośnie.-Przyjedziecie po nas na lotnisko?
-Tak, wszyscy- powiedział Dave, akcentując ostatnie słowo i patrząc wymownie na Matha, który od rozstania z swoją dziewczyną, co miało miejsce dobre 2 miesiące temu, był nieznośny.
-Fajnie...a, lot ma opóźnienie 30 minut, więc bądźcie na 10:30, ok?
-Mhm, dobra- powiedział, spoglądając na zegarek. Zrobiłem to samo. Była 8:13.- to pa. Dobrego lotu.
-Dzięki...-teraz ściszyła głos.-że ją przyjąłeś. Dziewczyna nie ma lekko.
Po czym się rozłączyła. Spojrzałem na niego pytająco. Wzruszył tylko ramionami i zwrócił się do reszty przyjaciół, którzy nic nie słyszeli.
-Molly przyjedzie z przyjaciółką. Bądźcie mili. Pamiętajcie: ta dziewczyna kim kolwiek jest ma takie samo prawo mieszkania tu, co wy, bo to przyjaciółka mojej siostry, która ma tu takie samo prawo mieszkania co ja- powiedział przywódczo Dave.
Louis zrobił przestraszoną minę.
-Błagam nie Katherina, ona jest chora! A może to ta snobka Drew?! Niee!
Przewróciłem oczami i odezwałem się po raz pierwszy od jakiejś godziny:
-Nie, to jakaś nowa.
-Oby...-szepnął. Zrobił taką minę, że mimowolnie się uśmiechnąłem. Nagle poderwał się z kanapy i już wiedziałem, że szykuje się przedstawienie.
-Kim jestem?- zapytał i zaczął przechadzać się po pokoju ze zdegustowaną miną, podszedł do mnie i prychnął. Minął mnie, podszedł do lampy.
-Nate, do cholewci, ta lampa znowu jest krzywo- jęknął przeciągle.- Molly, przesoliłaś zupę! Dave masz rozwiązaną sznurówkę! Math dostaję białej gorączki jak widzę twoją minę, wyglądasz jak rozgotowany ziemniak! Louis śmiejesz się jak małpa! I kto wypił moją ostatnią dietetyczną colę?!- wysyczał powodując salwę śmiechu.
-Dakota!- krzyknęliśmy zgodnie.
-Dobra, dalej!...Nate, kociaku- wymruczał mi do ucha, wywołując u mnie złe wspomnienia usilnie przystawiającej się do mnie pustaczki.
-Katherina, zejdź ze mnie- skrzywiłem się.
Wszyscy się śmiali, ale dla mnie te tygodnie zeszłego lata były czystą udręką.
-Zastanawiam się jaka będzie ta jej koleżanka. Słyszałeś to ostatnie co powiedziała, nie?- szepnął mi do ucha Dave, podczas gdy reszta bawiła się w Drew.
Przytaknąłem.
-Może chodziło jej o kasę- zaproponowałem.
-Wątpię. Molly powiedziałaby wtedy prosto z mostu, że jest biedna, chociaż może to też, myślę jednak, że tu chodzi o co innego- mówił dalej przyciszonym głosem.- Już jednego depresanta musimy znosić.
Posłałem mu karcące spojrzenie. Ja nie potrafiłem o nic winić Matha, ani o nic podejrzewać nowej współlokatorki. Nie ważne co by się w tym domu nie działo, zawsze czułem się za to odpowiedzialny i temu winny. Chociaż to był dom Dave'a, a najstarszy był Math, to i tak zawsze gdy coś było na rzeczy sumienie kazało mi pomóc. Może dlatego, że z całej tej bandy to ja byłem...cóż...najmilszy.
***Hope POV***
-Zgodził się- powiedziała wesoło Molly, chowając telefon do kieszeni.
Nie podzielałam jej radości. Wręcz przeciwnie. Obawy zżerały mnie od środka.
-Mieszka tam tylko twój brat?- upewniam się.
-Nie- mówi z uśmiechem Molly, kładąc tym samym na mnie wyrok i zawał serca.-Przecież nigdy nic takiego nie mówiłam. Jeszcze trójka jego przyjaciół.
Serce stanęło mi w gardle.
-Molly-wydukałam.-Czy jesteś świadoma, że robię to nielegalnie?
Spojrzała na mnie, wzdychając z dezaprobatą. Miałam ochotę jej przywalić. Przez chwilę żałowałam, że się w to wpakowałam, ale starczyło, że przypomniałam sobie moje małe piekło. Wzięłam dwa głębokie oddechy.
-Zostawiłam mu karteczkę, że się wyprowadzam i ma mnie nie szukać, a jakby ktoś pytał to wyjechałam na studia. Musisz im wmawiać, że ze mną okay. Że mam kochaną rodzinkę i po prostu chciałam pozwiedzać świat. Błagam. Nie znam ich, ale jestem niemal pewna, że żaden z nich nie chce mieć na głowie uciekinierki- wytłumaczyłam przez zaciśnięte gardło.
-Wyluzuj, oni są spoko, a ja im nic nie powiem. SPOKO- mówiła nawet na mnie nie patrząc.
Bez słowa ruszyłam za nią przez lotnisko. Chowając moje obawy w głąb serca.
***20 min później***
Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam rękę na kolanie. Byłam strasznie uległa i Molly łatwo wybłagała miejsce przy oknie.
-Proszę zapiąć pasy, startujemy- usłyszałam szorstki głos jakiejś pani.
Zrobiłam to już dawno. Posłałam przerażone spojrzenie w stronę Molly. Ona tylko przewróciła oczami. Czasami miałam ochotę jej przywalić. Czasami.

***Nate POV***
Byłem strasznie uległy. Starczyło pół minuty i chłopacy przekonali mnie, że to moim autem jedziemy i to ja prowadzę. Wpakowaliśmy się do mojego Volva i już po chwili byliśmy na lotnisku. Po drodze oczywiście Louis pieprzył coś o tym, że jeżeli dziewczyna będzie ładna to sobie ją zamawia, Dave wtedy na niego nawrzeszczał. Oczywiście był kochanym człowiekiem i nie chciał, by jakaś Bogu ducha winna koleżanka Molly miała przez niego złamane serce. Na lotnisku było strasznie tłoczno, w końcu za niedługo wakacje. Dave starał się wypatrzyć gdzieś Molly, ale ni w cholere ich nie było. Samolot powinien wylądować jakieś 20 minut temu. Nagle jednak sama wyłoniła się z tłumu.
-Braat!- usłyszałem jej melodyjny głos, wpadła mu w ramiona i trwali tak w uścisku dobre parę chwil. Gdy nagle ona odwróciła się jakby sobie o czymś przypomniała i zaczęła wodzić wzrokiem po pomieszczeniu.
-Kobieto, nie wlecz się tak!- wykrzyknęła. Z tłumu wyłoniła się dość niska i szczupła dziewczyna. Jej blond, proste włosy opadały, zasłaniając jej tym samym twarz. Była schylona i taszczyła za sobą dwie wielkie walizy, a na ramieniu miała torbę. Siłowała się z tym mozolnie.
-Może...gdybyś...mi...pomogła- usłyszałem zachrypnięty głos. Przeszedł mnie dreszcz, przyjemny. Dave ruszył w stronę dziewczyny. Odebrał od niej walizki. I wtedy się podniosła. Straciłem oddech. Przez chwilę myślałem, że umarłem i widzę anioła. Blond włosy, do ramion okalały bladą twarz. Jasne usta rozciągnęły się w dziękującym uśmiechu. Dałbym się zabić, żeby patrzeć na to wiecznie. Byłem tak zafascynowany spojrzeniem jej morskich oczu, że nie przyuważyłem, że ma krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach, co było niepoważne zważając, że na dworze jest zimno. Powoli podeszła w naszą stronę. Chociaż usta lekko się uśmiechały, oczy miała jakieś takie smutne. Nagle coś przysłoniło mi widok tej anielicy, a było to dokładniej okropnie mocno pachnące jakimiś perfumami cielsko Molly, która w przypływie ekstazy, rzuciła się na mnie z miśkowatym uściskiem.
-Tęskniłeś?- zapytała z sarkastycznym uśmieszkiem.
-Płakałem po nocach- powiedziałem z udawaną powagą.
-A ja nie- zaśmiała się dziewczyna. Odsunęła się ode mnie, a przed oczami stanęła mi ta sama blondynka. Chyba dostała jakąś wiadomość, po spoglądała w telefon. Naskrobała może dwa słowa, zablokowała telefon i schowała do tylnej kieszeni spodenek. Wyglądała jak płatek śniegu. Taka mała, krucha i zagubiona, jak w śnieżycy. Molly zdążyła przywitać się z Mathem i Louisem i dopiero zwróciła uwagę na tą dziewczynę. Niezbyt sympatycznie.
-Chłopacy, a to Hope- wyśpiewała Molly, robiąc jakiś dziwny ruch ręką, wskazujący na dziewczynę.
Hope. Jakie piękne imie. Nadzieja.
Z zamyślenia wyrwało mnie moje imie.
-To jest Nate- powiedziała brunetka. Uśmiechnąłem się do Hope i pomachałem jej ręką, wskazując, że to ja. Dziewczyna przeszyła mnie wzrokiem. Chyba spojrzała na mnie po raz pierwszy. Zatrzymała się na oczach, chwilę patrzyła po czym przygryzając wargę odwróciła wzrok w stronę Dave'a, którego przedstawiała jej Molly.
Hope. W mojej głowie, jak echem. Nadzieja. Czy była nadzieją?
Płatek śniegu...
Oświecenie!
-Przecież na dworze jest cholernie zimno- powiedziałem, zanim zdążyłem pomyśleć co robię. Wszyscy spojrzeli na mnie pytająco.- Na dworze jest zimno...i pada
Wtedy wszyscy odwrócili się w stronę Hope. Ona sama miała zdezorientowaną minę.
-Kobieto! Wzięłaś bluzę, hę?- zapytała Molly.
-Jaaa...przecież jest końcówka maja-usłyszałem znowu ten melancholijny głos z chrypką, która dodawała mu oryginalności. Mimowolnie zacząłem się zastanawiać jak brzmi jej śmiech.
-Mhm...tyle, że u ciebie ta końcówka maja jest dwa razy cieplejsza niż tu. Kobieto, przecież Londyn słynie z okropnej pogody!- zarzuciła jej Molly.
Hope przewróciła oczami i zlustrowała nas wszystkich wzrokiem. Każdy z nas miał bluzę.
-Noooo, fakt- powiedziała, po czym wzruszyła ramionami.- Przecież to tylko do auta, nie umrę.
-Em...parking jest daleko-odezwał się Dave.
-Ja cię przytulę, złotko- powiedział Louis. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco.
Hope wzdrygnęła się. Miałem wrażenie,  że wolałaby zamarznąć.
-Louis, zostaw biedną Hope- powiedziała z obrzydzeniem Molly, spoglądając ze współczuciem na swoją przyjaciółkę.-A ty, kobieto, lepiej znajdź sobie coś, bo później nas wszystkich pozarażasz, pogoda jest paskudna.
Blondynka westchnęła.
-A co mam sobie urodzić ubrania?- zapytała. Nie była zła. Nie była podirytowana. Była...spokojna. Przez cały czas perfekcyjnie spokojna.
Nagle wpadłem na pomysł godny nobla.
-W bagażniku jest chyba moja bluza, zostawiłem ostatnio-powiedziałem przez zaciśnięte gardło. Bałem się, że mnie odrzuci jak Louisa.
-Facet, 100 punktów za szybki refleks- jęknęła Molly.
Wymieniliśmy się spojrzeniami. Zawsze sobie dokuczaliśmy. Taka tradycja.
-Pójdę po nią, ale potem i tak cię uduszę, mała zołzo- powiedziałem.
-Oczywiście...duża zołzo-zaśmiała się.
Hope patrzyła speszona na swoje buty.
Uśmiechnąłem się do niej i ruszyłem w stronę wyjścia. W bagażniku mojego auta, które dostałem na 18 od taty. Wyjąłem bordową najzwyklejszą, nierozpinaną bluzę z kapturem. Zostawiłem ją tu ostatnio, gdy jechałem do szkoły, a o dziwo zrobiło się cieplutko. Ruszyłem żwawym krokiem  z powrotem do budynku. Cała grupka stała zaraz przy wyjściu. Poszukałem wzrokiem Hope, ale ona gdzieś zniknęłam.
-Rozmawia-burknęła, z niewiadomego mi powodu zestresowana Molly. Wskazała głową w stronę gdzie teraz wszyscy patrzyli.
Hope opierała się lewym ramieniem o ścianę, była do nas bokiem. Było tu na tyle głośno, że chociaż stała zaledwie parę metrów od nas, nie było słychać ani słowa. Cały spokój z niej uleciał. Poddenerwowana przygryzała dolną wargę. Oczy miała lekko zaszklone. Słuchała kogoś po drugiej słuchawki. Nic nie odpowiedziała, tylko się rozłączyła. Zamrugała parę razy, nie przyznając się do łez i znowu przybierając postawę spokojnej podeszła do nas.
-Co powiedział?-zapytała nerwowo Molly.
Hope tylko pokręciła wyraźnie zmartwiona głową.
Wszyscy nagle udali, że są czymś zajęci. Math patrzył gdzieś w dal, Dave mówił coś do Louisa, a ten chociaż udawał, że słucha. Ja nagle zainteresowałem się sznureczkiem bluzy, którą trzymałem w rękach, a tak serio podsłuchiwałem.
-On...nieistotne...-szepnęła Hope. Po czym zaczęła robić to znowu. Udawać.
Podszedłem do niej i podałem jej bluzę, gdy ją odbierała przez przypadek lekko musnęła mnie palcem. Miała zimne ręce, a jednak fala gorąca rozlała się po moim ciele. Spojrzała na mnie z wdzięcznością. Nie musiała dziękować, nie musiała się sztucznie uśmiechać. Nie chciałem sztucznego uśmiechu.
-Będzie za duża- powiedziałem.
Wzruszyła ramionami i przeciągnęła ją przez szyję. Bluza wisiała na niej jak worek. Wyglądała cudnie. Włosy miała teraz pod bluzą. Czekałem, aż je poprawi. Nic takiego się nie wydarzyło. Zdziwiłem się. 
Ale ona miała rację. 
Tak było idealnie.



THE END

Dla paru zaćmionych mózgów:
POV - Point of View - punkt widzenia

No, to tak. Oto i pierwszy rozdzialik ACDN.
Dla kolejnych zaćmionych mózgów:
ACDN- Anioły Chcą Do Nieba

Co sądzicie o tym? Sama nie wiem. Ten pierwszy był dla mnie trudny, kolejne łatwiej mi się jakoś pisało. Z resztą nieistotne.
Bardzo Was proszę o szczere komentowanie. Błagam, komentujcie! Nie wiem, czy wam się nie chce, czy po prostu uznajecie to za tak beznadziejne, że szkoda się silić. Bardzo Was proszę/
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału tak jakbym chciała, ale opinia należy do Was.

UWAGA!!!
Ważna informacja:
Kolejny rozdział pojawi się w następnym tygodniu (środa/czwartek/piątek)
3 rozdział pojawi się za następny tydzień (piątek/sobota/niedziela) i każdy kolejny będę dodawać co 2 tygodnie w weekendy.
To tyle. Mam nadzieję, że wytrwam w tym postanowieniu o regularnych rozdziałach.
Tymczasem idę korzystać z ferii (czytaj: wychodzę ze znajomymi).
Miłego dnia, pozdrawiam, buziaki,
Less Sill~~

poniedziałek, 1 lutego 2016

Anioły Chcą Do Nieba - Prologue

Wsparłam głowę na ręce. Matma zawsze pomagała mi w zapomnieniu o całym tym gównie zwanym życiem. Byłam dobra z matmy, ale czy ją lubiłam? Nie. Nie jestem pewna, czy w ogóle cokolwiek z mojego aktualnego życia lubiłam. Czy było coś co wywoływało uśmiech na mojej twarzy? Tak. Teraz tak. Była to wizja nowego życia, niedalekiej przyszłości, czystej kartki, na której zacznę pisać swoją historię od nowa. Historie, w której nie będzie tych wszystkich osób, którzy wytarli mną podłogi, obrzucili błotem i skrzywdzili bez większego powodu. A to wszystko dzięki Molly. Dziewczynie, która zjawiła się w moim życiu zaledwie 4 tygodnie temu, a już dzisiaj w nocy miała je na zawsze odmienić. Oby z powodzeniem.
Moje myśli wróciły do zadania. Mimo, że nigdy nie miałam już iść do tej zasranej szkoły, wykonywałam polecenia matematyczne. Żeby zabić jakoś czas, który wlókł się, prawie tak jak ja codziennie rano. 18:53. Gówno. Jeszcze tyle godzin.
-Złaź tu w tym momencie!!!- usłyszałam charczący głos ojczyma.
-Po co?- odwarknęłam. Innego dnia nie zdobyłabym się na najmniejsze nawet pyskowanie. Ale dzisiaj nie miałam nic do stracenia.
-Mówię, kurwa, złaź! To, kurwa, zejdź! A ja ci zaraz, psia krew, już powiem po co.
Kiedyś, by mnie to ruszyło. Kiedyś bym się przestraszyła, zestresowała, lub zezłościła. Ale kiedyś. Bo wszystkie moje struny były tak szarpane, że wreszcie pękły i teraz nie mieli już za co mnie szarpać. Dostałam jednak w prezencie nową gitarę, od prawie nieznanej mi dziewczyny, która postanowiła dać mi możliwość ponownego grania, nowej melodii, na nowych, dużo cienszych strunach.
Mogłam tam zostać, miałam na tyle siły. Miałam jej jeszcze trochę. Ale z każdym pokonanym schodkiem na dół, miałam jej coraz mniej by zawrócić.
-Posprzątaj tu! Zaraz przyjdą moi koledzy. I idź do sklepu, kup trzy zgrzewki piwa! Szybko!
-Jestem niepełnoletnia! Mówiłam ci już tyle razy! Dlaczego tego nie ogarniesz?! Nie sprzedadzą mi!- wybuchłam. Nie miałam już do niego siły. Nie miałam siły do tego życia. Nie miałam siły do siebie i tego co czułam. Nie miałam siły wstać, gdy on zwalił mnie na podłogę kopniakiem w brzuch.
-Jeszcze raz podnieś na mnie głos, mała kurwo!- chwilę się zastanowił, by po chwili dodać.- Szybko sprzątaj, ja pójdę do sklepu, dawaj kasę! 10 dolców!
Aktualnie miałam ich 250. To było wszystko co gdzieś kiedyś poukrywałam u siebie w pokoju, żeby on tego nie znalazł. Gdy 10 dni temu Molly, zaproponowała mi wyjazd do Anglii przeszukałam wszystko, by mieć choć trochę banknotów zanim znajdę pracę.
Czy chciałam mu teraz oddać cenną dyszkę? Marzyłam o tym.
-Pieprz się- szepnęłam.
-Co?!!
-Pieprz się! Nie mam kasy! Skąd niby miałabym ją mieć, hę?! Z kieszonkowego? Gdybym je miała. Z moich urodzin?! Gdybym mogła je obchodzić. Od kochanych rodziców?! Gdybym ich miała. Ja nie sram pieniędzmi! Podobno to ty jesteś dorosły, ty ważny i ty jesteś szef, podobno to ty też zarabiasz, a nie ja. Ogarnij dupe!
Zatkało go. Chciałam dalej krzyczeć, dalej być zła, ale nie dałam rady. Łzy same popłynęły.
-Ja...mam już dość...- wysapałam i pobiegłam do siebie. Zamknęłam drzwi na klucz nie będąc pewna do czego zdolny jest ten gościu. Opadłam na łóżko i rozszlochałam się na dobre. Pozwoliłam sobie na to ostatni raz. Na ostatnią chwilę słabości. Przerwał mi dzwonek telefonu. Molly. Odebrałam.
-Gotowa?!- usłyszałam jej podekscytowany głos.
Przytaknęłam przez łzy. Nie orientując się, że ona wcale tego nie widziała. Mimo to powiedziała.-Czekam o 24:00 w parku. Do zobaczenia.
20:01.
4h godziny mojego starego życia. Czy nowe będzie piękniejsze?


THE END

A więc co powiecie? Zapewne zadziwia was nazwa jaką nadałam temu opowiadaniu, ale z czasem nabierze to sensu. Powiedzcie co o tym sądzicie, zniosę hejty, ale nie chcę nieszczerych pochwał, jeżeli widzicie błędy lub coś wam się nie podoba - napiszcie. Z chęcią wysłucham rad i poprawię błędy. Strasznie mi zależy na Waszym zdaniu, bo to opowiadanie jest dla mnie bardzo ważne. Buziaki, czekam na komentarze,
Less Sill~~

Zmiana nazwy i adresu bloga

Jak mogliście już zauważyć na moim nowym nagłówku, na blogu zaistniało hasło "The way I am", czyli nasze polskie: taka jestem, jestem taka jaka jestem, coś w ten deseń. Hasło to wpadło mi do głowy, bo prowadzenie tego bloga od początku było zamysłem, żeby pokazać prawdziwa siebie, a że robię to przez opowiadania to drobnostka.
Tak więc zdecydowałam się zmienić nazwę bloga, na taką właśnie.
Jeżeli chodzi o adres, to starałam się wybrać jak najprostszy. W końcu zdecydowałam się użyć mojego pseudonimu: less-sill.blogspot.com
Mam nadzieję, że nie sprawi wam to trudności, ale sami rozumiecie, że nazwa:
percy-annabeth-opowiadanie.blogspot.com
ni w cholere nie odzwierciedlałaby tego co aktualnie robię i mam zamiar robić na tym blogu. Starych postów nie usuwam, wiążą si z nimi wspomnienia, których nie chcę się pozbywać.
Tak, więc zakładka bohaterowie jest gotowa, ale opublikuję ją razem z prologiem. Prolog też już jest od dawna gotowy, ale coś czuję, że jeszcze zachcę go zmienić i na razie nie chce go publikować. Jako, ze dzisiaj mam jeszcze jeden dzień wylegiwania w łóżku, zanim zacznę w pełni korzystać z ferii, to coś przeczuwam, że już dzisiaj dodam coś kolwiek.

Ostatnie pytanie i już nie przynudzam:
Czy chcielibyście, abym zamówiła coś takiego, jak zwiastun, czy uważacie to za zbędne. Jeżeli chcecie to błagam podajcie jakiś link do miejsca gdzie mogłabym coś takiego dostać na dość wysokim poziomie
buziaki,
Less Sill~~
Szablon by Devon