Podjechaliśmy pod dom.
-No to jesteśmy - mruknąłem, wyjmując kluczyki ze stacyjki.
Zaczęliśmy wychodzić z auta. Hope miała dość przerażoną minę.
-Coś nie tak?- zapytałem.
-Nie, nie- mruknęła i przyjęła obojętny wyraz twarzy. Na dworze już nie padało, nawet wyszło słoneczko. Włosy do ramion miała teraz posklejane i mokre. Wyglądała...
Odwróciłem wzrok. O czym ty myślisz? Masz dziewczynę. Jak na zawołanie zadzwonił mój telefon.
Sara.
-Hej, kochanie- powiedziałem przykładając do ucha słuchawkę. Hope spojrzała na mnie nasuwając rękawy bluzy na dłonie.
-No, hej! Słyszałam, że Molly przyjechała- usłyszałem jej wesoły głos.
-Tak, tak! Właśnie podjechaliśmy pod dom. Wspominała o tobie, chciała się spotkać.
-Ja też. Mogę wpaść?- zapytała.
-Pewnie. Moment, okay?
-Mhm...
Odsunąłem telefon od głowy.
-Molly, Sara chce wpaść. Może dzisiaj, czy kiedy indziej?- zapytałem.
-Super! Dzisiaj, dzisiaj!- powiedziała entuzjastycznie.
-To o której będziesz? - zapytałem do telefonu.
-Sama nie wiem. Za 2 godzinki?
-Dobra
-To, pa. Buziaki! Kocham cię!
-Ja ciebie też
Rozłączyłem się. Hope przez całą rozmowę patrzyła się na mnie, bujając się na stopach. Uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała na dom.
-Jest cudny- powiedziała.
-Co?- zapytałem.
-Dom. Wiedziałam, że nieźle mieszkacie, ale nie spodziewałam się...tego- powiedziała, śmiesznym ruchem wskazując na mieszkanie.
Zaśmiałem się.
-Poczekaj, aż wejdziesz do środka.
Westchnęła. Była na prawdę oczarowana tym widokiem. Mógłbym tak na nią patrzeć, gdyby nie fakt, że wszyscy zaczęli wchodzić do domu.
-Chodź- powiedziałem wyrywając ją z zamyślenia. Przytaknęła i ruszyliśmy do środka.
Molly rzuciła torbą na dwa metry i wskoczyła na kanapę.
-Kocham...- mruknęła, podłożyła ręce za głowę i zamknęła oczy. Tyle ją widzieliśmy.
Hope wyglądała jakby zobaczyła zjawę. Uśmiechnąłem się.
-Mówiłem.
-Aha...- mruknęła, rozglądając się po pomieszczeniu. Zatrzymała wzrok na Dave'u.
-Podoba się?- zapytał.
Potrząsnęła głową.
-Cienizna- skrzywiła się, po czym zaśmiała. Jej śmiech. O... Ogarnij się!
-Przepraszam, zawsze możesz spać na ulicy- zripostował Dave.
-Dziękuję, nie skorzystam- powiedziała i się uśmiechnęła. Gdy to robiła jej nosek tak słodko się marszczył.
-Masz dwa pokoje do wyboru. Chodź, zaprowadzę cię, a ty zdecydujesz, który wolisz- powiedział Dave, na co ona przytaknęła z wdzięcznością.- Nate, przydaj się wreszcie na coś, weź walizkę.
Posłusznie wziąłem walizkę. Była mniejsza od tej Molly. Niedziwne. Ruszyliśmy w stronę schodów.
-Ten na pierwszym piętrze jest większy, ale sam nie wiem co wolisz- mówił Dave.
Gdy dotarliśmy do upragnionego celu. Dave otworzył drzwi do pokoju i zachęcił do wejścia. Hope powoli przekroczyła próg pokoju. Był on w zielonym kolorze, meble były białe. Wielkie łóżko wyglądało jak z bajki. Na przeciwko niego wielka plazma, a po lewej wejście do łazienki.
-Ja...Ten drugi jest mniejszy?- zapytała oszołomiona Hope.
-Tak, mniejszy, skromniejszy- tłumaczył Dave.
-Chcę ten drugi- odparła szybko przez zaciśnięte gardło.- Ten jest...za ładny.
Zaśmiałem się.
Ruszyliśmy dalej schodami.
-A więc o to ten.
Pokój był typowo dziewczęcy. Brzoskwiniowe i białe ściany, jasne meble. Oczywiście też piękne łóżko i plazma. Ale nie było tych wyszukanych żyrandoli i poduszek z ćwiekami, które można było znaleźć w poprzednim. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech.
-Idealny- powiedziała, odwracając się w naszą stronę.- Jak marzenie.
-W takim razie, jest twój- odparł Dave.
-Dziękuję- uśmiechnęła się. Wszedłem do środka i położyłem walizkę przy łóżku. Dave dawno już zbiegł na dół.
-Zostanę tutaj się rozpakować- powiedziała siadając na łóżku.
-Na ile zostajesz u nas?- zapytałem.
Wzruszyła ramionami:
-Aż znajdę jakieś mieszkanie i co najważniejsze na nie zarobię, albo aż mnie stąd wyrzucicie- powiedziała całkiem poważnie.
-Rozgość się. Jak będziesz czegoś potrzebowała, kiedykolwiek, to mam pokój obok- powiedziałem, przeczesując ręką włosy.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Gdy zamykałem za sobą drzwi, opadła z westchnieniem na łóżko.
Dave rozmawiał przez telefon z Joy. Math oglądał telewizję, wcisnąwszy się gdzieś na kanapę pomiędzy śpiącą Molly. Louis natomiast jadł. Typowe. Opadłem na krzesło w kuchni. Dave stał oparty o blat.
-Tak...okay...dobrze, już dobrze...mhm...o której?...okay...jutro?...dobra, przyjadę po ciebie jutro o 15...pa,...pa, ja ciebie też, Joy- powiedział do słuchawki i nawet gdy się rozłączył uśmiech nie schodził mu z twarzy.
-I co?- zapytałem.
-Jutro idę z nią na kolację, chce mnie przedstawić swoim rodzicom- powiedział, siadając na krzesło na przeciwko mnie.- Ona jest cudowna...
Uśmiechnąłem się. Pamiętam te czasy, kiedy myślałem tak o Sarze. Teraz coś się popsuło. Czepiała się mnie o drobnostki. A ja po prostu...nie wkurzała mnie. Nie. Nadal uważałem, że jest cudowna i kochana, ale po prostu...już nic nie czułem słysząc jej głos, ani ją widząc. Nic nie czułem nawet gdy ją całowałem. Nic.
-Co z Sarą?- zapytał zatroskany.
-Jak to co?- zapytałem.
-Koleś, jesteś moim przyjacielem od kiedy srałeś w pieluchę. Myślisz, że nic nie zauważyłem?- mówił, nadal z tą samą troską. Bezinteresowny i kochany Dave. Jak zawsze.
-Sam nie wiem...ja po prostu...tak jakby...się odkochałem- ostatnie słowo wyszeptałem.- Nadal ją lubię. Jest cudowna i...ale nie ważne jak bardzo bym chciał, nie potrafię jej kochać. Może jak przyjaciółkę, ale...nie jak dziewczynę- wyrzuciłem z siebie.
Dave się skrzywił i pokiwał głową.
-To znaczy, że po prostu to nie ta dziewczyna, na którą czekasz. Myślę, że nie powinieneś tego dłużej ciągnąć, bo tylko bardziej ją zranisz- powiedział.
-Wiem...wiem, ale...ja nie chcę! Cholera, nie chcę! Wiem, że nic z tego nie będzie, ale...nie chcę tego od razu przekreślać. Jesteśmy ze sobą ponad rok. To nie jest takie hop siup, zrywam z tobą, rozumiesz? To zbyt wiele dla nas znaczyło, żeby tak łatwo z tym kończyć. Mam wrażenie, że ona też już mnie nie kocha, ale sama też boi się z tego tak o zrezygnować. To śmieszne!
-Wiem, wiem...powinniście porozmawiać, na spokojnie. Powiedz jej to wszystko co teraz powiedziałeś mi, myślę, że się z tobą zgodzi. Może wtedy rozstaniecie się chociaż w pokoju- zaproponował.
-Może...nie wiem, jeszcze nie teraz. Muszę to przemyśleć- powiedziałem i ruszyłem do swojego pokoju.
Runąłem na łóżko i przez głowę przeszła mi tylko jedna, dziwna myśl. Dokładnie tu za ścianą gdzie ja mam głowę, głowę ma też Hope.
Zamknąłem oczy i z tą myślą zasnąłem.
Obudziły mnie piski na dole. To mogło znaczyć tylko jedno: Sara przyszła. Przetarłem oczy i powoli podniosłem się z łózka. Ospałym krokiem ruszyłem na dół. Sara rozmawiała zawzięcie z Molly. Pełne, czerwone usta rozciągały się w soczystym uśmiechu. Ciemne, brązowe oczy świeciły radością, a na policzkach wystąpiły rumieńce. Prawie czarne włosy spięła w wysoką kitkę, a na twarzy miała dzienny makijaż.
-Hej, kochanie- powiedziałem przytulając lekko. Musnąłem jej usta. To miał być sprawdzian. Jeżeli poczuję cokolwiek. Chociaż najmniejszy dreszcz, będę walczył o nasz związek, jeżeli nie - to koniec.
Nic. Pustka. Dotyk jak dotyk. Równie dobrze mógł bym całować manekina. Spojrzałem jej w oczy. Widziałem w nich to samo. ,,Nic z tego nie będzie.". Ale i tak uśmiechnęliśmy się do siebie. Opadłem na kanapę obok Dave'a. Uniósł pytająco brwi. Potrząsnąłem tylko głową. Zrozumiał. Poklepał mnie po ramieniu.
-Pójdę po Hope. Niech nie siedzi tam taka sama- powiedział i wstał. Dlaczego on musiał być tak cholernie idealny? Można by nawet rzec, że nie miał żadnych wad. Chciałbym mieć tak.
***Dave POV***
Ruszyłem schodami na górę. Hope była dla mnie zagadką. Była jak kot. Słodka i cudowna, ale podchodziło się do niej z dystansem, bo nie możesz się spodziewać, czy nie wyciągnie pazurków. Zapukałem do drzwi jej pokoju.
-Proszę- usłyszałem.
Powoli otworzyłem drzwi. Siedziała właśnie na łóżku i byłem niemal pewny, że uprawiała tą czynność już od dobrej chwili.
-Nie zejdziesz na dół?- zapytałem.
-Nie chcę przerywać zabawy- zaśmiała się zdawkowo.
-Weź, przestań, nie bądź głupia. Chodź, poznasz Sarę, jest bardzo miła, nie gryzie- zaśmiałem się.
Wzruszyła ramionami i się podniosła.
Uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco. Zapewne trudno jej było się tu odnaleźć. Niedziwne.
-O, właśnie Saro!- powiedziała z uśmiechem Molly ciągnąc za rękę Hope.- To Hope, moja przyjaciółka, przyjechała razem ze mną. Hope, to Sara. Sara, to Hope.
Molly, aż tryskała energią. Jej kontakty z Sarą były zawsze...bardziej niż dobre...aż zadziwiająco cudowne. To raczej nie będzie ułatwiało Nate'owi zerwania z nią.
Sara uścisnęła z uśmiechem dłoń blondynki. Zaczęły zwyczajną rozmowę, w której uczestniczyła także Hope, lecz w niedużym stopniu.
***Nate POV***
-Molly, nic nie ułatwia- burknąłem.
-Masz rację. Rozważ moją propozycję. Macie szansę rozstać się bez jakiegokolwiek konfliktu- odparł Dave.
-Łatwo mówić!
- Przestań. Wiem, że jest ci trudno. Ale dasz radę, supermenie- powiedział, poklepując mnie po ramieniu.
Zaśmiałem się. Pamiętam jak gdy mieliśmy po 10 lat bawiliśmy się w supermenów. Od tego czasu często tak do siebie mówiliśmy.
-Nie, Nate! To ja ją uratuję! Ty uratowałeś pieska- krzyczał Dave ze złością.
-Ale dlaczego to ty ją zawsze musisz ratować?!
-Bo jestem starszy!- warknął.
-O 3 miesiące- prychnąłem.
-Właśnie, to wiele zmienia- mówił dalej.
-Jesteście śmieszni! Sama sie uratuje!- prychnęła
-Ej, psujesz zabawe!- warknąłem, zdmuchując niesforny kosmyk włosów z twarzy.
-Myśmy musieli się bawić z tobą w te głupie lalki- jęczał zawiedziony.
-Bo wy jesteście chłopacy i jesteście głupi- mówiła Molly i pokazała nam język.
-Taka jesteś?!! To nie zejdziesz z tąd- warknął Dave i pchnął drabinę, która była jedynym wyjściem z domku.
Brunetka się oburzyła.
-Teraz to nie jesteście supermenami...tylko
....tylko....złymi-menami!!!
Wybuchłem śmiechem. Dave spojrzał na mnie pytająco, ale ja tylko pokręciłem głową i wróciłem do krainy wspomnień.
-Dave, Molly, chodźcie jeść! Nate, zjesz z nami?- usłyszeliśmy głos pani Natalii Amberson.
Mama tego rodzeństwa zawsze słynęła z niesamowicie pysznych obiadków, więc nie miałem serca odmówić.
Dave w końcu pomógł zejść Molly i pocałował ją w czoło:
-Już się nie złość, kochana- powiedział z miną słodkiego pieska.
8-latka zachichotała i puściliśmy się biegem w stronę domu rodziny Amberson.
Jedynym minusem obiadków w tym wielkim domu, był ojciec moich przyjaciół.
Jako człowiek sukcesu i znany biznesmen, wymagał przy stole nienagannych zasad. Ja pochodziłem z najnormalniejszej rodziny. Nie byliśmy biedni, ale moi rodzice dbali o to, bym nie bym miał normalne dzieciństwo, w którym nie istnieją pieniądze i zarabianie. Większość swoich zarobków odkładał tata na lokatę bankową, by zapewnić dobrą przyszłość jego dzieciom, czyli mnie i mojej 4-letniej siostrzyczce May. Żyliśmy skromnie, ale spokojnie i wesoło. Moi rodzice nie odczuwali wewnętrznej potrzeby uczenia mnie, nie powiem jakich manier. Nie kładli mi przed nosem 10 zestawów sztućców i nie uczyli, których używa się do zimnej przystawki. Nie kazali mi po każdym kęsie, wycierać się skrawkiem, idealnie ułożonej ściereczki. Nie musiałem też milczeć przez cały posiłek.
Jak więc możecie się spodziewać, na ojcu moich przyjaciół nie robiłem dobrego wrażenia. Raz w mojej obecności powiedział:
-Wątpię, aby przyjaźń z osobami z niższych sfer, dobrze zrobiła naszym dzieciom.
Wtedy Dave się zdenerwował i powiedział, że będzie się ze mną przyjaźnił bez względu na niego. Dostał szlaban na 2 tygodnie, ale nie żałował. Wtedy poprosiłem Molly, by nauczyła mnie tych całych manier. Nadal jestem w tym wszystkim okropnie nieporadny, ale coś ogarnąłem.
-Dzień dobry, tato- wyśpiewała Molly i pocałowała ojca w policzek.
-Dzień dobry- powiedział sztywno Dave, który nigdy nie miał najlepszych kontaktów z ojcem.
-Dzień dobry, panie Amberson- powiedziałem grzecznie, lekko się uśmiechając. Zgromił mnie wzrokiem. Nigdy mnie nie polubi. Ja go też.
Z zamyślenia wyrwało mnie szturchnięcie.
-Nate, rusz dupe, też chce usiąść-usłyszałem stęki Molly.
-Mówi sie po prostu: przesuń się, nie musiałaś się silić na tyle uprzejmości, ale dziękuję- mruknąłem i wstałem z kanapy.- Damy, siadać.
Sara i Molly rozłożyły się wygodnie na kanapie. Usiadłem na fotelu obok. Na kanapie siedzieli także: Math i Dave, Louis na oparciu. Szukałem wzrokiem Hope. Po chwili wyłoniła się z kuchni i najzwyczajniej w świecie usiadła na drugim fotelu.
-Zagramy w butelkę!- wykrzyknęła z radością Molly. Hope spojrzała na nią spode łba, znad komórki.
-Prawda, czy wyzwanie, bez całowania- sprostowała Sara.
-Okay- mruknęli wszyscy, nie podzielając ich entuzjazmu.
Hope westchnęła przeciągle, odłożyła telefon i uśmiechnęła się marnie.
-Ja zaczynam- powiedział Louis, który usiadł na dywanie, a zanim podążył reszta. Po mojej lewej siedziała Sara, a po prawej Dave. Zakręcił butelką, która chwiała się między Molly, a Sarą, wypadło jednak na brunetkę.
-Okay- zachichotał Louis i spojrzał na Molly.
-Prawda- mruknęła.- Nie chce mi się ruszać.
-Em...Upiłaś się kiedyś do nieprzytomności?
Molly zatkało. Jak wszystkich. Dave patrzył wyczekująco na swoją siostrę.
-Nie- powiedziała po chwili poważnie.- Do nieprzytomności nigdy.
Dave gromił ją spojrzeniem.
-Teraz ja- zachichotała. Zakręciła i wypadło na Matha.
-Prawda, czy wyzwanie- zapytała.
-Wyzwanie- powiedział.
-Idź na dwór, wyrwij garść trawy i ją zjedz- powiedziała wyraźnie zadowolona z siebie.
-Zabiję- zaśmiał się. Miło to było słyszeć. Nasz kumpel dawno się nie śmiał.
-Najpierw wykonaj polecenie- zripostowała Molly.
Pokręcił głową i ruszył do drzwi.
Było sporo ubawu gdy zjadał garstkę trawy.
-Zemszczę się- mruknął z krzywą miną i zakręcił butelką.
Wypadło na Dave'a.
-Uchu- powiedział Math pocierając ręce.
-Prawda- przewrócił oczami blondyn.
-Jakie było pierwsze słowo, które powiedziałeś?
Ja i Molly parsknęliśmy śmiechem. Tylko my wiedzieliśmy co to było.
-No, dajesz- ponagliła Sara.
Dave się skrzywił i powoli przełknął ślinę.
-Kał- wyszeptał, a wszyscy parsknęli śmiechem.
On wylosował Sarę.
-Wyzwanie.
-Zjedz całe opakowanie lodów- zadał wyzwanie. Sara wyglądała na przerażoną. Innym razem zacząłbym ją bronić, ale teraz nie odczuwałem takiej wewnętrznej potrzeby.
-Wiesz, że nie jem...-szepnęła.
-Ogarnij się z tą dietą!- powiedział Dave.
-Właśnie Saro, tak jest idealnie- powiedziała pokrzepiająco.
Sara się zaśmiała.
-Idziemy żreć lody, choć!
Czarnowłosa pokręciła głową.
-Dobra- westchnęła.- Najpierw zakręcę, bo to może trochę potrwać.
Zakręciła. Wypadło na Hope. Rozchyliła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.
-Prawda- mruknęła.
-Em...-zastanowiła się Sara, cmokając ustami. Kiedyś uznałbym to za seksowne, dzisiaj wyglądało conajmniej żałośnie.- Mam! Ile miałaś w życiu chłopaków?- zapytała.
Hope zmrużyła lekko oczy. Nie powiem. Intrygowała mnie odpowiedź.
-Dwóch- powiedziała, lekko kiwając głową.
-Imiona- poprosiła Sara.
-Miałaś jedno pytanie- skarciła ją spokojnie Hope.
-Proszę- jęknęła Sara.
Blondynka westchnęła.
-Harry i Ethan- odparła.
Czarnowłosa pokiwała głową po czym uśmiechnęła się:
-Tęskniłam za lodami!- poderwała się ze swojego miejsca i razem z podążającą za nią Molly, ruszyła do kuchni.
-Kręcisz- powiedziałem do Hope, która wyrywając się z otępienia, potrząsnęła głową.
Zakręciła. Dopiero po chwili zorientowałem się na kogo wskazała. Na jej twarzy pojawił się cień chytrego uśmiechu.
Wziąłem głęboki oddech.
-Prawda.
Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się krótką chwilę.
-Zrobiłeś kiedyś coś niezgodnego z prawem?- zapytała spokojnie i wyczekując odpowiedzi przeszywała mnie wzrokiem.
-Em...-zastanawiałem się.- Tak.
-Co?- zapytała.
-Wiele rzeczy- powiedziałem zgodnie z prawdą. Byłem tylko 18-latkiem. Jaki chłopak w moim wieku nie miał na karku paru małych przestępstw.
-Powiedz chociaż jedno- drążyła, wyraźnie ciekawa.
Chwile musiałem się zastanowić.
-Jak miałem 15 lat zwinąłeliśmy z Dave'm auto mojego ojca i przejechałem nim chyba połowę miasta. Nikt się nie zczaił- powiedziałem.
Dave spojrzał na mnie spode łba.
-Ale, że ja w tym uczestniczyłem to nie musiałeś wspominać- warknął.
-Spoko, brat, myślisz, że kto z naszego towarzystwa niby nie robił takich rzeczy- krzyknęła Molly z kuchni.
-Na przykład ty- odparł ze złością.
Prychnęła.
-Mam pomysł- wykrzyknął Lou.
-Co, geniuszu?- zaśmiałem się.
-Zagramy w nigdy, prze nigdy!
Skrzywiłem się. Nie miałem ochoty skończyć nachlany, ale entuzjazm reszty wygrał. Hope tylko wyglądała na zdziwioną.
-Mooment...co to?- zapytała.
Zaśmiałem się.
-Każdy ma po butelce piwa. Każdy pokolei mówi, nigdy przenigdy...nie zrobiłem czegoś tam i wtedy każdy kto tego nie zrobił bierze łyk piwa- wytłumaczyłem.
Powoli pokiwała głową.
-Przyniosę piwo- powiedział Louis.
Wpatrywałem się jak głupi w Hope. Ona sama bawiła się włoskami dywanu.
Sara uśmiechnęła się do mnie jakoś tak dziwnie. Nie wiedziałem o co jej chodzi.
-Louis wrócił z siedmioma piwami i rozdał każdemu już otworzone.
-Ja zaczynam- wyśpiewała Molly.
Wszyscy patrzyli na nią wyczekująco.
-Nigdy, przenigdy nie uprawiałam seksu- powiedziała i upiła łyk piwa. Wszyscy byliśmy zszokowani jej wyznaniem. Po chwili jednak się opamiętaliśmy. Pierwszy łyk wzięła Sara. Potem Math. Hope rozglądała się przerażona po sali. Po chwili przysunęła butelkę do ust i wzięła łyka. Skrzywiła się.
-W Ameryce jest smaczniejsze- mruknęła.
Teraz wszyscy patrzyli na mnie, Dave i Louisa. Molly zachichotała.
-Kto następny?- zapytał wyraźnie zażenowany Dave.
Hope patrzyła na mnie tak dziwnie.
-Okaay! To może ja!- powiedziała Sara. Przedtem posłała mi zszokowane spojrzenie.- Nigdy, przenigdy nie byłam na wagarach- powiedziała chichotając.
Łyka wziął Dave. Poczym spojrzał ze złością na Molly.
-Bosz, Dave! Ogarnij się!- zaśmiała się Molly.
Chciałem wiedzieć, czy Hope się napije, ale ona patrzyła tylko za okno.
Ja sam wiele razy zrywałem się ze szkoły. Nie dla szpanu, tylko dla świętego spokoju.
-Moja kolej- powiedział Louis.- Nigdy przenigdy nie byłem tak serio zakochany.
Wziął łyka. Zaraz po nim Molly. Spojrzałem na Sarę. Jakby się w tym momencie napiła, chyba bym roztrzaskał sobie tą butelkę o głowę.
Uśmiechnęła się zadziornie. Nie napiła się. Uff!
Hope też nie. Miała smutny wyraz twarzy. Prawie tak smutny, jak Math. On wyglądał jakby chciał popełnić samobójstwo.
-To może ja- powiedział Dave.-Nigdy, przenigdy nie skłamałem w ważnej sprawie.
Musiałem się zastanowić.
-Co nazywasz ważną sprawą?- z zamyślenia wyrwał mnie głos Hope.
-Samemu powinienieś wiedzieć najlepiej- powiedział Dave.
Upiłem łyk, zawsze byłem średnim kłamcą.
Hope odłożyła butelkę. Serio? Oprócz mnie i Dave'a nie napił się nikt.
-No to ja- mruknąłem.- Nigdy, przenigdy nie byłem na imprezie u nieznajomej osoby.
Wziąłem łyk, za mną: Dave, Molly i Math. To tyle.
-Dobra. Teraz ja- odezwała się Hope, obkręcając w rękach butelkę.- Nigdy, przenigdy nie byłam od czegoś uzależniona.
Wzięła malutki łyczek. Chwilę się zastanowiłem. Napiłem się w końcu. Nie napił się Louis i Molly. Dave wyglądał jakby wychodził z siebie. Że Louis pali, to wiadomo. Molly zachichotała.
-Brat...jestem uzależniona od czekolady. Kochany, opanuj się bo ci żyłka wyskoczy.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, ale szatyn tylko pokręcił głową.
-No to ja- mruknął Math.- Nigdy przenigdy nic nie ukradłem.
Zaraz po nim samym łyka wzięli: Hope i Sara. Uśmiechnęły się do siebie.
-Świętoszki- burknęła Molly.
-Po prostu cywilizowani ludzie używają pieniędzy, a nie kradną- powiedziała Sara. Hope uśmiechnęła się pod nosem.
-Dobra, koniec tej gry- powiedział Dave.-Idziemy coś zjeść?- zaproponował.
Wszyscy zgodnie przytaknęliśmy.
-Ja stawiam!