Playlista

sobota, 13 lutego 2016

Anioły Chcą Do Nieba. Chapter II ~ Wybawcy

UWAGA! Gdy będziesz czytać pochyły tekst włącz:
Ruth B - Lost Boy



***Hope POV***
Wszytsko działo się jak w filmie. Miałam wrażenie, że nie mam wpływu na akcję. Teraz czekałam tylko na happy end. Błagam. Powiedzcie, że to kolejna tania komedia romantyczna i jest dla mnie zaplanowany happy end. Wszyscy zaśmiali się, gdy założyłam bluzę blondyna. Musiałam wyglądać jak strach na wróble. Też się zaśmiałam. Z czego jak czego, ale z siebie potrafiłam się śmiać.
-Nate, ona wygląda w tym lepiej-zaśmiał się Louis.
-Louis, nie jestem pewien, czy wiesz co mówisz- ostrzegł brat Molly.
Zaśmiałam się i spojrzałam na Nate'a tak jak reszta.
-Niech no spojrzę-mruknął. Zaczął przeszywać mnie wzrokiem, a ja miałam ochotę schować się gdzieś. Nie lubię być w centrum uwagi.-Louis, chyba masz rację- powiedział w końcu z serdecznym uśmiechem.
Wszyscy się zaśmiali. Ja też. Czułam, że Molly nadal patrzy na mnie ze złością. Nie była zła na mnie. Była zła na niego.
Na szczęście cała nieprzyjemna energia, która się wytworzyła podczas mojej rozmowy telefonicznej, zniknęła równie szybko jak się pojawiła. W drodze do auta Louis z Natem mówili o czymś, śmiejąc się co chwila, Dave wysłuchiwał paplaniny Molly, a Math był nieobecny, z resztą jak cały czas. Chociaż nie wydawał się być typem człowieka, z którym bym się zaprzyjaźniła, doskonale rozumiałam jego milczenie. Sama to przeżywałam. Ból. A milczenie to najgorszy i najtrudniejszy okres bólu. W tobie kumuluje sie to wszystko, a ty musisz to wykrzyczeć i wypłakać, ale nie masz siły. Zżera cię poczucie winy, nawet jeżeli nic nie zrobiłeś. Jesteś smutny, a radość innych wprawia cię w złość. Zdaje ci się, że masz ochotę, żeby wszyscy poszli w cholerę, ale tak na prawdę to właśnie potrzebujesz, by ktoś przerwał tą twoją samotność. Potrzebujesz rozmowy, płaczu i wściekłości, potrzebujesz wypuścić te wszystkie więzione emocje, potrzebujesz wybawcy. Moim wybawcą była Molly.

Szłam zapłakana przez ulicę. Wyzywałam go od najgorszych ludzi na świecie. Miałam ochotę się zabić. Nie wiem czemu, ale chociaż byłam zła na niego, to poczucie winy mnie zżerało. Cholerne poczucie winy. Zawsze mi towarzyszyło. Można powiedzieć, mój jedyny prawdziwy przyjaciel. Jedyny, który nie zostawił mnie chociaż znał całą prawd. Upadłam na kolana zapłakana, zdzierając sobie przy tym skórę. Wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotkę, nic nowego. W końcu nią byłam. Naiwną, słabą i beznadziejną idiotką. Uwierzyłam mu! Chciałam tylko, by chociaż jedna osoba na świecie obdarzyła mnie miłością i zrozumieniem. Zaopiekowała się mną.
Nikt się nie zatrzymywał, żeby zapytać, czy wszystko w porządku. Dlaczego nikt się nie zatrzymywał?! Byłam dla nich, aż tak obojętna? Czy wszyscy ludzie na tym świecie są tak okropni, czy po prostu, wszyscy najgorsi zmówili się, by zaistnieć właśnie w moim życiu? 
Podniosłam się i ruszyłam biegiem do sklepu, dokładniej do apteki. Zanim tam weszłam, przejrzałam się w szybie. Musiałam wyglądać normalnie, żeby mi TO sprzedali. Poprawiłam włosy i bluzkę, zamrugałam oczami, odganiając łzy i sztucznie się uśmiechnęłam. Jest okay.
Weszłam do apteki. Uśmiechnęłam się do sprzedawczyni.
Udawałam.
Perfekcyjnie.
Sprzedawczyni odwzajemniła uśmieszek.
-Dzień dobry. Po proszę paczkę żyletek i jakiś syrop na gardło.
Zastanawiacie się, po co mi syrop na gardło? Żeby nie kupować samych żyletek, bo wzbudzałoby to podejrzenia. Z resztą słuszne.
-Polecam ten- powiedziała pani wyciągając jakieś opakowanie na ladę. Przytaknęłam, lekko się uśmiechając.- A tutaj żyletki, proszę. Razem 10,20.
Wyjęłam 20 i mówiąc, że reszty nie trzeba, wyszłam zabierając zakupy. Nie potrzebowałam reszty. Nie potrzebowałam kasy. Po co mi teraz?
Kiedy tylko odeszłam kawałek, wyrzuciłam syrop na gardło do kosza na śmieci.
-Marnotrawstwo- usłyszałam za sobą wysoki głos. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam wyższą ode mnie o połowę głowy śliczną brunetkę.
-Uważaj, bo wzbudzisz we mnie poczucie winy- burknęłam leniwie.
-Nie mamy humorku, hę?- zapytała świdrująco wysokim głosikiem. Za kogo ona się uważa?
-Zostaw mnie, okay?- powiedziałam smutno, gdy zorientowałam się, że zapewne chce się ze mnie ponabijać. Ruszyłam powoli przed siebie, ale byłam niemal pewna, że ta wciąż podąża za mną. Przeszłam trzy przecznice, ale gdy już miałam skręcić w czwartą nie wytrzymałam i odwróciłam się na pięcie. Przez cały czas miałam łzy w oczach.
-Może ciebie to śmieszy, ale ja mam dość. Po prostu dość. Więc jak chcesz się z kogoś ponabijać, to błagam znajdź sobie inną ofiarę- powiedziałam spokojnym i poważnym głosem.
-Nie chcę się z ciebie nabijać- obroniła się, lekko urażonym głosem.
-Czyżby?! Więc łazisz za mną z czystej nudy, ot tak, po prostu- zapytałam z nutką kpiny w głosie.
-Nie. Po prostu wyglądasz na smutną, a żyletki w twojej ręce nie świadczą o niczym dobrym. Nie chcę cię urazić, ale pocięcie się nie ma dla mnie sensu.
-A popełnienie samobójstwa, ma jakiś sens według twojego mniemania? Oświeć mnie!
-Nie, nie ma. Sądzę jednak, że jeżeli masz myśli samobójcze to powinnaś z kimś porozmawiać- powiedziała dumnym głosem.
-Och, weź skończ, dobra? Jeżeli roiłoby się dookoła mnie od osób, które chciałyby ze mną porozmawiać, nie stałabym teraz tu i nie gadała z tobą!
-No właśnie. Pogadaj ze mną!- zaproponowała z uśmieszkiem.
-Po co? I tak to zrobię. Podjęłam już decyzję- odparłam spokojnie i nie zważając na to, że jeszcze coś papla ruszyłam biegiem.
Zawsze byłam dobra z wf-u, więc gdy znalazłam się na przedmieściach, jej już dawno za mną nie było. Uśmiechnęłam się. Chociaż jedna rzecz mi w życiu wyjdzie. Popełnienie samobójstwa. Weszłam do tego starego opuszczonego domu i usiadłam na stołku. Wszędzie była centymetrowa warstwa kurzu. Nikt nigdy tu nie był, tylko ja. Kiedyś przychodziłam tu rysować. Dzisiaj będę rysować na ręce.
Nie jestem w stanie opisać wam tego jak wyglądało to pomieszczenie, bo było tu ciemno jak w dupie. Jako że na dworze już słońce zachodziło, a tu nie było okien, tylko jedna niewielka dziura w ścianie, przez którą tu wchodziłam i to tylko dlatego, że byłam...cóż, mała.
Podwinęłam rękaw na lewej ręce. Blizn już nie było. W przeszłości cięłam się tylko raz, dwa lata temu. Ale wtedy robiłam to w poprzek. Nie tak żeby się zabić, tylko tak żeby się pociąć, dla samego cięcia. Uznałam wtedy, że to głupie i, że nie pomaga. Ale teraz było to coś innego. Miałam z tym wszystkim nareszcie skończyć.
Wyjęłam jedną żyletkę.Była na prawdę ostra.
Przyłożyłam jej ostrą część do nadgarstka tam gdzie była żyła. Teraz starczy przejechać w dół.
Byłam spokojna i pewna. Nie bałam się. Przez chwilę nawet się cieszyłam. Ale przez myśl przeszło mi znowu to jedno zdanie: ,,Nigdy mnie nie kochałeś!". To była prawda. Zgodził się ze mną. Nie zastanawiał się nawet, że mnie to zaboli. A zabolało. Czy ja go kochałam? Nie wiem. Chyba tak. Po prostu był pierwszą osobą, która powiedziała do mnie: kocham. Kłamał!
Przycisnęłam ostrze jeszcze mocniej i zaczęłam jechać w dół. Krew wypływała spod żyletki. Była dziwnie ciemna. Zjechałam dopiero centymetr, gdy upuściłam żyletkę i wydałam z siebie głuchy okrzyk. Czyjaś ręka leżała na moim ramieniu.
-Chcesz porozmawiać?- usłyszałam ciepły głos.
I emocje puściły. Zaczęłam ryczeć jak bachor. Dziewczyna przytuliła mnie do siebie, brudząc się przy okazji moją krwią.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Nate'a:
-O, pada- powiedział patrząc w niebo. Rzeczywiście. Krople spadały coraz to szybciej na ziemię.
Bluza w tym momencie była cudownym prezentem. I tak trzęsłam się z zimna, ale bez niej za pewne bym stała się słupem lodu.
-Zimno?-zapytał Nate.
-Bluza jest moim wybawcą - powiedziałam, uśmiechając się.
To było dziwne. Uśmiechałam się. Nie podnosiłam z przymusu kąciki ust. Szczerze się uśmiechałam.
Ta myśl ucieszyła mnie jeszcze bardziej.
W tym momencie po raz pierwszy uwierzyłam, że jestem w stanie zapomnieć.

Do auta dotarliśmy przemoknięci do ostatniej nitki.
-Prowadzisz? - zapytał Dave, nie wiem do kogo.
-Dlaczego niby? - burknął Nate.
-Bo to twoje auto? - zaproponował szatyn.
Patrzyli chwile na siebie.
-Ej, mokniemy. Weźcie, bo zaraz ja poprowadzę- powiedziałam, oplatając się rękami, naiwnie sądząc, że będzie mi od tego cieplej.
Molly się zaśmiała. Tylko ona chyba zdawała sobie sprawę z tego, że jeszcze nie mam prawka.
-Dawać klucze!- wyśpiewała, wyciągając przed siebie rękę. Spojrzeli na nią pytająco.- No, już!
Nate, który trzymał ten oto przedmiot, rzucił go w jej stronę. Każdy głupi, by złapał. Ale nie Molly. Kluczyki spadły na ziemię i potoczyły się, aż pod moje nogi.
Wszyscy się śmiali. Tylko ona się naburmuszyła. Schyliła się, by je podnieść, ale wtedy ja położyłam na nie stopę.
-Piłaś - szepnęłam.
To była prawda. Jakimś cudem wytrzasnęła sobie piwo i wypiła zaraz przed startem samolotu.
Spojrzała na mnie ze złością.
-Zatkaj się- warknęła. Uniosłam lekko brwi. Powoli schyliłam się po kluczyki i je podniosłam, cały czas patrząc w oczy Molly. Miałyśmy walkę na spojrzenia. Nie odrywając od niej wzroku rzuciłam kluczami w Nate'a, który musiał mieć świetny refleks, bo złapał.
-Prowadzisz- powiedziałam najzwyczajniej w świecie. I dopiero po wypowiedzeniu tych słów spojrzałam na niego.
-Czemu? - zapytał zdezorientowany.
-Jechałam kiedyś z Molly. Co jak, co, ale prowadzić nie umie - kłamałam jak z nut.
Słyszałam niemal jak odetchnęła z ulgą. Wszyscy się zaśmiali. Tylko Dave patrzył podejrzliwie na swoją siostrę. Zapewne, by się nieźle wkurzył za to, że piła, chociaż jest niepełnoletnia i jeszcze do tego chciała prowadzić auto.
Zaczęliśmy wchodzić do auta. Molly zostawiła mnie samą, siadając na miejscu pasażera. Mi natomiast przypadło miejsce pomiędzy Louisem, a Dave'm. Biednego Matha wepchnęli do miejsca w bagażniku.
Molly od razu zaczęła coś paplać do Nate'a, który chyba miał ją w nosie. Louis odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął dziwacznie. Lekko się uśmiechnęłam.
-Opowiedz mi o sobie- powiedział, całkowicie mnie tym zaskakując. Serce mi stanęło. Co mam powiedzieć?
-Em...A co chcesz wiedzieć?- zapytałam.
-Ile masz lat?
-16, rocznikowo 17- wyjaśniłam, ciesząc się, że pyta akurat o to.
-Nie kończysz liceum?- zapytał.
-Nie- odparłam zdawkowo.
-A czemu się przeprowadziłaś?- zapytał. Czułam, że Dave słucha naszej rozmowy.
-Ych...Bo chciałam. Tak, to chyba jedyne wyjaśnienie. Szkoła, to wszystko, to nie dla mnie. Zawsze chciałam zwiedzać świat, przeprowadzić się. Molly spadła mi z nieba- mówiłam spokojnie. Od kiedy kłamanie przychodziło mi tak łatwo?
-A co masz zamiar tutaj robić?- zapytał.
-Nie wiem. Poszukam jakiejś pracy, potem się zobaczy- tłumaczyłam zdawkowo.
-Pójdziesz na studia?- zagaił.
-Nie wiem- mruknęłam.
-A czym się interesujesz?
-Gram w kosza- powiedziałam, siląc się na miły ton.- Rysuję.
-Ja gram w nogę- uśmiechnął się.- Masz rodzeństwo?- drążył.
Pokręciłam głową.
-A ty?- zapytałam, z nadzieją, że wreszcie skupimy rozmowę na kimś innym niż ja.
-Też nie- zaśmiał się.
Przytaknęłam.
-To dziwne- powiedział nagle, jakby dostał oświecenia.- Rodzice tak o pozwolili ci zawalić szkołę i jechać w świat?
Teraz słuchała też Molly. Widać było, że jest zdenerwowana. Wszyscy słuchali.
Milczałam. Co powiedzieć?
-Tak- szepnęłam.
-Musiałaś mieć niezłe argumenty- zaśmiał się.
-Nie rozumiem- sapnęłam, bo za długo wstrzymywałam oddech.
-Musiałaś mieć niezłe argumenty, że ich przekonałaś. Jakie?- zapytał, chyba nie zauważając gęstej atmosfery.
Nie wytrzymałam.
-Czuję się jak na przesłuchaniu- powiedziałam. Wszyscy milczeli. Żałowałam, że to powiedziałam.
-Sory, po prostu pytałem- powiedział Louis, unosząc ręce w obronnym geście.
-Och, Louis, nie złość się! Ona po prostu trochę nakłamała rodzicom. Powiedziała, że skończy tutaj liceum, a nie ma zamiaru. Sam rozumiesz- powiedziała Molly, z udawaną irytacją.
Spojrzałam na nią groźnie. Louis parsknął śmiechem.
-Było mówić!
-Tia...- mruknęłam.
Ku mojemu zadowoleniu w rozmowie pałeczkę przejęła Molly. Mój wybawca po raz enty.
-Nate, co tam u Sary? - zapytała z uśmieszkiem.
-Świetnie- mruknął.
-Kto to Sara? - zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
-Dziewczyna Nate'a- odparł Dave.
Przytaknęłam.
-Chciałabym się z nią zobaczyć - mówiła Molly.- Czekaj...gdzie ona mieszka?
-W Londynie, a gdzie ma mieszkać?- zapytał Nate, na chwilę odrywając wzrok od drogi.
-No nie wiem...-szepnęła Molly.- Ale nie u nas, nie?
-Nie- mówił Nate, chyba nie mając ochoty na rozmowę. Od razu wyczułam, że coś z tą Sarą nie tak.
-Czemu?- wypaliła.
-A czemu by miała- bronił się.
-Bo to twoja dziewczyna- nie odpuszczała Molly.
-Joy też z nami nie mieszka, chciej zauważyć- wtrącił się Dave.
-A Joy...to?- zapytałam, czując się swobodniej, gdy rozmowa nie miała ze mną nic wspólnego.
-Laska Dave'a - zaśmiał się Louis.
-Nazwij ją jeszcze raz laską- warknął Dave. Wszyscy zachichotali, ale ja byłam pełna podziwu. To cudowne, że tak jej bronił.
-Dave, spokój, po prostu jest zazdrosny- zaśmiał się Nate.
-A co z Nel nie wyszło?- zapytała Molly z udawaną czułością.
-Jaką Nel?- zdziwił się Louis.
-No ta...chodziłeś z nią jak ostatnio tu byłam- drążyła jak zawsze wścibska Molly.
-Nie było żadnej Nel - bronił się Louis. Dobrze mu tak, po tym jak mnie wymęczył.
-Była, była - mruknął Nate.- Ta...sprzedawała lody, nie?...Zerwał z nią, bo nie chciała mu dać zniżki
Wszyscy się śmiali, ale ja przewróciłam oczami. Serio?
-Serio?- zwróciłam się do Louisa zniesmaczona.
-No- zaśmiał się.
-To beznadziejne - burknęłam.
-Czemu? - zdziwił się.
-Och, błagam- mruknęłam, przewróciłam oczami i długo milczałam.
Teraz Molly zaczęła mówić o sobie. To co lubiła najbardziej. Nie chciało mi się słuchać jej opowieści o jakże cudownym kanadyjczyku, którego poznała.
Wyjęłam telefon. Miałam nieprzeczytaną wiadomość od niego. ,,Jesteś popieprzona". szybko wyłączyłam telefon, gdy poczułam oczy Dave'a zwrócone na wyświetlacz. Odłożyłam telefon. Chwilę tak siedziałam wpatrując się w nicość, aż poczułam szturchnięcie w prawy bok. Odwróciłam się.
-Co?- zapytałam spokojnie.
-Nie słuchałaś?- zapytał brat Molly.
-Och, przepraszam, zamyśliłam się.
-Pytałem ile znacie się z Molly- mówił spokojnie.
-Och, czekaj...- zaczęłam się zastanawiać.- Kurcze...Molly, ile my się już znamy?- zapytałam. Tak serio dobrze wiedziałam, że 4 tygodnie, ale Molly najlepiej będzie wiedzieć jak skłamać.
-2 lata już będzie, co?- mówiła normalnym tonem.
-Ta, chyba tak- powiedziałam.
-Nigdy nam nic nie wspominałaś o Hope- zdziwił się Dave.
-Z reguły nie o wszystkim wam mówię- prychnęła.
-Sory, nawijasz tyle, że sądziłem, że więcej się nie da- zaśmiał się Louis.
-Śmieszne - mruknęła Molly.
-A skąd się znacie? - zapytał Dave.
-Wpadłam na nią na ulicy - odparłam.
-Dosłownie wpadłaś- zaśmiała się Molly.- Wylała na mnie kawę!
-Och, nie! I pobrudziła ci się bluzeczka? Oooj!- jęknął Nate.
-Żebyś wiedział!
-Jesteś nienormalna- przewrócił oczami.
-A ty niby normalny? - prychnęła Molly.
-Nigdy nic takiego nie powiedziałem- zaśmiał się Nate.
-Przyznał się wreszcie - niemal krzyknęła brunetka.
-Nie krzycz do ucha kierowcy, bo zaraz wywołam wypadek- droczył się dalej.
-Obyś był jego śmiertelną ofiarą - burknęła Molly.
-Też cię lubię.
-Oczywiście, że mnie lubisz! - zaśmiała się euforycznie.
-Skąd to przekonanie?- zapytał Nate.
-Mnie się nie da nie lubić- odparła najspokojniej w świecie.
-Daaaa, zapewniam cię, da- mruknął.
-Co, proszę?- oburzyła się Molly.
-Mówię, że masz całkowitą rację - skłamał.
-No chyba
Telefon mi zaczął dzwonić. Wszyscy czekali, aż odbiorę. Nic podobnego.
-Nie odbierasz? - zdziwił się Louis.
Pokręciłam głową.
-Czemu?
-A muszę?- zapytałam spokojnie.
-Nie, ale to dziwne- drążył blondyn.
-Ona ogólnie jest dziwna. Zacznij się przyzwyczajać- zaśmiała się Molly.
-Dzięki, kochana- jęknęłam.
-Nie bierz tego do siebie, ale cóż...powiedz mi, że kłamię?- tłumaczyła.
-Myślałam, że się przyjaźnimy- jęknęłam przeciągle, wywołując salwę śmiechu.
-Przyjaźń opiera się na szczerości- odparła Molly.
-Uważaj, bo jak ja zacznę być szczera publicznie - mruknęłam, a wszyscy zaczęli się śmiać.
Poczułam na sobie spojrzenie Nate'a w lusterku.
-Dajesz - zaśmiała się Molly.
To dziwne, ale nie odwróciłam wzroku.
-Co daję?- zapytałam powoli odwracając wzrok w jej stronę.
-Bądź szczera-powiedziała z uśmieszkiem.- Nic na mnie nie masz
-Mam - powiedziałam spokojnie. I wtedy posłałam jej porozumiewawcze spojrzenie.
-Nie powiesz tego- zapewniła.
Uniosłam brwi.
-Nie powiesz - rozkazała.
-No, błagam, oczywiście, że nie powiem - uśmiechnęłam się.
-Nie strasz mnie, kobieto- przewróciła oczami.
-Molly, czego nie powie nam Hope?- zapytał Dave.
-Tajemnicy- powiedziałam. Ja też bywałam jej wybawcą.
THE END


Witam Was!
Przepraszam, że rozdział dopiero dzisiaj, ale...tak jakoś wyszło.
Wiem, że dużo dialogów, ale taki właśnie miał być ten rozdział. Przepraszam za błędy.
No i ujawniłam Wam trochę przeszłości Hope.
Piszcie co sądzicie. I błagam KOMENTUJCIE! BŁAGAM! To bardzo wiele dla mnie znaczy.
Ostatnia sprawa WAŻNE!!!
Jutro walentynki. Chcecie jakiegoś one shota? Piszcie.
Teraz ślę buziaki,
Less Sill~~

3 komentarze

  1. Wybacz, że dopiero teraz, ale jak to mówią-lepiej późno, niż wcale.
    Hope to taka dziewczyna-tajemnica. Niby wiemy już trochę o jej życiu, ale to jednak nie wszystko. Wydaje mi się, że najlepsze zostawiasz na koniec.
    Humor w tej historii mnie zachwyca. Jest taki banalny, a jednak magiczny. Zresztą podobnie jak poprzedni rozdział i prolog.
    Ale rozklejać to się będę na epilogu (a do niego-miejmy nadzieje-jeszcze daleko).
    I niech wena będzie z tobą...
    Pozdrawiam.
    ~Anonim Juleśka ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję i dziękuję, za tyle miłych słów. Nawet nie wyobrażacie sobie ile to dla mnie znaczy i jak motywuje.
      Och, tak! Jeszcze daleko do epilogu. Mam tyle pomysłów i weny. Mam nadzieję tylko, że uda mi się to jakoś skleić i zapisać. Dziękuję i ślę buziaki,
      Less Sill~~

      Usuń

Dziękuję za komentarz!!
Dla Ciebie to tylko parę stuknięć w klawiaturę, a dla mnie ogromna motywacja.
Szczerze wyrażaj Swoje zdanie.
Less Sill~~

Szablon by Devon