Playlista

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 16 ,, A wszystko to przez cholerną imprezę "

*Percy*
,,Jaba, daba, dej, dej! Juhuuu! Wszyscy razem! Tak się bawią, tak się bawią na Olimpie!".
W*F?
Wolałbym zobaczyć gołego pana Chejrona, niż bawiących się Olimpijczyków. Bosz, oni mają cztery, czy czterytysiące lat?
To był straszny widok!
Apollo w samych gaciach grał na banjo. Atena (nie dało się określić ile miała promili) obejmując ramieniem Hefajstosa, który żonglował śrubokrętami, gadała mu coś o Chinach, przeplatając to z obliczeniami algebraicznymi i Szekspirem. Zeus, w rytm muzyki ciskał w niebo błyskawice, z coraz to odważniejszymi napisami. Hades przyglądał się trupom, które tańczyły kankana. Śmiał się przy tym ile wlezie i co jakiś czas parodiował ich ruchy. Aaa! Afrodyta...nie wspomnę, że miała na sobie tylko miniówę i stanik...tańczyła z kieliszkiem. Ares biegał jak oszalały do okoła,  całego zbiorowiska i wyzywał wszystkich do walki. Nawet Hestia, była pobudzona. Ognisko do okoła, którego tańczyła jakiś taniec, który wyglądał jak egzorcyzm, u australopiteków, buchało na jakieś 4 metry. Demeter śpiewała coś i zasiewała kwiatki na całym Olimpie. Atremida naśladowała Micheala Jacksona, przy okazji szturchając wszystkoch łukiem. Hermes na zmianę: okradał bogów i w stylu komentatora bokserskiego wyczytywał adresatów i nadawców z listów, które trzymał w wielkim zielono-fioletowym worku. Nie pytam. A jako jedyny, niepijany Dionizos. Tak to dziwnie brzmi, ale on ma szlaban. Rozdawał, w roli barmana, nowe kieliszki z winem. Ze smutkiem patrząc na alkochol. Gdybym go nie znał, zrobiłoby mi się go szkoda...ale go znam, więc: ,,dobrze mu tak".
-A teraz moi mili: Anastasia Falleboss, z Bostonu....!
-Róże, bratki, stoookroootkii...! Aucz! Kto tu dał ten śrubokręt.
-So-sor-rkii-i...wypadł-ł mii-i...
-A teraz prawa noga, lewa...Bogowie, widzicie? Wołajcie Tersprychore, musi mnie nauczyć kankana!
-Szekspir napisał, też Romea i Julię, akcja tej książki dzieje się w Chinach i dzieli przez 27. Jest liczbą pierwszą, położoną w stolicy państwa, gdzie mieszkają zakochani. To piękny pisarz. Tak samo jak kultura chińczków. Są zawsze tacy nieparzyści.
-What about sunrise...?!
-Uka-uka-uka. aaaaaa! Mesa- be, mesa-cha. Siała baba mak. Hahah!
Byli wszyscy...prawie. Nawet Hades przyszedł, a on? Może przewidział, że się tu znajdę i specjalnie nie przyszedł.
-Whiskey, podwójne, raz. Afrodyta! No, już! Chyba ci nie będę przynosił! No, rusz się!
Bóg wina posłał mi tęskne spojrzenie. On mnie widzi. Pomachał do mnie z niechęcią ręką, co miało oznaczać ,,do nogi". Podeszłem, albo raczej przesunąłem się. W śnie trudno to określić.
-Mogę wiedzieć co tu sie dzieje?- zapytałem, starając się nie patrząc na Afrodytę, która migdaliła się z Aresem.
-Urodziny.
-Czyje?
-Aresa.
Spojrzałem na Aresa, który był właśnie połykany przez boginię miłości.
-Wiidaać...wy zawsze TAK świętujecie?
-To dopiero początek. A ja muszę...
-Ty mnie tu przysłałeś?
-Tak. Chcę, żebyś za mnie postał przy barze.
-Nie ma opcji.
-Więc plan B brzmi: skoś mi jeden kieliszek.
-Niestety nie.
-No, cóż...jest jeszcze plan C.
-Jaki?
-Chejron kazał mi ci coś dać.
-Więc mi to daj!
-Juuż.
Pstryknął palcami, a na jego dłoni ukazała się mała fiolka.
-Och, to nie to!
Po jakichś 10 nieudanych próbach, na jego dłoni ukazała się muszla. Biała, błyszcząca, morska muszla. Wielkości połowy dłoni, nie licząc palców.
-I to jest TO?- zapytałem.
-Niom...nie mam pojęcia na co ci muszla, ale moje zadanie kończy się na daniu ci tego.
-O-okey...-wziąłem do ręki muszlę, która jakby bardziej rozbłysnęła na mojej ręce.
-Możesz tu zostać, jeżeli zwiniesz mi kieliszek.
-Odplacasz mi się za przysługę, karą? Ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał jest oglądanie Hadesa, w trakcie kankana.
-To dobrze, bo inni się do ciebie dobijają. Papa. Do nie zobaczenia.
Widok Zeusa w szpagacie za chwilę się rozmył, a ja znalazłem się w obozie, na strychu, gdzie idziemy po przepowiednie, kiedy wyruszamy na misję. Obok mnie klęczał ja ze snu. Przyciskałem ręce do uszu jakbym chciał za wszelką cenę nie usłyszeć czegoś. Nagle wyrocznie w postaci kościotrupa wstała i rospostarła ręce. W przestrzeni pomiędzy jej rękami utworzyła się zielona mgła, wyglądająca na portal.
Sceneria się zmieniła. Stałem w lesie. Przede mną stała dziewczyna, może o dwa lata ode mnie młodsza. Wyglądała jakby zaatakowało ją całe zoo. Miała jednocześnie groźną i przestraszoną minę.
-Nie jesteś potworem?- zapytała, ale zabrzmiało to raczej jak prośba.
Tym razem znalazłem sie w podziemiu. Hades stał na podwyższeniu pełen boskości.
-Potrzebuję zapłaty- odparł.
-Jakiej?- pisnęła Carin.
-Życiowej- zaśmiał się Hades.
Obudziłem się z krzykiem. Uderzyłem głową w coś. Ach, to coś to była Annabeth. Potarła czoło.
-Miłe przywitanie- mruknęła.
-S-sory
-Koszmar?- zapytała.
Zastanowiłem się o czym jej powiedzieć, a o czym nie. Może ona będzie miała pomysł na muszelkę. Bogowie, muszelka! Nie ma muszelki! Jest muszelka! Trzymam ją w ręce. Niech bogom będą dzięki. A z resztą to tylko muszelka. Powoli schowałem ją do kieszeni, żeby Annabeth nic nie widziała.
-Koszmar,to jest pikuś, w porównaniu do pijanych bogów.
Annabeth otworzyła oczy.
-Urodzinki Aresa- powiedziałem.
-Oni? Byli pijani?- zapytała wstrząśnięta blondynka.
-Mhm- przytaknąłem.
-Moja mama na pewno...
-Na pewno wlała w siebie co najmniej 4 litry.
Córka bogini zrobiła urażoną minę.
-To straszne.
-Nie widziałaś jak Hades tańczy kankana. TO jest straszne!
Annabeth zaniosła się śmiechem.
-TO rzeczywiście musiało być straszne!
Muszla gniotła mnie w rękę. Mówić, nie mówić?
,,Och, te wasze puste móżdżki"- odezwał się głos w mojej głowie.
,,Chyba pierwszy raz się z tobą zgadzam"
Niestety znowu nieskontrolowałem się i powiedziałem to na głoś.
-W czym?- zapytała Annabeth.
-Och, nie z tobą!
-A-haaa....Co?
-Nic, nic...
-Pewnie. Nic...O co chodzi?
-O nic.
-A-haaaaa....spoko.
-Długo spałem?
-Godzinkę.
-Sądziłem, że dłużej.
-Spał byś dłużej gdybym cię nie obudziła.
-Obudziłaś mnie?
-Och! Chciałam sprawdzić czy oddychasz...no, wiesz po tej całej sprawie z mdlejącym i nie oddychającym tobą trochę się przestraszyłam. No i właśnie w tym momencie potraktowałem z nienacka moje czoło.
-Sory
-W zasadzie to dobrze, bo potrzebujemy twojej pomocy.
-Do usług- mruknąłem, ale tak serio, najchętniej schowałbym się pod kołdrę i sobie smacznie chrapał.
-Właśnie dopłynęliśmy do cieśniny.

*Annabeth*
(Mhm, nadal istnieję)
Tzw. Siedzenie i dosłownie nic nie robienie w momencie kiedy twoi przyjaciele ryzykują życie to nie najlepszy moment twojego życia. Twoja psychika nagle ma wielką ochotę na walkę, zamartwiasz się,  chcesz razem z nimi ryzykować życie. A nie czekać z uśmieszkiem na apokalipsę. Przeżyją. Carin z swoją czaromową, Percy...no, wiecie, z sobą, Leo z swoim sprytem i umiejętnościami....Bogowie, oni już nie żyją! Żyją...Leo z łatwością naprawia statek, a Carin i Percy spokojnie sobie gadają z Herkulesem.
BUUUM!
Nie żyją!
Szybko wyskoczyłam z krzesła i podeszłam do burty. Na dole Leo stał cały osmolony. Miał ogólnie żenującą minę, ale ucieszyłam się, że to tylko tyle. Uspokoił mnie ruchem ręki.
-Statek cały?- zapytałam.
-Czuję się świetnie, miło, że pytasz.
-Och, sory, ale wiesz, jeżeli będziemy musieli wiać to wolałabym statkiem.
-Spoko. Jedynym problemem jest: koniec z smacznym jedzeniem.
-Czemu?
-Rzecznik jedzenia z obozu właśnie się spalił.
-Och...Damy radę? Jak ci idzie?
-Dobrze, ale wolno. No i nie jestem pewny, z którym przewodem,podłączyć C.
-Pokaż.
Zeskoczyłam ze statku. Leo pokazał mi problem.
-To banalne!- zaśmiałam się. Przyłożyłam do siebie dwa przewody, wsadziłam jeden kabelek i...statek zamruczał.
Leo otorzył szeroko oczy.
-Jak ty to...?
Leo był jedną z tych osób, które samym byciem otwierają twoje serce na wszystkie najgłębsze tajemnice.
-Mój ojciec interesował się lotnictwem. Z reguły nie było go w domu, no i wiesz...chciałam z nim nawiązać jakiś kontakt, więc zaczęłam się uczyć o samolotach. To podobne.
-Niesamowite...Ty i tak nie jesteś, aż tak desperacka jak ja. Ty chciałaś się przypodobać ojcu, ja robiłem wszystkim rodzinom na przekór. Kiedy oni uwielbiali sport, ja zaczynałem się pasjonować słodyczami, kiedy uwielbiali ciszę i spokój, zaczynałem, niby nie chcący, nagle wiercić dziury w ścianie. Kiedy mieli uczulenie na sierść, przynosiłem zwierzęta do domu.
-Rzeczywiście! Moment, miałeś dwie rodziny?
-Dokładniej 17. Z wszystkich uciekałem.
-Serio jesteś desperantem!
-Och, tak! A twój tata? Czemu byłaś w sierocińcu?
-Skąd wiesz?- obużyłam się.
-Ostatnio sporo spałem,no wiesz.
Przytaknęłam.
-Miał wypróbować nowy model statku. Miał być pierwszy, który nim poleciał, ale...
-Och! Samolot zawiódł?
-Nie. Nie wiem. Stracili namieżenie samolotu. Nigdzie nie ma ludzi, ani samolotu. Ale nigdzie też nie ma ich zwłok.
-Rozumiem. A ty pewnie masz nadzieję, że on żyje.
-Trochę tak....Myślisz, że jest jaka kolwiek nadzieja...?
-Zależy. Jeżeli to wypadek przyludzki to może żyją, ale jeżeli...
-Co?!
-Kojażysz trójkąt bermudzki?
-Nom...wierzysz w te bzdury?
-W trójkąt bermudzki nie, ale w Morze Potworów, tak.
-Aha....To jedno i to samo?
-Wersja prawdziwa, i wersja wszystkim znana: tym się różniom.
-Jeżeli oni...
-Wątpię, aby przeżyli. Jedyne co to bogowie byli by w stanie. Ale na nich nie licz. Chociaż może Atena...
-Poprawiłeś mi humor, nie ma co.
-Starałem się...
BUM!
-To znowu jakieś zwarcie, nie?
BUM
-Nie. Z statkiem wszystko w...
BUM
Obróciliśmy się na drugi brzeg cieśniny. To z tamtąd nadchodziły wybuchy. Nie widzieliśmy dokładnie wyspy, ale byliśmy pewni, że naszym przyjaciołom coś zagraża. Chociaż wybrzeże Hiszpanii było ponad 10 km od nas. Podpłynąć? Czekać? Ruszać na pomoc? Lecieć? Skąd mieliśmy wiedzieć? Ach, no tak! Z wiadomości od Percy'ego.
Percy był na tyle mądry by wysłać nam wiadomość. Jak?- pewnie zapytacie. A no tak: nagle z wody uniosły się stróżki wody, powoli układając się w greckie litery, słowa, zdanie. ,,Bądźcie gotowi do odpłynięcia". Spojrzeliśmy po sobie z Leonem i szybko wzięliśmy się do roboty. Naprawiliśmy wszystko w 5 minut, wpadliśmy na statek i przygotowaliśmy do odpłynięcia. Od trzech wybuchów minęło jakieś 10 minut. 15 minut. 20 minut.
-Co z nimi?- zaczynałam się serio denerwować.
-Spokojnie. Dadzą radę.
-Nie to, żebym w nich wątpiła, ale to jest Herkules, największy heros ogółu!- wycedziłam.
-W takim razie nie widziałaś Percy'ego w akcji- powiedział Leo.
Nie zabrzmiało to jak pocieszenie.
W zasadzie to...no rzeczywiście. Nie widziałam Percy'ego w żadnej poważnej akcji. Kiedy mnie uratował w dniu trafienia do obozu, no i te harpie. Ale to wszystko to nie było nic takiego, nic tak heroicznego, w porównaniu do tych paru historii o wielkim Perseuszu Jacksonie, które usłyszałam w obozie. Ani trochę.
-Dadzom radę?- upewniłam się.
-Myślę, że tak...miejmy nadzieję.
-Całą nadzieję na jaką kiedykolwiek stać mnie było w życiu, straciłam mniej więcej 20 minut temu. Wyobraź sobie jak teraz się czuję- mruknęłam cicho.
Och, bogowie! Zaczynam gadać jak...
,,Robisz postępy"
No pewnie. Musiałam sobie o niej przypomnieć.
,,Daj sobie spokój. Innym razem."
,,Uch, uch! Zdenerwowana, hę? Pewnie. W końcu twój bohater właśnie zawiódł. To smutne. No, wiesz. Rozumiem. Jeżeli Percy był ostatnią deską ratunku świata, a był tak nawiasem mówiąc i zawiódł, no to cóż, marne losy świata. Hih!"
,,Nie zawiódł"- odparłam jej, ale zabrzmiało to raczej jak pytanie.
,,Więc czemu nie wracają? Bo nie żyją, proste! A z tym, że nie żyją idzie też to, że wy nie żyjecie. A z tym idzie też to, że świat nie żyje, a z tym idzie też to, że ja żyję."
,,Jesteś skończoną idiotką! Przecież przynajmniej jeden z nich żyje. Tak było w przepowiedni."
,,No, tak, ale nie powiedziano tam, czy trzecia osoba wróci z tarczą, czy na tarczy."
Żadnego argumentu, żadnej dogryzki, riposty. Nic. Teraz serio Elpis musiała o mnie całkowicie zapomnieć.
BUM!
-Nie no!- mruknęłam. Jednak BUM było dużo bliżej niż zawsze. Dopiero po chwili zorientowałam się, że było na naszym statku. Carin i Percy, cali mokrzy wylądowali na statku jak dwa naleśniki. Prosto z wielkiej fali, która sfatygowała się walnięciem o nasz statek.
Carin powoli wstała, ale Percy nie dawał znaku życia. Spojrzała na na mnie i Leona jakby na coś czekała.
-Będziemy czekać na atak Herkulesa, czy odpłyniemy?!
-Ach, tak!
Leo wbiegł do sterowni i 10 sekund później już unosiliśmy się nad ziemią.
-Jeżeli mogliśmy polecieć, to po co nam było pozwolenie na przepłynięcie, tak w zasadzie?- zapytałam.
-Musimy mieć jak najwięcej bogów po naszej stronie. Przymierza z nimi zawsze sprzyjają w misji. Teraz jednak zyskaliśmy wroga- wyjaśnił Leo.
-A-ha...
Odwróciłam się do Percy'ego. Żył. Chociaż tyle. Siedział oparty o maszt, cały zielony.
-Żeby syn Posejdona miał chorobę morską...- mruknęłam.
-To nie choroba morska. Kiedy półbóg za dużo używa swojej mocy strasznie się męczy. Wyobraż sobie, że Percy zalał całą skałę Gibraltarską i do tego wysłał wam wiadomość, no i nas tu przeniósł. Cóż, nieco się zmęczył. Tymbardziej jeżeli walczy się z bogiem greckim. Taki durny przepis. Musmiy im być posłuszni- wytlumaczyła Carin. Ostatnio coś z nią było nie tak. Co chwilę patrzyła na Percy'ego z jakby połączonym współczuciem, odrazą i smutkiem. Co takiego się wydarzyło?
-Opowiesz?- zapytałam.
Carin skrzywiła się jeszcze bardziej. Wyglądała jednocześnie żałośnie i ładnie cała mokra.
-Długa historia. Głównym wątkiem jest to, że Herkulesa nie zaproszono na urodziny Aresa. Wkurzył się i...no, sami wiecie.
-Urodziny Aresa?- zdziwił się Leo.
-Hades tańczył kankana- mruknął Percy.
-Majaczy?- zapytała Carin.
-Nie- mruknęłam uśmiechając się pod nosem.
-Czy aby na pewno?- zapytała Carin mierząc go wzrokiem.- Może go zaniesiemy do kajuty- zaproponowała automatycznie patrząc na Leona. Ten jednak wydał z siebie dźwięk w stylu: ,,o-ochh..." i cały zielony wybiegł na dolny pokład.
Carin spojrzała na mnie.
-Nie będę go nosić- powiedziała.
-Nie wiem czy zauważyłyście, ale nadal mam nogi- mruknął Percy podnosząc zmęczone oczy.
-Pewnie. Ale czy masz siłę, by ich użyć?- zapytałam. On spiorunował mnie wzrokiem. Co tam się wydarzyło?
Percy powoli wstał i spojrzał na mnie jakby z fochem.
-Jak widzisz mam- powiedział i odszedł omijając mnie szerokim łukiem.
-Jest na mnie zły?- zapytałam, oczekując odpowiedzi ,,nie, jest po prostu bardzo zmęczony", ale Carin przytaknęła.-Za co?
-Coś pomiędzy za nic, a za wszystko.'


Brafo, ja! Dodałam rozdział z weekendu. W weekend oczywiście pojawi się kolejny. Tak, Percy z fochem, tak naćpani bogowie, tak nie opowiedziałam wam o przygodzie z Herkiem, tak, właśnie tak. Nie będę przepraszać. Czytaliście to na własną odpowiedzialność. Tak, czy siak mnie kochacie, nie? Wmawiaj sobie, wmawiaj. Cóż, jak się podoba. Komentujcie, proszę!
Less Sill~~

6 komentarzy

  1. Percy strzelił focha, nieładnie ;P
    Naćpani Bogowie.? Zawsze spoko. ;D
    Annabeth wraca do akcji, jeeej.!!!
    Podobała mi się jej rozmowa z Leo, taka sympatyczna i swobodna ;33
    Co by tu jeszcze... (wena by pisać komentarze mnie opuściła ;[[ )
    Nie mogę się doczekać nasępnego rozdziału i jestem bardzo ciekawa dlaczego Percy jest obrażony na Ann (wyczuwam tu jakiś związek z Leośem ale nie jestem pewna)
    Tak więc pisz szybko a ja będę czekać z niecierpliwością ;33
    ~Anonim Juleśka ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Związek z Leośem?! Bogowie, nigdy bym o czymś takim nie pomyślała, ale...w zasadzie to jest dobre. Może wykorzystam. A tak nawiasem mówiąc to jeszcze dużo akcji będzie z Leośem, mhm.

      Usuń
  2. Hahaha rozdział boski ! Pomysł z pijanym bogami mega xdd czekam na nexta :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pijani bogowie XD ciekawi mnie za co percy ma foch.czekam na next -mell

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu komentuje :)
    Annabeth jest jakaś mało inteligentna .Troche to dziwne .
    Rozdział fajny . Czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  5. Strasznie mi się podoba! Jak ja uwielbiam Percabeth! Ale, ale? Dlaczego Percy jest zły na ANN?! Ja się pytam, no! XD
    Zapraszam! Percabeth-give-me-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz!!
Dla Ciebie to tylko parę stuknięć w klawiaturę, a dla mnie ogromna motywacja.
Szczerze wyrażaj Swoje zdanie.
Less Sill~~

Szablon by Devon