Rozdział dedykuję: Radosnej Oli, której najbardziej spodobała mi się odpowiedź pod poprzednim rozdziałem: ŁUP, ŁUP, w mojej głowie siedzi głos urodzony 6 tysięcy lat temu". Tak też nazwę pooprzedni rozdział. Polecam!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Percy*
Poczułem piorunujący zapach perfum, mój mózg odmawiał posłuszeństwa. Za to ja sam czułem się jakiś dziwnie. Carin się do mnie uśmiechała, a ja nie potrzebowałem do szczścia niczego innego. ,,Moment, Percy, co z tobą u licha?" Czarne ślepia Carin zmieniły trochę wyraz. Były jakby zdziwione i przerażone. Jaka ona jest piękna. ,,A jaka tępa!"- mówiła moja głupia, pracująca część mózgu. Cudowna Carin! Patrzyłem tak na nią z uwielbieniem, a ona na mnie z przerażeniem.
,,Afrodyto, na bogów przestań!" - krzyczał mój współlokator. ,,Nie chcę mieszkać w jakimś obślizgłym kochasiu! Afrodyto!"
,,Przymknij się"- mruknąłem w myślach.
,,Perseuszu! Masz mi w tym momencie przestać! Afrodyto zabiję cie jako pierwszą!"
,,Y-hyy...''- mruknąłem nie zwracając na to większej uwagi.
Carin uśmiechnęła się znowu. Jak ona się cudnie uśmiecha. I ten słodki nosek. Tak słodko się zadzierał kiedy się uśmiechała.
-Co się tak patrzysz?- zapytała. Jeżeli można używać czaromowy do takiego pytania to właśnie jej użyła. Pociągnęła nosem.-Och, bogowie! Co tak jedzie?!
Zorientowałem się, że chodzi jej o zapach jaśminu.
-Nie wiem- wymamrotałem.
-Co ci się stało?- zapytła, dobitnie akcentując każdą sylabę.
,,Och, matuchno! Percy! Myśl, że człowieku! No nie wiem...Pomyśl o....Na moje dzieci przeklęte! Percy Jacksonie bo powyrywam ci wszystki kończyny! Bo...bo...!"- krzyczał zdesperowany głos w mojej głowie. Mój kochany współlokator. Co za idiota! Przeszkadzał mi w podziwianiu Carin...pch, jaka ona piękna!
,,Bo...bo wypatroszę twój obóz, zdmuchnę go z...wiem! Wiem,, wiem, wiem! Brawo ja! Wszech boskość jest wszech boska!"
,,Przymknij się."
,,Bo uduszę twoją mądralińską!"
,,Kogo? Daj se spokój!"
,,Twoją córeczkę Ateny. Jak jej tam? Ach, tak! Annabeth."
,,Cs-s... icho-ooo....moment, co?!!!!"
Zapach jaśminu zniknął, razem z całym otumanieniem. Poczułem obrzydzenie do samego siebie, że...o, fuuu!
,,Jestt!"
,,Afrodyta zabiję cie!" - odparłem, kiedy dotarło do mnie co tu przed chwilą pięknego się wydarzyło.
Głos podobny do płatku róży odezwał się ironicznie miło:
-Mój herosku! Chciałam się pobawić tobą trochę dłużej, ale coś mi przeszkodziło...cóż!
,,Co ci odwaliło?!!"- zapytałem ją telepatycznie.
,,Em...na twojej ścieżce całkowicie zabrakło miłosnych rosterek, więc troszkę chciałam pokrzyżować twoje plany, ale nie wyszło...miałam coś jeszcze...ach, tak! Ale to nie tak na odległość, więc mam madzieję, że nie masz nic przeciwko zabrania cię na chwilkę?"
Miałem odpowiedź ,,mam bardzo dużo na przeciwko temu", ale ona wyprzedziła mnie, najwyraźniej nie czekając na odpowiedź, zabrała mnie do...och, bogowie! Krainy różu, lalek barbie i wszystkich innych rzeczy niosących zagładę na ten świat. Dokładniej: znaleliśmy się w RÓŻOWEJ kawiarence. Afrodyta siedziała sobie przy RÓŻOWYM stoliku, popijając herbatkę z RÓŻOWEJ filiżanki. Poprawiła swoją RÓŻOWĄ bluzeczkę i zamrugała pomalowanymi na RÓŻOWO oczami. Nie umiała się chyba określił, bo raz była brunetką, raz blondynką, raz rudą, a raz łysą....WHAAAT?! Nie wnikajmy. Kiedy wreszcie z niesmakiem została przy blond włosach, czarnych oczach i nieskazitelnej alabastrowej cerze. Była piękna. Nie taka zrobiona laleczka, ale tylko ,,lekko dopracowana" prawdziwa dziewczyna. Moment...dziewczyna? Co z tego, że miała na karku pare tysiaków, nadal wyglądała na 14. Czy ona tak specjalnie? Chce siebie we mnie rozkochać? Nie ma mowy! Miłość jest dla przeciętnych...
-Jak możesz tak myśleć?!!- zawołała obóżona Afrodytka. Uch, ale ona jest śliczna jak się złości. Umiem się przyznać kiedy uznaję, że dziewczyna jest ładna, jakoś mnie to nie krępuje. Ale moment...ona mi w myślach czyta!?
Jej poważna mina nagle złagodniała jakby powiedziała sobie w duchu ,,to tylko młody idiota". Uśmiechnęła się słodko.
-Usiądź- wskazała na RÓŻOWE krzesło. Ja nagle poczułem wielkś ochotę spocznięcia na...tym urzekającym RÓŻOWYM krzesełku. Ta cholerna czaromowa! Tak, czy siak usiadłem i wykrzywiłem brwi, pytając spojrzeniem ,,czemu tracę czas na siedzeniu tu z tobą".
-Och! Dlatego, że jestem boginią, a ja chcę z tobą pogadać. To ja tu decyduję- uśmiechała się tak słodko, że zabrzmiało to raczej jak ,,króliczki są słodkie. Ty jesteś słodki. Chcesz cukiereczka? Króliczki...". Zignorowałem już to, że nie czytała mi tylko w myślach, ale też z spojrzenia.
-Ok-keeey...Mogłabyś się pospieszyć i...ten cholerny różowy, jest strasznie denerwujący...bardzo denerwujący.
Afrodyta nie zmieniała wyrazu twarzy, jakby nie rozumiała o co mi chodziło i czekała na dalsze wyjaśnienia, albo zignorowanie sprawy.
-Chcę, żebyś usunęła ten róż, bo dostaję nerwowych tików.
Afrodyta uniosła w górę wzrok, jakby dokonała wielkiej eureki i zorientowała się w jak idiotycznej sprawie.
-Och, jesteś prze słodki. Serio. Musisz jeszcze chwilkę poczekać. Czekam tu na pewną dziewczynę...
-Kogo?
-Ech, tam! Zna mnie jako jej osobistą doradczynię stylową. Jacy śmiertelnicy są głupi! W każdym razie...chcesz herbatki?
Spojrzałem wymownie w niebo.
-Chce sobie stąd pójść. Obejdzie się bez herbatki.
-Cóż..to może ciasteczko?
-Nie, dzięki...!
-To może...
-Przejdźmy do rzeczy, bo nie ręczę za siebie!
Moje silne ADHD dało się we znaki i wolałem, aby królowa piękności nie stała się ofiarą moich nerwów. Nie życzyłem sobie kolejnych ataków jaśminowych.
-U-u-u! Niegrzeczny chłopiec. Jeżeli nie chcesz, to cóż...mieliśmy...ach, tak! Chcę ci coś pokazać, ale najpierw musimy porozmawiać...zrymowałam...normalnie jak Apollo. Czuję się z siebie dumna. Och! Wiesz, że Brigid z Pensylwanii, z którą pijam herbatki ostatnio powiedziała mi, że nie do twarzy mi w koku. Mi jest w wszystkim do twarzy! Trochę sie wściekłam i zamieniłam ją w najgorszy okaz brzydoty na świecie. Trochę mi szkoda, bo miała śliczną cerę i oczy też niczego sobie. A Melan z Ohayo ostatnio mi powiedziała, że Sarah z Miami usłyszała od Soni z Californi usłyszała od swojej najlepszej przyjaciółki, Mirandy, że ta usłyszała od Fallauh z Bostonu, a ta przeczytała to w prasie dla celebrytów, że Sophie Schinall uznawana jest za najpiękniejszą dziewczynę na tej ziemi. Wszystkie one uznały, że Sophie jest za niska, za chuda i zbyt blada. Uznałyśmy także, że to my jesteśmy najpiękniejsze. Powstała sprzeczka, która z nas, ale ja rzecz jasna wygrałam, bo swoją super mocą zmieniłam dziewczyny w przerośnięte karzełki. One, jakoże idiotki nie widzą przez mgłe, osądziły, że one są tak samo ładne, a to ja jeszcze bardziej wyładniałam. Szkoda mi było urody Sophie, więc nie zapsułam jej całkowicie, dodałam tylko pryszcze na buzi, zrobiłam jej trwałą, z którą wygląda ma-sa-kry-cznie i obskubałam jej, te cudne długie rzęsy. Bez wątpienia, więc teraz to ja i moje dzieciaki jesteśmy najpiękniejsze.
-Bez wątpienia...-mruknąłem, dosłownie nic nie rozumiejąc z tej długiej i bardzo chaotycznej wypowiedzi.
-A wiesz, że Cass i Matt wreszcie się pobrali? Ślub był piękny. Oczywiście ja dodałam swoje dwa grosze. Sprawiłam, że Cass się potknęła, ale tak, że Matt ją złapał. Słodkie! Zadbałam też o pogodę, no bo to taka para...
-Afrodytooo! Dzieciak umrze od twojej paplaniny- usłyszałem męski głos za mną.
Afrodycie w oczach zapaliły się dziwne ogniki i od razu zmieniła sie w złotowłosą i niebieskooką 17-latkę. Powoli odwróciłem się w stronę skąd dobiegał głos. Stał tam wysoki brunet, coś około dwudziestki. Siedział na motorze i miał...tak, miał przyczepiony znak hitlera do kurtki. Rzuciłem mu spojrzenie, a on westchnął.
-Problem techniczny- magicznym sposobem pozbył sie znaku.- Oglądałem sobie II wojne światową, bardzo ciekawa walka. Witaj Percy, szczerze się cieszę, że tu jesteś, wreszcie będę mógł cię zabić.
-Tia...Ares...Pękem ze szczęścia. Oszczędź sobie, już raz cię pokonałem.
-To przez wodę...
-Oj, dobrze, dobrze. Ta walka została tylko między nami. To nie jest tak, że twoje dzieci w obozie spadły na najniższą rangę, bo synalek starego glona, pokonał w walce, boga walki. Cóż za ironia!- uśmiechałem się podle.
-Jackson, nie żyjesz!
-Ułatwiłbyś sprawę, bo chyba nie wytrzymam kolejnej opowieści Afrodyty.
Ares zaśmiał się, jakbym właśnie pomógł mu w zniszczeniu mnie.
-Och, rzeczywiście! Popijasz sobie herbatkę, w krainie różu, plotkując sobie z boginią miłości. Nie sądziłem, że upadłeś, aż tak nisko.
-A ja nie sądziłem, że ty aż tak nisko, że ten co sobie tą herbatkę popija pokonał cię w walce. No, cóż! Takie życie, stary! Trzeba podnieść się po upadku...-objechałem go całego wzrokiem i z grymas mruknąłem.- Albo chociaż nie upadać jeszcze niżej.
-Jackson! Nie wiesz z kim zadzierasz!
-Uświadamiam ci tylko, smutną prawdę. Więc może teraz twoja kolej. Uświadom mnie, po jakiego grzyba tu jesteś.
-Nie do ciebie Jackson, nie jesteś godny moich odwiedzin. Do Afrodyty.
Wskazał podbrudkiem na Afrodytę, która cały czas jak w transie wpatrywała się w ogniste ślepia boga wojny.
Zaśmiałem się.
-Uch, i kto tu upada nisko?!
Ares wywinął oczami.
Kiedy Afrodyta się ucknęła, była dość oburzona.
-Po co przybywasz Aresie?- mruknęła, najwidoczniej wściekła, że jakiś pomniejszy bóg przeszkadza jej w oficjalnej herbatce.
Ares wywinął oczami i znudzonym głosem mruknął.
-Hermes jest na chorobowym i Zeus wyznaczył mnie, żeby...
Nie umiałem. Nie dałem rady się nie zaśmiać. Przerwałem mu euforycznym śmiechem.
Ten zmierzył mnie piorunującym spojrzeniem.
-Kontynuuj- powiedziałem między falami śmiechu.
-Jakoże jeżdżę na motorze. Zostałem tu przysłany, bo Zeus się wścieka.
-A to czemu?- zdziwiła się Afri.
-A bo mieszasz sie w życie tego o to tu, idioty.
-No i co w tym jest nie tak?
-Bo nie możemy.
-Och, ten Zeus. Grr! Nawet półbogowie potrzebują czasem rady Afrodyty.
Ares posłał mi współczujące spojrzenie.
-Wiesz...Tego oto tu heroska możesz pomęczyć, go akurat nie lubię, ale potem koniec.
Afrodyta parsknęła.
-Przecież wiesz, że tak czy siak nie przestanę.
-Fakt, ale musiałem to powiedzieć bo Zeus się wkurzy, a mam już dość jego złości.
-Przeskrobałeś coś...u-uuu-u!- odezwałem się.
-Nie przeszkadzaj, Jackson.
Afrodyta puściła do mnie oczko.
-Dobrze myślisz, Percy. Więc co przeskrobałeś Aresku?
Zdrobnienie ,,Aresek" chyba nie przypadło mu do gustu.
-Nie- powiedział zbuntowany Ares.
-Powiedz mi co przeskrobałeś- odrzekła poważnie bogini miłości.
Nagle poczułem wielką ochotę wyspowiadania się Afrodycie, chociaż nie zwracała się do mnie. Nie zdziwiłem się, więc kiedy bóg wojny wyśpiewał wszystko jak należy.
-Wyzwałem na pojedynek.
-Kogo?
-Boga.
-Jakiego?
-Zeusa.
-Po co, do cholery?
-Dla zabawy.
-Idiota!
-Czemu ja ci to powiedziałem?
-Bo jesteś idiotą. A teraz zmykaj.
-Czemu?!
-Bo rozmawiam z Percy'm.
-Rozkaz brzmiał...
-Rozkaz brzmiał: idź sobie.
-No, już, już! Jeszcze cię dorwę, Jackson- i wsiadł na motor mamrocząc: ,,takie upokożenie, takie upokożenie".
-Ta cała czaromowa jest niezła- powiedziałem do bogini, a ta uśmiechnęła sie triumfalnie.- co nie oznacza, że przestałem cię nienawidzić.
Ta tylko wzruszyła ramionami i mrugnęła do mnie.
-Na czym to my...?
-Właśnie miałaś mnie odesłać.
-Ach, tak...!- zaczęła machać coś ręką, ale w ostatniej chwili przestala.- wcale, że nie! Opowiadałam ci o Cass i Mattcie.
-Skończyłaś. Przejdźmy do rzeczy.
-No, dobrzeee! Więc chciałam, abyś się na troche zakochał w mojej córce. Status twojego życia miłosnego to: nie zarejestrowany. Człowieku! Ale mi się nie udało. Jakaś myśl ożywiła twój mózg. Nawet mi trudno było wejść tak głęboko ciebie i dowiedzieć się co to była za myśl. Ale na szczęście moja boskość, jest na tyle bosko boska, że dowiedziałam się. I tu moje zaciekawienie! Bo ja w tym akurat nie maczałam palców. To takie prze-sło-dkie.
-Y-hyyy...a o czym mówimy?
-No jak to? O twojej ukochanej.
-Czyli?
-Głuptasek! Annabeth!
-Coo?! To tylko przyjaciółka, mnie z nią nic....!
-Peewniee! A jednak, kiedy o niej pomyślałeś, czar jaśminowy prysnął. Ale ty jeszcze nic o tym nie wiesz. Ona też. To prze cudne.
-Ja nic do niej nie czuję!
-Na razie tak.
-No właśnie!
-Ale gdzieś tam bardzo głęboko...
-Nadal jest tylko przyjaciółką.
-Będziesz się sprzeczał w temacie miłości, z boginią miłości?
Poczułem się jakby ktoś walnął mnie z liścia. Ja? Annabeth? Nigdy!!
-No, cóż, widzę, że twoja śmiertelna część mózgu, zarówno jak i ta zgloniała, nie przyswajatych informacji. Więc to by było tyle cherbatki. Alee...! Miałam ci jeszcze coś pokazać.
Uśmiechnęła się bezbronnie i pstryknęła palcami.
Znalazłem się w wirze płatków róż i szminek. Łeeeee! Kiedy wir zaczął opadać znalazłem się w jakimś małym mieszkanku. Nikt najwyraźniej mnie nie widział, ale...momemt, tam byłem też drugi ja. Może o parę miesięcy starszy. Co było najlepsze nigdy nie widziałem tego mieszkania. Jakiś mężczyzna chciał mi wcisnąć gorącą czekoladę, a ja upierałem się, że już mam dość.
-Wie pan, co? Może ja wpadnę kiedy indziej...-najwyraźniej starałem się z tąd wydostać.
-Nie, nie. Zaraz będzie- odezwał się mężczyzna.
-Chciejmy zauważyć, że to ,,zaraz" trwa już godzinę. Pójdę już.
-Nie, nie- upierał się mężczyzna.
-Chyba nie szybko przyjdzie, więc ja już pójdę. Na prawdę. Innym razem...
Nagle usłyszeliśmy dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi.
-Wróciłam!- rozległ się czyjiś głos. Do pokoju, cała obsypana śniegiem, weszła blondynka, niemal wychodząc z siebie kiedy mnie zobaczyła.
-Ja pier***ę!- krzyknęła. Najwyraźniej nie byłem zapowiedzianym gościem.
Znowu wpadłem w wir. Tym razem były tu nierówno powycinane walentynki i czekoladki.
Znalazłem się tym razem w obozie. Annabeth i Chejron stali zdenerwowani przy Wielkim Domu. Najwyraźniej czekali, na coś.
-Wróci- zapewniała samą siebie córka Ateny, ale zabrzmiało to bardziej jak prośba. Nagle niebo przeszył krzyk bólu i udręki...jeżeli tak to można nazwać...bynajmniej był to mój krzyk...
I znowu ten wir. Tym razem były to zdjęcia zakochanych i sukienki.
Znalazłem się znowu w obozie. Była to jesień, tego roku, poznałem po tym, że nie wyglądałem na starszego, a z drzew opadały liście. Wszędzie było ciemno. Dawno powinenem był spać, ale ja wolałem siedzieć na plaży. Woda oblewała moje stopy. Woda. W wodzie wszytsko się odbijało. Ja...i potem ktoś jeszcze. W wodzie nagle odbiła się córka Ateny. Odwróciłem się w jej stronę.
Zacisnęła usta.
-Przyszłam się pożegnać.
Kucnęła obok mnie, a ja znowu znalazłem się w wirze. Teraz jednak był to wir ,.Afrodyta". Jeżeli tak się da, to wir zrobiony był z uśmiechu bogini.
-Powodzenia, herosku.
Wzdrygnąłem się. Siedziałem znowu na krześle, na statku.
Ale obok mnie stały już dwie dziewczyny. Machając do mnie i starając się mnie obudzić. Afrodyta wyssała ze mnie całą energię życiową. Za to wlała w krew nowe motto życiowe ,,SPAĆ". Możliwe, że zauważyliście: mało dopingujące. Jednak wspaniałomyślne otworzyłem oczy, żeby dać znak życia.
-Och, bogowie! Percy, myślałam, że umarłeś.
Czy to, aż takie niesamowite, że przysnąłem.
-Czemu?- mruknąłem.
Annabeth potrząsnęła głową, a ja teraz nie umiałem na nią patrzeć.
-Percy, ty nie oddychałeś. Przez 10 minut. To raczej wystarczający powód, by się przestraszyć, nie? Chyba, że to dla ciebie norma.
-W zasadzie, to tak.
Carin pociągnęła nosem i źrenice niemal wypadły jej z oczodołów. Otworzyła usta z bezgłośnym ,,a-aa". Po czym uśmiechnęła sie do mnie pod nosem. Wyczuła jaśmin. Wyczuła Afrodyte. Ja za to wyczułem zabijający zapach jerbaty. Taka meliska. Na uspokojenie. Ja jednak byłem spokojny, więc...bez większych wyjaśnień udałem się na kolejną herbatkę. Tym razem do Hypnosa.
Sorki, że znowu z perspektywy Percy'ego, ale postaram się w następnym o Annabeth. Jak wam się podoba? Tak jak obiecałam dodaję w weekend. Ostrzegam, że za tydzień, oj, będzie imprezka. ,,O co jej chodzi?"- pewnie myślicie. Zobaczycie jak przeczytacie rozdział, który ukaże się w następny weekend, albo może troszkę wcześniej...raczej nie.
Pozdro dla Radosnej Oli! Mam do ciebie pytanko:
Którego bloga ci zaobserwować, bo masz ich sporo. Buziaczki!
Less Sill~~
(A no właśni! Nie jestem już Lenka Jackson, tylko Less Sill, a Less Sill to moje przezwisko, no to inym razem trochę więcj na ten temat)
Less Sill~~
No cóż powoli zbliżamy się do Percabeth .
OdpowiedzUsuńJest już więcej opisów za co duży plus .
Przez chwile myślałam ,że pocałuje Carlin w tym samym czasie kiedy Ann miała wejść ,ale jednak tak się nie
stało .
P.S Zaobserwuj tego ,który ci się najbardziej podoba .
Ahh ta nasza Afrodyta ;33
OdpowiedzUsuńPercy+Ares=Duuużo śmiechu <33
Mam tylko jedno zastrzeżenie: w paru miejscach napisałaś "cherbata" zamiast "herbata" ale to tylko taki szczegół ;]]
Nie mam weny na pisanie komentarzy, więc powiem tylko, źe rozdział był bardzo przyjemny, życzę Ci weny i tak dalej ;))
Pozdrawiam.!!!
~Anonim Juleśka ❤
Fajne, ciekawe, czadowe, interesujące, bombowe, ekstra itd. Nie mogę się doczekać pierwszej i drugiej scenki z przyszłości, którá napiszes. (Bo napiszesz?) widzę, że wykorzystałaś mój pomysł. :)
OdpowiedzUsuńNapiszę, napiszę. Może nawet w następnym rozdziale.
UsuńSuper rozdział z resztą tak jak wszystkie :)-mell
OdpowiedzUsuń