*Percy*
,,Mogę cię udusić...Albo, nie! Mam lepszy pomysł! Zatruję cię czymś i będziesz długo i powoli umierał! Ależ będziesz cierpiał! Bosko! A co ty na śmierć z opętania?"
,,Opętanie możemy odhaczyć. Ty już mnie opętałeś. Teraz tylko jeszcze muszę umrzeć. Nie mogę się doczekać!"
,,Jesteś tak samo beznadziejnie sarkastyczny jak twój ojciec...Chociaż ty pewnie nie wiesz jaki jest twój ojciec. Nie znasz go...Tu ci jednak muszę przyznać, że dobry wybór. Ja na twoim miejscu też bym nie spieszył się zbytnio do poznawania glona. Taki irytujący. A tak strasznie od niego jedzie oceanem! Na czeluści jaki ten zapach jest wkurzający. Podobnie pachniesz. Ale ty na szczęście trochę bardziej plażą. Plaża to też masakra, ale już lepsze niż ocean. Mówię ci ciesz się, że twojego ojca nie poznałeś!"
,,Skaczę z radości! Nie widzisz?"
,,Nie. Leżysz jak zabity. Męczysz się. Chciałbyś wstać, nie?"
,,Możesz się ulotnić z mojej głowy?''
,,emm...Chyba nie. To ja decyduję co będę robić. Jestem Wszech Boskość w końcu, nie?"
,,nie"
,,Och, dobrze wiesz, że to ja. Czy przypadkiem Scylla moja droga tak o mnie nie powiedziała? Powiedziała! Pewnie, że powiedziała!"
,,A jeżeli mogę wiedzieć to kim ,,Wszech Boskość" jest?"
,,Wszech Boskością! Ha!"
,,Dokładniej?"
,,Wszech Boskością. To najdokładniejsze i najodpowiedniejsze określenie."
,,Dla mnie nie bardzo."
,,Nie bardzo?"
,,Sorry, ale cuchniesz stęchlizną. Mogę wiedzieć jakim cudem czuję twój smród jeżeli ty jesteś tylko głosem w mojej głowie?"
,,A czemu ja czuję twój smród będąc tylko głosem w twojej głowie?"
,,Jeżeli jesteś Wszech Boskością to nie możesz jakoś pohamować swojego zapachu. A tak w ogóle to zapach plaży to wcale nie jest smród. Gościu weźże się umyj!"
,,Ha, ha, ha! Bardzo zabawne! To zapach mojego żywiołu."
,,Jesteś patronem padliny?"
,,Mhm...Nie! Nie poniżaj mnie!"
,,Niżej upaść się nie da. Sorry siedzisz w mojej głowie. Jak na Wszech Boskość to dość prozaiczne zajęcie."
,,A żebyś wiedział, że nie."
,,Żebym wiedział."
Zapewne zauważyliście, że te rozmowy są dość irytujące. A teraz podwójcie to tysiąc razy, a i tak nie zrozumiecie jak bardzo byłem roztrzęsiony. Głos był niski, ochrypły, dochodził jakby z podziemia, a jednocześnie słyszałem go w mojej głowie. Pierwsze skojarzenie: połączenie Tanatosa, Hadesa i Gembriga. Jedynego syna Nemezis w naszym obozie. Było ich więcej, ale cóż...większość z nich się o coś obraziła i odeszli. Odeszli zaraz po tym jak ściągnęli jakąś klątwę na obóz. Powiedzmy wprost: nie są to moi ulubieńcy. Cała trójka z resztą, którą wymieniłem nie jest zachęcająca. Ale na szczęście Tanatosa rzadko spotykałem, a Hades mnie co jak co lubił (czyli był na tyle łaskawy, że proponował krótką śmierć), Gembrige natomiast zawsze mnie unikał (cieszyć się?), więc z każdym dało się przeżyć. Lecz ten głos za nic mi spokoju nie dawał. Gadał jak najęty, był taki mroczny i denerwujący. Głos roznosił się jakby po całym świecie, ale tylko ja go słyszałem.
,,Czy dasz mi zasnąć?" - zapytałem z nadzieją.
,,Hm...Niestety tak. Życzę pięknych snów."
Niestety dla niego ,,piękne sny" to były koszmary pierwszej klasy.
Pozwolicie, że zachowam dla siebie prywatne sprawy, a przejdę do dalszej części snu. Już tej mniej strasznej.
Byłem w jakiejś WIELKIEJ jaskini. W zasadzie to nie widziałem końca. Nie tylko dlatego, że cała była wypełniona wielkimi potworami i innymi strasznymi stworzeniami. Nie tylko dlatego. Po prostu ta jaskinia była tak wielka, że nie było widać żadnego końca. Potwory stały skupione na baczność. Wreszcie usłyszałem. Słuchały jakiegoś niskiego głosu. Jedyne co udało mi się usłyszeć to ,,Powstajemy." Głos był straszny. Ten głos w mojej głowie był tak jakby jednym promilem tego głosu. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale serio mówię. Tak jakby to była bardzo mała cząstka jego głosu. Strasznie się przestraszyłem słysząc go mówiącego do wielkiego zbiorowiska potworów: powstajemy. Jeżeli powstają to mam nadzieję, że jako nasi przyjaciele, a nie wrogowie, ale nie było szansy.
Obudziłem się z krzykiem. Nie dlatego, że tak się przestraszyłem czy coś w tym rodzaju. Po prostu okazało się, że przez noc tak się wierciłem, że leżałem na boku i dopiero teraz poczułem przeszywający ból w lewym ramieniu. Prawe udo też nie przestało boleć.
Stęknąłem. Jak na wznak położyłem się na plecach. Chyba dożywotnie będę spał na plecach, bo wspomnienie tego bólu nie minie.
Do pokoju wpadła zdyszana Annabeth.
-Och, bogowie, aleś mnie przestraszył!
-Spokojnie, nic mi nie jest.
-Właśnie widzę.
-Chcę wstać- upierałem się.
-Nie.
-Tak- nie dawałem za wygraną.
-Och, ależ ty jesteś upierdliwy!
-Jestem- poparłem.
Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale uwierzcie mi: nigdy, ale to nigdy nie wstawajcie będąc zabitym przez Scyllę.
Na początku nie bolało. Udało mi się wstać z pomocą Annabeth, ale...Kiedy już stałem i Annabeth właśnie miała mnie puści nagle moje mięśnie dosłownie odmówiły posłuszeństwa. Całkowicie się rozluźniły, a ja upadłbym jak decha, gdyby Annabeth mnie nie podtrzymała.
-No to co? Może jednak się położysz?- zaproponowała..
-N-nie- stęknąłem.
Biedna Ann, musiała iść ze mną, albo raczej praktycznie mnie nosić. Byłem całym ciężarem oparty na niej. Ta jednak dzielnie szła. Kochana, nie?
Wreszcie przytargała mnie na pokład. Poczułem bryzę w włosach. Zapach morza i jego widok od razu dał mi siły. Byłem już w stanie stać samodzielnie (pomińmy fakt, że cały czas opierałem się o burtę). Annabeth (czy wspominałem już jaka ona kochana?) dotrzymywała mi towarzystwa. Poczułem napływ sił będąc na świeżym powietrzu (w dodatku morskim powietrzu). O dziwo ból trochę ustał, ale nadal czułem się jakby sparaliżowało mi mięśnie. Najbardziej dobił mnie fakt, że jest już godzina 12. Sam nie wiem czy dlatego, że tak długo spałem, czy dlatego, że zorientowałem się, że Annabeth jest tu tylko dlatego, że ma wartę właśnie.
Chyba z tego drugiego powodu, ale czemu? Gdyby załóżmy ta sprawa dotyczyła Carin pewnie bym się tak nie smucił, ale Ann...Córka Ateny miała w sobie coś takiego (jak z resztą większość dzieci Ateny), że wyjątkowo ci zależało, żeby być przez nie docenionym. Może dlatego, że to potomstwo zawsze bardzo ceniono, może po prostu byli na tyle fajni, a może...Może ja po prostu mam jakąś słabość do dzieci bogini mądrości. Wpatrując się tak w morze rozmyślałem nad tym. Wreszcie doszedłem do wniosku, że te wszystkie trzy powody są prawdziwe. Dziwiło mnie to, ponieważ Posejdon, mój ojciec i matka Annabeth, Atena, się wprost nienawidzili, raz jeden tylko ze sobą współpracowali, a z reguły to po prostu się kłócili. To bardzo dziwne uczucie myślenie o swoim ojcu jak o postaci starożytnej. Do tego, że twój ojciec nigdy nie umrze da się przyzwyczaić, ale do faktu, że on już od 3 tysiącleci nie umiera, wprawia mnie o dreszcze.
,,Jeszcze zatańczą na naszych grobach"- skomentował to kiedyś Leon, kiedy jeszcze byliśmy kumplami.
Odwróciłem wzrok w stronę mojej towarzyszki. Wpatrywała się bacznie swoimi szarymi oczami gdzieś bardzo daleko w ocean, tak jakby była w stanie zobaczyć ląd od którego dzieliła nas niezliczona ilość kilometrów. Nie zauważała jakby mojej obecności. Wpatrywałem się tak w nią, a ona wpatrywała się tak...gdzieś.
Po BARDZO DŁUGIEJ chwili milczenia Annabeth westchnęła i skrzywiła się, jakby przypomniała sobie o czymś strasznym. Potem skrzywiła się znowu, ale inaczej, jakby starała się wypędzić tą myśl z swojej głowy. Chyba jednak jej się to nie udało, bo schowała twarz w ręce, w geście poddania się. Odwróciła głowę w moją stronę.
-Chyba zgłupiałam, albo mam straszną depresję- zwierzyła się patrząc na mnie żałośnie.
Roześmiałem się.
-Córka Ateny i depresja. Tego połączenia to jeszcze nie było.
-Ja nie żartuję. Ze mną jest coś nie tak.
No to jesteśmy w podobnej sytuacji.
-A co się dzieje?
-N-no. Więc...
-Rozumiem. To wiele tłumaczy - rzekłem ironicznie.
-To nie jest zabawne!-skarciła mnie dziewczyna.
-No to co się dzieje? Czasami lepiej się wygadać.
-No bo ja chyba...słyszę głosy- powiedziała krzywiąc się.
Chciałem uśmiechnąć się i skakać z radości. Nie jestem sam, ale to co się z chwilę wydarzyło nie pozwoliło mi na zwierzenia z mojej strony.
-Ty wstrętna, przebiegła, gnido!
Głos rozległ się jakby z oddali. Był pełen zawiedzenia, rządu mordu i nienawiści.
Był kobiecy, ale brzmiał bardziej jak płacz niż jak głos.
Odchrząknąłem.
-Komu zawdzięczamy wizytę?
-Herosi!- jęknęła kobieta. Chociaż...brak pewności, że to kobieta, bo w zasadzie słychać było tylko głos.- Wy jesteście tacy sami jak wasi rodzice. A ja was nie mogę zabić!- krzyczała w niebo głosy pełna udręki.- Rozkaz Wszech Boskości, rozkaz Wszech Boskości- powtarzała jak modlitwę starając przekonać samą siebie do...czegoś.
Płacz rozległ się dookoła. Zabrzmiało to jakby nagle cały stadion fanów fotbolu się rozpłakał.
-Jeszcze jedno słowo Annabeth Chase, a uwierz mi zmienię co do ciebie zdanie i staniesz się zwykłą kupką łez i krwi, a ty Percy Jacksonie strzeż się.
Wyczułem, że głos odszedł, a Annabeth skuliła się i zaczęła płakać.
--------
Hej, wiem, że dzisiaj strasznie krótki rozdział i tylko z perspektywy Percy'ego, ale taką miałam wenę. Cóż, co do długości to wybaczcie, ale wolałam już dodać, żebyście nie czekali, a tak to pojawił, by się dopiero w weekend. Zbliżamy się dużymi krokami do 1000 odwiedzin. Tak się cieszę! Życzcie mi weny, bo się przyda!
Dziecko Oceanów~~
Wybacz że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału ,ale nie miałam czasu . Co do tego dodała bym więcej opisów miejsc . No ogółem to więcej opisów . Biedna Ann . Dawaj kolejny rozdział .
OdpowiedzUsuń