Mam ochotę napisać wam o mojej wenie.
Ostatnio głównie napawa mnie do pisania muzyka.
Zauważyliście, że co chwila zmienia się nastrój w moich rozdziałach? To zależy od piosenki której właśnie słucham. Ostatnio najbardziej pomocne są dla mnie:
https://www.youtube.com/watch?v=oRZDiKQ9aH8
I miss you - seb blend
https://www.youtube.com/watch?v=YkuJp__-gYQ
tatu - 30 minutes. To jest oryginalna wersja, ale jest jeszcze wersja angielska:
https://www.youtube.com/watch?v=Ot1cuHbiVuY
https://www.youtube.com/watch?v=GGGVNq2sJ_k
Habits - Maria Mena. Nie mylcie tego z habits remix tove lo.
https://www.youtube.com/watch?v=0pT_E-BNqRc
Rob Costlow - Bliss Piano. Boskie!!!
https://www.youtube.com/watch?v=am6rArVPip8
Florence + the maschine - what the water gave me. Zwrotki nie są takie fajne, ale przeczekajcie, a refren jest boski!
https://www.youtube.com/watch?v=FOjdXSrtUxA
Zapewne znane przez was wszytskich: Give me love - Ed Sheeran
https://www.youtube.com/watch?v=a7SouU3ECpU
Alesso - Heroes ( nie tylko ze względu na nazwę XD)
https://www.youtube.com/watch?v=Rt6hIh2wuJ0
Give us a little love - Fallulah
Kocham!
https://www.youtube.com/watch?v=MXMHC_rgbs4
Sia - Sunday
Jest wiele pięknych piosenek Sii, ale ta piosenka o dziwo najbardziej podeszła mi do gustu.
Ale was zanudziłam. Paaa:-)
Playlista
czwartek, 29 stycznia 2015
Rozdział 8 ,,Głosy"
*Percy*
,,Mogę cię udusić...Albo, nie! Mam lepszy pomysł! Zatruję cię czymś i będziesz długo i powoli umierał! Ależ będziesz cierpiał! Bosko! A co ty na śmierć z opętania?"
,,Opętanie możemy odhaczyć. Ty już mnie opętałeś. Teraz tylko jeszcze muszę umrzeć. Nie mogę się doczekać!"
,,Jesteś tak samo beznadziejnie sarkastyczny jak twój ojciec...Chociaż ty pewnie nie wiesz jaki jest twój ojciec. Nie znasz go...Tu ci jednak muszę przyznać, że dobry wybór. Ja na twoim miejscu też bym nie spieszył się zbytnio do poznawania glona. Taki irytujący. A tak strasznie od niego jedzie oceanem! Na czeluści jaki ten zapach jest wkurzający. Podobnie pachniesz. Ale ty na szczęście trochę bardziej plażą. Plaża to też masakra, ale już lepsze niż ocean. Mówię ci ciesz się, że twojego ojca nie poznałeś!"
,,Skaczę z radości! Nie widzisz?"
,,Nie. Leżysz jak zabity. Męczysz się. Chciałbyś wstać, nie?"
,,Możesz się ulotnić z mojej głowy?''
,,emm...Chyba nie. To ja decyduję co będę robić. Jestem Wszech Boskość w końcu, nie?"
,,nie"
,,Och, dobrze wiesz, że to ja. Czy przypadkiem Scylla moja droga tak o mnie nie powiedziała? Powiedziała! Pewnie, że powiedziała!"
,,A jeżeli mogę wiedzieć to kim ,,Wszech Boskość" jest?"
,,Wszech Boskością! Ha!"
,,Dokładniej?"
,,Wszech Boskością. To najdokładniejsze i najodpowiedniejsze określenie."
,,Dla mnie nie bardzo."
,,Nie bardzo?"
,,Sorry, ale cuchniesz stęchlizną. Mogę wiedzieć jakim cudem czuję twój smród jeżeli ty jesteś tylko głosem w mojej głowie?"
,,A czemu ja czuję twój smród będąc tylko głosem w twojej głowie?"
,,Jeżeli jesteś Wszech Boskością to nie możesz jakoś pohamować swojego zapachu. A tak w ogóle to zapach plaży to wcale nie jest smród. Gościu weźże się umyj!"
,,Ha, ha, ha! Bardzo zabawne! To zapach mojego żywiołu."
,,Jesteś patronem padliny?"
,,Mhm...Nie! Nie poniżaj mnie!"
,,Niżej upaść się nie da. Sorry siedzisz w mojej głowie. Jak na Wszech Boskość to dość prozaiczne zajęcie."
,,A żebyś wiedział, że nie."
,,Żebym wiedział."
Zapewne zauważyliście, że te rozmowy są dość irytujące. A teraz podwójcie to tysiąc razy, a i tak nie zrozumiecie jak bardzo byłem roztrzęsiony. Głos był niski, ochrypły, dochodził jakby z podziemia, a jednocześnie słyszałem go w mojej głowie. Pierwsze skojarzenie: połączenie Tanatosa, Hadesa i Gembriga. Jedynego syna Nemezis w naszym obozie. Było ich więcej, ale cóż...większość z nich się o coś obraziła i odeszli. Odeszli zaraz po tym jak ściągnęli jakąś klątwę na obóz. Powiedzmy wprost: nie są to moi ulubieńcy. Cała trójka z resztą, którą wymieniłem nie jest zachęcająca. Ale na szczęście Tanatosa rzadko spotykałem, a Hades mnie co jak co lubił (czyli był na tyle łaskawy, że proponował krótką śmierć), Gembrige natomiast zawsze mnie unikał (cieszyć się?), więc z każdym dało się przeżyć. Lecz ten głos za nic mi spokoju nie dawał. Gadał jak najęty, był taki mroczny i denerwujący. Głos roznosił się jakby po całym świecie, ale tylko ja go słyszałem.
,,Czy dasz mi zasnąć?" - zapytałem z nadzieją.
,,Hm...Niestety tak. Życzę pięknych snów."
Niestety dla niego ,,piękne sny" to były koszmary pierwszej klasy.
Pozwolicie, że zachowam dla siebie prywatne sprawy, a przejdę do dalszej części snu. Już tej mniej strasznej.
Byłem w jakiejś WIELKIEJ jaskini. W zasadzie to nie widziałem końca. Nie tylko dlatego, że cała była wypełniona wielkimi potworami i innymi strasznymi stworzeniami. Nie tylko dlatego. Po prostu ta jaskinia była tak wielka, że nie było widać żadnego końca. Potwory stały skupione na baczność. Wreszcie usłyszałem. Słuchały jakiegoś niskiego głosu. Jedyne co udało mi się usłyszeć to ,,Powstajemy." Głos był straszny. Ten głos w mojej głowie był tak jakby jednym promilem tego głosu. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale serio mówię. Tak jakby to była bardzo mała cząstka jego głosu. Strasznie się przestraszyłem słysząc go mówiącego do wielkiego zbiorowiska potworów: powstajemy. Jeżeli powstają to mam nadzieję, że jako nasi przyjaciele, a nie wrogowie, ale nie było szansy.
Obudziłem się z krzykiem. Nie dlatego, że tak się przestraszyłem czy coś w tym rodzaju. Po prostu okazało się, że przez noc tak się wierciłem, że leżałem na boku i dopiero teraz poczułem przeszywający ból w lewym ramieniu. Prawe udo też nie przestało boleć.
Stęknąłem. Jak na wznak położyłem się na plecach. Chyba dożywotnie będę spał na plecach, bo wspomnienie tego bólu nie minie.
Do pokoju wpadła zdyszana Annabeth.
-Och, bogowie, aleś mnie przestraszył!
-Spokojnie, nic mi nie jest.
-Właśnie widzę.
-Chcę wstać- upierałem się.
-Nie.
-Tak- nie dawałem za wygraną.
-Och, ależ ty jesteś upierdliwy!
-Jestem- poparłem.
Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale uwierzcie mi: nigdy, ale to nigdy nie wstawajcie będąc zabitym przez Scyllę.
Na początku nie bolało. Udało mi się wstać z pomocą Annabeth, ale...Kiedy już stałem i Annabeth właśnie miała mnie puści nagle moje mięśnie dosłownie odmówiły posłuszeństwa. Całkowicie się rozluźniły, a ja upadłbym jak decha, gdyby Annabeth mnie nie podtrzymała.
-No to co? Może jednak się położysz?- zaproponowała..
-N-nie- stęknąłem.
Biedna Ann, musiała iść ze mną, albo raczej praktycznie mnie nosić. Byłem całym ciężarem oparty na niej. Ta jednak dzielnie szła. Kochana, nie?
Wreszcie przytargała mnie na pokład. Poczułem bryzę w włosach. Zapach morza i jego widok od razu dał mi siły. Byłem już w stanie stać samodzielnie (pomińmy fakt, że cały czas opierałem się o burtę). Annabeth (czy wspominałem już jaka ona kochana?) dotrzymywała mi towarzystwa. Poczułem napływ sił będąc na świeżym powietrzu (w dodatku morskim powietrzu). O dziwo ból trochę ustał, ale nadal czułem się jakby sparaliżowało mi mięśnie. Najbardziej dobił mnie fakt, że jest już godzina 12. Sam nie wiem czy dlatego, że tak długo spałem, czy dlatego, że zorientowałem się, że Annabeth jest tu tylko dlatego, że ma wartę właśnie.
Chyba z tego drugiego powodu, ale czemu? Gdyby załóżmy ta sprawa dotyczyła Carin pewnie bym się tak nie smucił, ale Ann...Córka Ateny miała w sobie coś takiego (jak z resztą większość dzieci Ateny), że wyjątkowo ci zależało, żeby być przez nie docenionym. Może dlatego, że to potomstwo zawsze bardzo ceniono, może po prostu byli na tyle fajni, a może...Może ja po prostu mam jakąś słabość do dzieci bogini mądrości. Wpatrując się tak w morze rozmyślałem nad tym. Wreszcie doszedłem do wniosku, że te wszystkie trzy powody są prawdziwe. Dziwiło mnie to, ponieważ Posejdon, mój ojciec i matka Annabeth, Atena, się wprost nienawidzili, raz jeden tylko ze sobą współpracowali, a z reguły to po prostu się kłócili. To bardzo dziwne uczucie myślenie o swoim ojcu jak o postaci starożytnej. Do tego, że twój ojciec nigdy nie umrze da się przyzwyczaić, ale do faktu, że on już od 3 tysiącleci nie umiera, wprawia mnie o dreszcze.
,,Jeszcze zatańczą na naszych grobach"- skomentował to kiedyś Leon, kiedy jeszcze byliśmy kumplami.
Odwróciłem wzrok w stronę mojej towarzyszki. Wpatrywała się bacznie swoimi szarymi oczami gdzieś bardzo daleko w ocean, tak jakby była w stanie zobaczyć ląd od którego dzieliła nas niezliczona ilość kilometrów. Nie zauważała jakby mojej obecności. Wpatrywałem się tak w nią, a ona wpatrywała się tak...gdzieś.
Po BARDZO DŁUGIEJ chwili milczenia Annabeth westchnęła i skrzywiła się, jakby przypomniała sobie o czymś strasznym. Potem skrzywiła się znowu, ale inaczej, jakby starała się wypędzić tą myśl z swojej głowy. Chyba jednak jej się to nie udało, bo schowała twarz w ręce, w geście poddania się. Odwróciła głowę w moją stronę.
-Chyba zgłupiałam, albo mam straszną depresję- zwierzyła się patrząc na mnie żałośnie.
Roześmiałem się.
-Córka Ateny i depresja. Tego połączenia to jeszcze nie było.
-Ja nie żartuję. Ze mną jest coś nie tak.
No to jesteśmy w podobnej sytuacji.
-A co się dzieje?
-N-no. Więc...
-Rozumiem. To wiele tłumaczy - rzekłem ironicznie.
-To nie jest zabawne!-skarciła mnie dziewczyna.
-No to co się dzieje? Czasami lepiej się wygadać.
-No bo ja chyba...słyszę głosy- powiedziała krzywiąc się.
Chciałem uśmiechnąć się i skakać z radości. Nie jestem sam, ale to co się z chwilę wydarzyło nie pozwoliło mi na zwierzenia z mojej strony.
-Ty wstrętna, przebiegła, gnido!
Głos rozległ się jakby z oddali. Był pełen zawiedzenia, rządu mordu i nienawiści.
Był kobiecy, ale brzmiał bardziej jak płacz niż jak głos.
Odchrząknąłem.
-Komu zawdzięczamy wizytę?
-Herosi!- jęknęła kobieta. Chociaż...brak pewności, że to kobieta, bo w zasadzie słychać było tylko głos.- Wy jesteście tacy sami jak wasi rodzice. A ja was nie mogę zabić!- krzyczała w niebo głosy pełna udręki.- Rozkaz Wszech Boskości, rozkaz Wszech Boskości- powtarzała jak modlitwę starając przekonać samą siebie do...czegoś.
Płacz rozległ się dookoła. Zabrzmiało to jakby nagle cały stadion fanów fotbolu się rozpłakał.
-Jeszcze jedno słowo Annabeth Chase, a uwierz mi zmienię co do ciebie zdanie i staniesz się zwykłą kupką łez i krwi, a ty Percy Jacksonie strzeż się.
Wyczułem, że głos odszedł, a Annabeth skuliła się i zaczęła płakać.
--------
Hej, wiem, że dzisiaj strasznie krótki rozdział i tylko z perspektywy Percy'ego, ale taką miałam wenę. Cóż, co do długości to wybaczcie, ale wolałam już dodać, żebyście nie czekali, a tak to pojawił, by się dopiero w weekend. Zbliżamy się dużymi krokami do 1000 odwiedzin. Tak się cieszę! Życzcie mi weny, bo się przyda!
Dziecko Oceanów~~
,,Mogę cię udusić...Albo, nie! Mam lepszy pomysł! Zatruję cię czymś i będziesz długo i powoli umierał! Ależ będziesz cierpiał! Bosko! A co ty na śmierć z opętania?"
,,Opętanie możemy odhaczyć. Ty już mnie opętałeś. Teraz tylko jeszcze muszę umrzeć. Nie mogę się doczekać!"
,,Jesteś tak samo beznadziejnie sarkastyczny jak twój ojciec...Chociaż ty pewnie nie wiesz jaki jest twój ojciec. Nie znasz go...Tu ci jednak muszę przyznać, że dobry wybór. Ja na twoim miejscu też bym nie spieszył się zbytnio do poznawania glona. Taki irytujący. A tak strasznie od niego jedzie oceanem! Na czeluści jaki ten zapach jest wkurzający. Podobnie pachniesz. Ale ty na szczęście trochę bardziej plażą. Plaża to też masakra, ale już lepsze niż ocean. Mówię ci ciesz się, że twojego ojca nie poznałeś!"
,,Skaczę z radości! Nie widzisz?"
,,Nie. Leżysz jak zabity. Męczysz się. Chciałbyś wstać, nie?"
,,Możesz się ulotnić z mojej głowy?''
,,emm...Chyba nie. To ja decyduję co będę robić. Jestem Wszech Boskość w końcu, nie?"
,,nie"
,,Och, dobrze wiesz, że to ja. Czy przypadkiem Scylla moja droga tak o mnie nie powiedziała? Powiedziała! Pewnie, że powiedziała!"
,,A jeżeli mogę wiedzieć to kim ,,Wszech Boskość" jest?"
,,Wszech Boskością! Ha!"
,,Dokładniej?"
,,Wszech Boskością. To najdokładniejsze i najodpowiedniejsze określenie."
,,Dla mnie nie bardzo."
,,Nie bardzo?"
,,Sorry, ale cuchniesz stęchlizną. Mogę wiedzieć jakim cudem czuję twój smród jeżeli ty jesteś tylko głosem w mojej głowie?"
,,A czemu ja czuję twój smród będąc tylko głosem w twojej głowie?"
,,Jeżeli jesteś Wszech Boskością to nie możesz jakoś pohamować swojego zapachu. A tak w ogóle to zapach plaży to wcale nie jest smród. Gościu weźże się umyj!"
,,Ha, ha, ha! Bardzo zabawne! To zapach mojego żywiołu."
,,Jesteś patronem padliny?"
,,Mhm...Nie! Nie poniżaj mnie!"
,,Niżej upaść się nie da. Sorry siedzisz w mojej głowie. Jak na Wszech Boskość to dość prozaiczne zajęcie."
,,A żebyś wiedział, że nie."
,,Żebym wiedział."
Zapewne zauważyliście, że te rozmowy są dość irytujące. A teraz podwójcie to tysiąc razy, a i tak nie zrozumiecie jak bardzo byłem roztrzęsiony. Głos był niski, ochrypły, dochodził jakby z podziemia, a jednocześnie słyszałem go w mojej głowie. Pierwsze skojarzenie: połączenie Tanatosa, Hadesa i Gembriga. Jedynego syna Nemezis w naszym obozie. Było ich więcej, ale cóż...większość z nich się o coś obraziła i odeszli. Odeszli zaraz po tym jak ściągnęli jakąś klątwę na obóz. Powiedzmy wprost: nie są to moi ulubieńcy. Cała trójka z resztą, którą wymieniłem nie jest zachęcająca. Ale na szczęście Tanatosa rzadko spotykałem, a Hades mnie co jak co lubił (czyli był na tyle łaskawy, że proponował krótką śmierć), Gembrige natomiast zawsze mnie unikał (cieszyć się?), więc z każdym dało się przeżyć. Lecz ten głos za nic mi spokoju nie dawał. Gadał jak najęty, był taki mroczny i denerwujący. Głos roznosił się jakby po całym świecie, ale tylko ja go słyszałem.
,,Czy dasz mi zasnąć?" - zapytałem z nadzieją.
,,Hm...Niestety tak. Życzę pięknych snów."
Niestety dla niego ,,piękne sny" to były koszmary pierwszej klasy.
Pozwolicie, że zachowam dla siebie prywatne sprawy, a przejdę do dalszej części snu. Już tej mniej strasznej.
Byłem w jakiejś WIELKIEJ jaskini. W zasadzie to nie widziałem końca. Nie tylko dlatego, że cała była wypełniona wielkimi potworami i innymi strasznymi stworzeniami. Nie tylko dlatego. Po prostu ta jaskinia była tak wielka, że nie było widać żadnego końca. Potwory stały skupione na baczność. Wreszcie usłyszałem. Słuchały jakiegoś niskiego głosu. Jedyne co udało mi się usłyszeć to ,,Powstajemy." Głos był straszny. Ten głos w mojej głowie był tak jakby jednym promilem tego głosu. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale serio mówię. Tak jakby to była bardzo mała cząstka jego głosu. Strasznie się przestraszyłem słysząc go mówiącego do wielkiego zbiorowiska potworów: powstajemy. Jeżeli powstają to mam nadzieję, że jako nasi przyjaciele, a nie wrogowie, ale nie było szansy.
Obudziłem się z krzykiem. Nie dlatego, że tak się przestraszyłem czy coś w tym rodzaju. Po prostu okazało się, że przez noc tak się wierciłem, że leżałem na boku i dopiero teraz poczułem przeszywający ból w lewym ramieniu. Prawe udo też nie przestało boleć.
Stęknąłem. Jak na wznak położyłem się na plecach. Chyba dożywotnie będę spał na plecach, bo wspomnienie tego bólu nie minie.
Do pokoju wpadła zdyszana Annabeth.
-Och, bogowie, aleś mnie przestraszył!
-Spokojnie, nic mi nie jest.
-Właśnie widzę.
-Chcę wstać- upierałem się.
-Nie.
-Tak- nie dawałem za wygraną.
-Och, ależ ty jesteś upierdliwy!
-Jestem- poparłem.
Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale uwierzcie mi: nigdy, ale to nigdy nie wstawajcie będąc zabitym przez Scyllę.
Na początku nie bolało. Udało mi się wstać z pomocą Annabeth, ale...Kiedy już stałem i Annabeth właśnie miała mnie puści nagle moje mięśnie dosłownie odmówiły posłuszeństwa. Całkowicie się rozluźniły, a ja upadłbym jak decha, gdyby Annabeth mnie nie podtrzymała.
-No to co? Może jednak się położysz?- zaproponowała..
-N-nie- stęknąłem.
Biedna Ann, musiała iść ze mną, albo raczej praktycznie mnie nosić. Byłem całym ciężarem oparty na niej. Ta jednak dzielnie szła. Kochana, nie?
Wreszcie przytargała mnie na pokład. Poczułem bryzę w włosach. Zapach morza i jego widok od razu dał mi siły. Byłem już w stanie stać samodzielnie (pomińmy fakt, że cały czas opierałem się o burtę). Annabeth (czy wspominałem już jaka ona kochana?) dotrzymywała mi towarzystwa. Poczułem napływ sił będąc na świeżym powietrzu (w dodatku morskim powietrzu). O dziwo ból trochę ustał, ale nadal czułem się jakby sparaliżowało mi mięśnie. Najbardziej dobił mnie fakt, że jest już godzina 12. Sam nie wiem czy dlatego, że tak długo spałem, czy dlatego, że zorientowałem się, że Annabeth jest tu tylko dlatego, że ma wartę właśnie.
Chyba z tego drugiego powodu, ale czemu? Gdyby załóżmy ta sprawa dotyczyła Carin pewnie bym się tak nie smucił, ale Ann...Córka Ateny miała w sobie coś takiego (jak z resztą większość dzieci Ateny), że wyjątkowo ci zależało, żeby być przez nie docenionym. Może dlatego, że to potomstwo zawsze bardzo ceniono, może po prostu byli na tyle fajni, a może...Może ja po prostu mam jakąś słabość do dzieci bogini mądrości. Wpatrując się tak w morze rozmyślałem nad tym. Wreszcie doszedłem do wniosku, że te wszystkie trzy powody są prawdziwe. Dziwiło mnie to, ponieważ Posejdon, mój ojciec i matka Annabeth, Atena, się wprost nienawidzili, raz jeden tylko ze sobą współpracowali, a z reguły to po prostu się kłócili. To bardzo dziwne uczucie myślenie o swoim ojcu jak o postaci starożytnej. Do tego, że twój ojciec nigdy nie umrze da się przyzwyczaić, ale do faktu, że on już od 3 tysiącleci nie umiera, wprawia mnie o dreszcze.
,,Jeszcze zatańczą na naszych grobach"- skomentował to kiedyś Leon, kiedy jeszcze byliśmy kumplami.
Odwróciłem wzrok w stronę mojej towarzyszki. Wpatrywała się bacznie swoimi szarymi oczami gdzieś bardzo daleko w ocean, tak jakby była w stanie zobaczyć ląd od którego dzieliła nas niezliczona ilość kilometrów. Nie zauważała jakby mojej obecności. Wpatrywałem się tak w nią, a ona wpatrywała się tak...gdzieś.
Po BARDZO DŁUGIEJ chwili milczenia Annabeth westchnęła i skrzywiła się, jakby przypomniała sobie o czymś strasznym. Potem skrzywiła się znowu, ale inaczej, jakby starała się wypędzić tą myśl z swojej głowy. Chyba jednak jej się to nie udało, bo schowała twarz w ręce, w geście poddania się. Odwróciła głowę w moją stronę.
-Chyba zgłupiałam, albo mam straszną depresję- zwierzyła się patrząc na mnie żałośnie.
Roześmiałem się.
-Córka Ateny i depresja. Tego połączenia to jeszcze nie było.
-Ja nie żartuję. Ze mną jest coś nie tak.
No to jesteśmy w podobnej sytuacji.
-A co się dzieje?
-N-no. Więc...
-Rozumiem. To wiele tłumaczy - rzekłem ironicznie.
-To nie jest zabawne!-skarciła mnie dziewczyna.
-No to co się dzieje? Czasami lepiej się wygadać.
-No bo ja chyba...słyszę głosy- powiedziała krzywiąc się.
Chciałem uśmiechnąć się i skakać z radości. Nie jestem sam, ale to co się z chwilę wydarzyło nie pozwoliło mi na zwierzenia z mojej strony.
-Ty wstrętna, przebiegła, gnido!
Głos rozległ się jakby z oddali. Był pełen zawiedzenia, rządu mordu i nienawiści.
Był kobiecy, ale brzmiał bardziej jak płacz niż jak głos.
Odchrząknąłem.
-Komu zawdzięczamy wizytę?
-Herosi!- jęknęła kobieta. Chociaż...brak pewności, że to kobieta, bo w zasadzie słychać było tylko głos.- Wy jesteście tacy sami jak wasi rodzice. A ja was nie mogę zabić!- krzyczała w niebo głosy pełna udręki.- Rozkaz Wszech Boskości, rozkaz Wszech Boskości- powtarzała jak modlitwę starając przekonać samą siebie do...czegoś.
Płacz rozległ się dookoła. Zabrzmiało to jakby nagle cały stadion fanów fotbolu się rozpłakał.
-Jeszcze jedno słowo Annabeth Chase, a uwierz mi zmienię co do ciebie zdanie i staniesz się zwykłą kupką łez i krwi, a ty Percy Jacksonie strzeż się.
Wyczułem, że głos odszedł, a Annabeth skuliła się i zaczęła płakać.
--------
Hej, wiem, że dzisiaj strasznie krótki rozdział i tylko z perspektywy Percy'ego, ale taką miałam wenę. Cóż, co do długości to wybaczcie, ale wolałam już dodać, żebyście nie czekali, a tak to pojawił, by się dopiero w weekend. Zbliżamy się dużymi krokami do 1000 odwiedzin. Tak się cieszę! Życzcie mi weny, bo się przyda!
Dziecko Oceanów~~
wtorek, 27 stycznia 2015
Rozdział 7 ,,sny"
*Percy*
Em...To raczej zbyt trudne do opowiedzenia. Siedzisz sobie nad styksem. Wszystko ogólnie nie jest spoko, bo nie żyjesz. Em...Aż tu nagle ni z tąd i z owąd słyszysz głos dziewczyny ze świata żywych. Wmawia ci, że żyjesz, a ty jej nie wiadomo czemu wierzysz i nagle z powrotem jesteś żywy.
Muszę przyznać, że serce mi się baardzooo zastało i jak walnęło to omal się nie udusiłem to dlatego zacząłem kaszleć. Dostałem także drgawek czego Annabeth nie napisała, bo rzecz jasna jak to ona musiała zakończyć dramatycznym akcentem.
Może ułatwię (albo tylko wam namieszam): Ja tak serio żyłem, tylko...z powodów, których na razie nie mogę wam podać...byłem nieżywy będąc żywy? Nie! Nie da się tego wytłumaczyć! Taka jakby iluzja, może tak?
W każdym bądź razie niestety muszę oddać głos Annabeth, bo niestety musi dokończyć, przedstawić wszytsko swoimi oczami, bla, bla, bla!
*Annabeth*
Tia! Dla niego to nic, a ja się o tego glona martwiłam!
W każdym razie zakasłał, na tym skończyliśmy, nie?
Zakasłał. Pomińmy to, że praktycznie się dusił i jego powrotne życie mogło nie potrwać długo.
Po dłuższej chwili kaszlenia i drgania (nie pytajcie!) Percy wreszcie spokojnie się połorzył i otworzył oczy.
-Drachma?- zapytał co mnie dość zdziwiło, ale zignorowałam.
-Ty glonomóżdżku! Spróbuj mi jeszcze raz umrzeć, a cię zabiję!- przytuliłam go.
-Chyba wtedy będzie za późno.
-Nieważne!
-Em...Jak ty do mnie mówiłaś?
-Bo ja wiem?
-Trochę to straszne było...
-Och, to ty strasznych głosów nie słyszałeś!
Oczywiście chodziło mi o ten głos z mojej głowy, ughr!
-Masz coś do mojego głosu?- zapytał.
-nie! Nie o to mi chodzi!
-A więc?
Już miałam mu powiedzieć, ale coś wytrąciło mnie z równowagi. Tym czymś była ta kobieta- udręka.
,,Nie możesz mu powiedzieć. Chociaż muszę przyznać, że zdałaś próbę. Cóż! Jeśli mu powiesz...Nie mogę mówić, ale po prostu nie możesz!"
-Nie mogę?!- niestety się zapomniałąm i wrzasnęłam to nagłos.
-CO?
-Nic, nic!
,,Grzeczna dziewczynka!"
-Nic?
-nic.
-Spookoo! A czego nie możesz?
-niczego!
-Niczego?
-Niczego.
-Więc możesz też podać mi nektar, bo zdradzę ci tajemnicę: po śmierci też boli.
-Pewnie- podałam mu nektar.
,,I tak go będzie bolało"
,,Co?! czemu?!" - na szczęście nie powiedział na głos.
,,Bo Scylla rzuciła na niego klątwę. Tylko taką strasznie banalną i nudną! Te rany mu się nigdy nie zrosną i nigdy nie przestaną boleć chyba, że...Cicho!"
,,Chyba, że co?''
,,Nie powiem"
,,A ja i tak sie dowiem!"
-Nie przestało boleć, nie?
-Skąd wiesz?
-Ym...Tak sądzę. Skrzywiłeś się.
-Dziwne. Lekarstwo bogów zawsze pomaga!
-A może teraz, nie?
-To niemożliwe!
-Może Scylla tak umie.
-A co z nią tak w ogóle?
-Em...Kłębi się gdzieś w czeluściach tartaru.
-Jak?
-A wiesz nie uwieżysz! Carin.
-Carin ją zabiła?
-No. Najpierw ty jedną zabiłeś, potem ja, potem ty odwróciłeś uwagę Scylli i Leo wystrzelił dwie, a potem Carin się wkurzyła, bo rozmazał się jej lakier i z wściekłości zabiła dwie pozostałe. Jedną lakierem do paznokci.
-Typowe.
-Ona potrafi...jeżeli jej się chce, a z reguły jej się nie chce.
-Może gdyby jej się cały czas chciało...
-Ale jej sie nie chce!
-Niestety!
,,Mówi tak, bo z chęciu oddałby jej swoje miano"
,,Zamknij się! Ale moment! Jakie miano?"
,,Miano super bohatera. On jest taki biedny! Wszyscy tak bardzo na nim polegają, tyle od niego wymagają, a on boi się, że zawiedzie."
,,Wcale nie"
,,Wcale tak"
,,Po pierwsze...Och, bogowie ty masz rację!"
,,No mam, mam!"
,,Och, bogowie!"
,,On jest taki biedny! Jego życie jest takie trudne! Tyle już przeżył, a i tak los mu nie oszczędza. Jego życie jest straszne! czytsa udręka!"
Ten jej głos wywoływał u mnie wysokiego poziomu depresję. Najbardziej starszne dla mnie było to, że Percy musi mieć miliard razy większą nawet bez pomocy takiego głosu w głowie.
-Jak się czujesz?- szybko zmieniłam temat.
-Bywało lepiej.
Niestety nie było nam dane dalej gadać, bo do pokoju wszedł Leo.
-Annabeth, to bez sensu, on...- wtedy zobaczył Percy'ego i zamarł.- Ty..ty żyjesz?
-A żyję, żyję.
-J-jak?
-Żadnego: Hura!?
-J-jak?- powtórzył Leo.
-Gdybym ja wiedział!
-To zbyt skomplikowane- wytłumaczyłam.
*Percy*
No jak już się tak poświęcam i umieram, a potem zmartwychwstaję to może jakoś ładnie mnie przywitać, by wypadało?
Leo: J-jak?
Carin: Spoko
To chyba wszytsko na co ich stać.
Cóż! Tak już bywa!
Była już dawno noc.
Ustatliliśmy grafik wart. Od godziny 00:00 wartował Leon, aż do godziny 08:00, następnie od 08:00, do godziny 12:00 wartowała Carin (z reguły z pomocą Leona, bo ten większość czasu spędzał w maszynowni przy okazji będąc na podorędziu Carin), od godziny 12:00, do godziny 16:00 wartowała Annabeth. A ja od godziny 16:00, do 00:00. Czyli innymi słowy: na zmianę chłopak 8 godzin, dziewczyna 4 godziny.
Teraz więc miała trwać moja warta już od 6 godzin, ale dziś zastępował mnie Leo. Nie wiem jak on da radę do ósmej, ale ja na razie nie byłem wstanie usiąść. Gdy tylko próbowałem się lekko podnieść zaczynało mi się strasznie kręcić w głowie i opadałem bez siły. Ambrozja pomagała tylko w strasznym zmęczeniu całą tą śmiercią, ale w niczym innym. Rany się nie goiły i nie przestawały boleć. Dalej leżałem sparaliżowany. Co gorsza po tej śmierci wpadłem w jakiś dziwny nawyk. Czasem zapominałem oddychać. Trzeba uważać!
Do godziny dziesiątej wieczorem Annabeth siedziała u mnie faszerując lekarstwem bogów, które jedyne co mogło zdziałać to mnie spalić. Potem prawie zasnęła, więc kazałem jej pójść.
Wiem, że dużo lepiej jest leżeć i nic nie robić, niż robić cokolwiek. Ale tylko wtedy kiedy nie robisz tego z przymusu. Kiedy leżysz tak całkowicie wgnieciony w łóżko, sparaliżowany, to wcale nie jest fajne! Można umrzeć od czegoś takiego (tym bardziej mi mogło się to przydażyć, bo trudno po śmierci żyć)!
Nie umiałem też zasnąć, bo ja nie nawidzę spać na plecach. No i jeszcze mała drobnostka...Koleś nawijający o sposobach na jakie mogę umrzeć. Fajno, nie?
*Annabeth*
Oczywiście wbrew moim nadzieją sny nie były fajne. Pierwsze co jak tylko zamknęłam oczy ukazała mi się jakaś desperacka, zbizikowana i psychopatyczna babka. Rzecz jasna właścicielka głosu ,,czysta udręka".
Cała była podrapana, włosy miała posklejane krwią i brudem, cała ogólnie była w krwi, swojej krwi. Klęczała łkając.
-Co jak co, ale wolałam cię słyszeć, a nie widzieć. Wyglądasz...- wskazałam ją ręką.- Co najmniej źle. Może załatwić ci psychologa...?
-Milcz!-wrzasnęła ostro przez łzy.- Odwiedziłam cię we śnie, aby ci coś pokazać. Nie mam zamiaru gadać z tobą twarzą w twarz. Wolę po prostu siedzieć w twojej głowie.
-Więc nie masz zamiaru przestać mnie dręczyć?
-Och, nie! Ty i tak masz lepiej!
-Lepiej niż kto?
-Przecież wiesz!
-Nie wiem.
-Dobra, strata czasu. W każdym razie chciałam ci pokazać...Nie! Nie chciałam, bo w zasadzie wolałabym być w czyjejś innej głowie, ale Wszech Boskość tak rozkazał. Więc pokażę ci pewną rzecz. To twoja przyszłość...uwielbiam wpędzać ludzi w depresję.
Przeniosłam się pokolei zobaczyłam takie urywki:
wielkie sztorm. Leo stara się wycofać statek, ale nie umie. Percy stoi na czubku statkustarając się poskromić fale, co daje skutki, ale...nie zbyt duże. Carin wrzeszczy do fal, żeby pzrestały, ale one tylko na chwilę się zatrzymują po czym dalej atakują statek, a ja...cóż, ja leżę nieprzytomna, cała mokra. Zapewne fala mnie uderzyła.
Potem staliśmy na jakimś urwisku. Nie wiedzieliśmy co robić. Skakać czy nie. Za nami stała skała. Skała przemawiała. Była w niej jakby wyryta twarz. Mówiła niskim, ale świdrującym głosem. Nie umiałam dosłyszeć co mówi, bo coś mnie strasznie dekoncentrowało, ale usłyszałam jedynie: ,,I tak zginiecie! To jeszcze nie wszystko. Nawet kiedy uda wam się wypełnić misję to tylko początek wstępu. Dopiero się zacznie!". Następnie sceneria się zmieniła jakby cofając kawałeczek czasnie. Wchodziliśmy schodkami z kamienia na to urwisko. Wreszcie wspieliśmy się na górę. Dało się słyszeć śmiech wyrytej w skale twarzy, półkole ósemki chyba-ludzi
Sceneria się zmieniła. Staliśmy cali poharatani, ale dalej w pełnej grupie w jakiejś komnacie. Wiał tu nieprzyjemny wiatr szepczący różne słowa do uszu, chociaż wszystkie okna były pozamykane. W kominku palił się czarny ogień.Plecami do nas siedział na fotelu z czaszek jakiś koleś śmiejąc się szyderczo. Wreszcie odwrócił się i zwrócił się do Percy'ego:
-Witaj mój bratanku. Jak się miewasz? Czy jesteś gotowy na śmierć, czy może chcesz jeszcze coś powiedzieć?
Następnie zobaczyłam na zupełnie innej scenerii jak dwaj przerośnięci ludzie trzymają Leona jak więźnia i prowadzą w przeciwną od nas stronę.
A potem scenerią była ręka. Po prostu czyjaś ręka. Na ręce rozbłysł znak. Wyglądał jakby był wypalony. Przedstawiał grecką liczbę 8 z tego co wiem. Potem głos pani udręki odezwał się:
-Jeden z ośmiu.
Nic mi to nie mówiło, ale nie zdążyłam zapytać, bo obudziłam się z krzykiem.
Em...To raczej zbyt trudne do opowiedzenia. Siedzisz sobie nad styksem. Wszystko ogólnie nie jest spoko, bo nie żyjesz. Em...Aż tu nagle ni z tąd i z owąd słyszysz głos dziewczyny ze świata żywych. Wmawia ci, że żyjesz, a ty jej nie wiadomo czemu wierzysz i nagle z powrotem jesteś żywy.
Muszę przyznać, że serce mi się baardzooo zastało i jak walnęło to omal się nie udusiłem to dlatego zacząłem kaszleć. Dostałem także drgawek czego Annabeth nie napisała, bo rzecz jasna jak to ona musiała zakończyć dramatycznym akcentem.
Może ułatwię (albo tylko wam namieszam): Ja tak serio żyłem, tylko...z powodów, których na razie nie mogę wam podać...byłem nieżywy będąc żywy? Nie! Nie da się tego wytłumaczyć! Taka jakby iluzja, może tak?
W każdym bądź razie niestety muszę oddać głos Annabeth, bo niestety musi dokończyć, przedstawić wszytsko swoimi oczami, bla, bla, bla!
*Annabeth*
Tia! Dla niego to nic, a ja się o tego glona martwiłam!
W każdym razie zakasłał, na tym skończyliśmy, nie?
Zakasłał. Pomińmy to, że praktycznie się dusił i jego powrotne życie mogło nie potrwać długo.
Po dłuższej chwili kaszlenia i drgania (nie pytajcie!) Percy wreszcie spokojnie się połorzył i otworzył oczy.
-Drachma?- zapytał co mnie dość zdziwiło, ale zignorowałam.
-Ty glonomóżdżku! Spróbuj mi jeszcze raz umrzeć, a cię zabiję!- przytuliłam go.
-Chyba wtedy będzie za późno.
-Nieważne!
-Em...Jak ty do mnie mówiłaś?
-Bo ja wiem?
-Trochę to straszne było...
-Och, to ty strasznych głosów nie słyszałeś!
Oczywiście chodziło mi o ten głos z mojej głowy, ughr!
-Masz coś do mojego głosu?- zapytał.
-nie! Nie o to mi chodzi!
-A więc?
Już miałam mu powiedzieć, ale coś wytrąciło mnie z równowagi. Tym czymś była ta kobieta- udręka.
,,Nie możesz mu powiedzieć. Chociaż muszę przyznać, że zdałaś próbę. Cóż! Jeśli mu powiesz...Nie mogę mówić, ale po prostu nie możesz!"
-Nie mogę?!- niestety się zapomniałąm i wrzasnęłam to nagłos.
-CO?
-Nic, nic!
,,Grzeczna dziewczynka!"
-Nic?
-nic.
-Spookoo! A czego nie możesz?
-niczego!
-Niczego?
-Niczego.
-Więc możesz też podać mi nektar, bo zdradzę ci tajemnicę: po śmierci też boli.
-Pewnie- podałam mu nektar.
,,I tak go będzie bolało"
,,Co?! czemu?!" - na szczęście nie powiedział na głos.
,,Bo Scylla rzuciła na niego klątwę. Tylko taką strasznie banalną i nudną! Te rany mu się nigdy nie zrosną i nigdy nie przestaną boleć chyba, że...Cicho!"
,,Chyba, że co?''
,,Nie powiem"
,,A ja i tak sie dowiem!"
-Nie przestało boleć, nie?
-Skąd wiesz?
-Ym...Tak sądzę. Skrzywiłeś się.
-Dziwne. Lekarstwo bogów zawsze pomaga!
-A może teraz, nie?
-To niemożliwe!
-Może Scylla tak umie.
-A co z nią tak w ogóle?
-Em...Kłębi się gdzieś w czeluściach tartaru.
-Jak?
-A wiesz nie uwieżysz! Carin.
-Carin ją zabiła?
-No. Najpierw ty jedną zabiłeś, potem ja, potem ty odwróciłeś uwagę Scylli i Leo wystrzelił dwie, a potem Carin się wkurzyła, bo rozmazał się jej lakier i z wściekłości zabiła dwie pozostałe. Jedną lakierem do paznokci.
-Typowe.
-Ona potrafi...jeżeli jej się chce, a z reguły jej się nie chce.
-Może gdyby jej się cały czas chciało...
-Ale jej sie nie chce!
-Niestety!
,,Mówi tak, bo z chęciu oddałby jej swoje miano"
,,Zamknij się! Ale moment! Jakie miano?"
,,Miano super bohatera. On jest taki biedny! Wszyscy tak bardzo na nim polegają, tyle od niego wymagają, a on boi się, że zawiedzie."
,,Wcale nie"
,,Wcale tak"
,,Po pierwsze...Och, bogowie ty masz rację!"
,,No mam, mam!"
,,Och, bogowie!"
,,On jest taki biedny! Jego życie jest takie trudne! Tyle już przeżył, a i tak los mu nie oszczędza. Jego życie jest straszne! czytsa udręka!"
Ten jej głos wywoływał u mnie wysokiego poziomu depresję. Najbardziej starszne dla mnie było to, że Percy musi mieć miliard razy większą nawet bez pomocy takiego głosu w głowie.
-Jak się czujesz?- szybko zmieniłam temat.
-Bywało lepiej.
Niestety nie było nam dane dalej gadać, bo do pokoju wszedł Leo.
-Annabeth, to bez sensu, on...- wtedy zobaczył Percy'ego i zamarł.- Ty..ty żyjesz?
-A żyję, żyję.
-J-jak?
-Żadnego: Hura!?
-J-jak?- powtórzył Leo.
-Gdybym ja wiedział!
-To zbyt skomplikowane- wytłumaczyłam.
*Percy*
No jak już się tak poświęcam i umieram, a potem zmartwychwstaję to może jakoś ładnie mnie przywitać, by wypadało?
Leo: J-jak?
Carin: Spoko
To chyba wszytsko na co ich stać.
Cóż! Tak już bywa!
Była już dawno noc.
Ustatliliśmy grafik wart. Od godziny 00:00 wartował Leon, aż do godziny 08:00, następnie od 08:00, do godziny 12:00 wartowała Carin (z reguły z pomocą Leona, bo ten większość czasu spędzał w maszynowni przy okazji będąc na podorędziu Carin), od godziny 12:00, do godziny 16:00 wartowała Annabeth. A ja od godziny 16:00, do 00:00. Czyli innymi słowy: na zmianę chłopak 8 godzin, dziewczyna 4 godziny.
Teraz więc miała trwać moja warta już od 6 godzin, ale dziś zastępował mnie Leo. Nie wiem jak on da radę do ósmej, ale ja na razie nie byłem wstanie usiąść. Gdy tylko próbowałem się lekko podnieść zaczynało mi się strasznie kręcić w głowie i opadałem bez siły. Ambrozja pomagała tylko w strasznym zmęczeniu całą tą śmiercią, ale w niczym innym. Rany się nie goiły i nie przestawały boleć. Dalej leżałem sparaliżowany. Co gorsza po tej śmierci wpadłem w jakiś dziwny nawyk. Czasem zapominałem oddychać. Trzeba uważać!
Do godziny dziesiątej wieczorem Annabeth siedziała u mnie faszerując lekarstwem bogów, które jedyne co mogło zdziałać to mnie spalić. Potem prawie zasnęła, więc kazałem jej pójść.
Wiem, że dużo lepiej jest leżeć i nic nie robić, niż robić cokolwiek. Ale tylko wtedy kiedy nie robisz tego z przymusu. Kiedy leżysz tak całkowicie wgnieciony w łóżko, sparaliżowany, to wcale nie jest fajne! Można umrzeć od czegoś takiego (tym bardziej mi mogło się to przydażyć, bo trudno po śmierci żyć)!
Nie umiałem też zasnąć, bo ja nie nawidzę spać na plecach. No i jeszcze mała drobnostka...Koleś nawijający o sposobach na jakie mogę umrzeć. Fajno, nie?
*Annabeth*
Oczywiście wbrew moim nadzieją sny nie były fajne. Pierwsze co jak tylko zamknęłam oczy ukazała mi się jakaś desperacka, zbizikowana i psychopatyczna babka. Rzecz jasna właścicielka głosu ,,czysta udręka".
Cała była podrapana, włosy miała posklejane krwią i brudem, cała ogólnie była w krwi, swojej krwi. Klęczała łkając.
-Co jak co, ale wolałam cię słyszeć, a nie widzieć. Wyglądasz...- wskazałam ją ręką.- Co najmniej źle. Może załatwić ci psychologa...?
-Milcz!-wrzasnęła ostro przez łzy.- Odwiedziłam cię we śnie, aby ci coś pokazać. Nie mam zamiaru gadać z tobą twarzą w twarz. Wolę po prostu siedzieć w twojej głowie.
-Więc nie masz zamiaru przestać mnie dręczyć?
-Och, nie! Ty i tak masz lepiej!
-Lepiej niż kto?
-Przecież wiesz!
-Nie wiem.
-Dobra, strata czasu. W każdym razie chciałam ci pokazać...Nie! Nie chciałam, bo w zasadzie wolałabym być w czyjejś innej głowie, ale Wszech Boskość tak rozkazał. Więc pokażę ci pewną rzecz. To twoja przyszłość...uwielbiam wpędzać ludzi w depresję.
Przeniosłam się pokolei zobaczyłam takie urywki:
wielkie sztorm. Leo stara się wycofać statek, ale nie umie. Percy stoi na czubku statkustarając się poskromić fale, co daje skutki, ale...nie zbyt duże. Carin wrzeszczy do fal, żeby pzrestały, ale one tylko na chwilę się zatrzymują po czym dalej atakują statek, a ja...cóż, ja leżę nieprzytomna, cała mokra. Zapewne fala mnie uderzyła.
Potem staliśmy na jakimś urwisku. Nie wiedzieliśmy co robić. Skakać czy nie. Za nami stała skała. Skała przemawiała. Była w niej jakby wyryta twarz. Mówiła niskim, ale świdrującym głosem. Nie umiałam dosłyszeć co mówi, bo coś mnie strasznie dekoncentrowało, ale usłyszałam jedynie: ,,I tak zginiecie! To jeszcze nie wszystko. Nawet kiedy uda wam się wypełnić misję to tylko początek wstępu. Dopiero się zacznie!". Następnie sceneria się zmieniła jakby cofając kawałeczek czasnie. Wchodziliśmy schodkami z kamienia na to urwisko. Wreszcie wspieliśmy się na górę. Dało się słyszeć śmiech wyrytej w skale twarzy, półkole ósemki chyba-ludzi
Sceneria się zmieniła. Staliśmy cali poharatani, ale dalej w pełnej grupie w jakiejś komnacie. Wiał tu nieprzyjemny wiatr szepczący różne słowa do uszu, chociaż wszystkie okna były pozamykane. W kominku palił się czarny ogień.Plecami do nas siedział na fotelu z czaszek jakiś koleś śmiejąc się szyderczo. Wreszcie odwrócił się i zwrócił się do Percy'ego:
-Witaj mój bratanku. Jak się miewasz? Czy jesteś gotowy na śmierć, czy może chcesz jeszcze coś powiedzieć?
Następnie zobaczyłam na zupełnie innej scenerii jak dwaj przerośnięci ludzie trzymają Leona jak więźnia i prowadzą w przeciwną od nas stronę.
A potem scenerią była ręka. Po prostu czyjaś ręka. Na ręce rozbłysł znak. Wyglądał jakby był wypalony. Przedstawiał grecką liczbę 8 z tego co wiem. Potem głos pani udręki odezwał się:
-Jeden z ośmiu.
Nic mi to nie mówiło, ale nie zdążyłam zapytać, bo obudziłam się z krzykiem.
wtorek, 20 stycznia 2015
Rozdział 6 ,,W obliczu śmierci"
*Percy*
Annabeth była boska...do momentu kiedy Scylla jednym małym zamachem zwaliła ją z nóg. Annabeth skuliła się. Podbiegłem do niej. Żyła. To najważniejsze. Mrugała nie pewnie. Pomogłem jej wstać.
-Nic ci nie jest?- zapytałem.
-Tylo ręka trochę boli- powiedziała cicho.- Ale zaraz jej się coś stanie!
-Mi? Och, mi! Ona jest bez żartów słodka. Zatrzymam ją sobie jako zabaweczkę- wszystkie głowy morskiego potwora szczerzyły się i gadały równocześnie. Jedna głowa nagle zwróciła się do mnie i kontynuowała:- Perseusz Jackson, syn starego glona. Zapewne z twoim ojcem nic cię nie łączy- roześmiała się. Zacisnąłem ręce.
-A wiesz, że łączy?
-Eh! A niby co? Nigdy go na oczy nie widziałeś, nigdy nie dał ci nic, nigdy się do ciebie nie odezwał, nie wiesz kim jest...
-Wiem. Tym który zamienił się w potwora, a ja jako jego syn mogę cię zamienić w popiół.
-Mhm! Bez broni.
-Z bronią- powiedziałem wbijając jej w gardło orkan, który przed chwilą potajemnie otworzyłem.
Zasyczała. Głowa jej zamieniła się w popiół, ale nie cała ona.
-Wstrętny! Wstrętny!-syczały głowy zbliżając się do mnie. Było ich zbyt wiele, one były zbyt silne, a ja za mało.
-Mój złoty. Bardzo cię przepraszam, ale muszę cię zabić- syczała jedna z głów praktycznie mnie dotykając. Nie miałem pojęcia co zrobić, jakbym jedną zabił inna zabiłaby mnie.
Jedyną osobą jaka go zabiła był Herkules. Ja bym nie dał radę.
-A więc masz zamiar mnie zjeść? Dla mnie spoko. Ale ostatni potwór jaki mnie zjadł zachorował na monoukleozę.
-Nie ma takiej choroby- syczały głowy, które najwidoczniej znały tylko starożytne choroby.
-Nie maa? Jesteś pewna? Och, bo ty jesteś, aż tak stara, że zapominasz. Rozumiem. Żyć 2 tysiące lat, a nawet więcej!
-Więc jest? Ale jeśli potwór cię zjadł to czemu tu jesteś.
-Ha! Widzisz! - (przepraszam nie znam się na chorobach po prostu nazwę tak o rzuciłem i wymyślałem brednie)- Zachorował i żygał dalej niż widzi.
-Więc dobrze. Nie zjemy cie. Ale zaraz i tak skkończysz nie żywy. To rozkaz od Wszech Boskości.
-Wszech Boskości?- zapytałem.
-Ej miałaś milczeć!- skarciła jedna drugą.
-Nie ważne. Więc na czym to my....
I wtedy Annabeth popełniła bardzo duży błąd. Skradła się z tyłu i dźgnęła jedną głowę sztyletem. Głowa się rozsypała. Ale inne niezauważywszy Annabeth rozwścieczone rzuciły się na mnie.
Jedna głowa ugryzła mnie w ramie, druga całkowicie rozdarła mi prawe udo, a trzecia wyrzuciła mnie w powietrze. Uderzyłem o maszt. Pociemniało mi przed oczami, ból narastał, a ja zemdlałem.
*Annabeth*
Rada na przyszłość: nie wtrącać się zanim tego nie przemyślisz. Percy leżał na drugim końcu statku. Nie ruszał się nie było też pewności, że oddycha, a to wszytsko zawdzięczamy mi, Annabeth Chase, córce Ateny. Teraz patrzyły się na mnie już tylko 4 głowy, ale ta zabita przez Percy'ego zaczynała odrastać. Powoli.
Co robić?
Rozejrzałam się. Leo był zajęty jakąś konstrukcją, załorzę się, że ma plan, Carin (zdziwicie się) siedziała spokojnie próbując malować paznokcie.
4 głowy zwróciły się ku mnie.
-Och. Glon Junior leży nieżywy.
Nieżywy? O, nie! On musi żyć!
-Nieżywy?!- teraz jakaś riposta, jakiś plan, tylko jaki. Zerknęłam na Percy'ego. ,,Percy proszę! Zrób coś! Pomóż!". percy jakby usłyszał prawie nieżywy drgnął. Spojrzał na mnie. Wymieniliśmy spojrzenia. Wiedział co robić. Scylla na szcęście nie widziała jak się poruszył.- Och, bogowie! Nie! To niemożliwe!- udawałam zdruzgotaną chociaż byłam z resztą.- Nieee!
-Och, bidulka płacze! Nie płacz, bo będziesz zbyt słona!
-Ale on już nie żyje, nigdy cię stąd nie wykoni załóżmy na przykład tym- wskazałam ręką w stronę Percy'ego, który resztkami sił zebrał w sobie moc i Scyllę zalała fala wody.
Wszystko obmyśliłam. Tym właśnie zdezorientowałam Scyllę, wkurzyłam ją i dałam Leonowi czas, by skonczył swój eksperyment. Kiedy Scylla już prawie otzrąsała się z szoku Leon wyrzucił w górę jakąś kulę, która wysadziła dwie głowy Scylli. O połowę mniej. Zostały dwie. Głowy nie wiedziały co z sobą zrobić. My też nie wiedzieliśmy co z nimi zrobić.
Kiedy byliśmy już bez szans, bo Leo nie miał przy sobie, żadnego wynalazku, Percy leżał znowu bezruchu, ja nie miałam pomysłu, a Carin...
Carin wstała. Obruciła w ręku miecz i wrzasnęła:
-Ty głupia [cenzura], idiotko! Patrz coś narobiła-Pokazła palca całego z lakieru.- Jak ja ci zaraz...
Wbiła miecz bardzo celnie w jedną z głów, a drugą oblała lakierem do paznokci.- Dla ciebie poświęciłam nawet jeden lakier. Ty [cenzura]!
Wy pewnie sądzicie, że została jeszcze jedna głowa Scylli, ale wcale nie. Lakier wypalił Scylli głowę, a ona rospadła się w wiór.
Ja i Leo patrzyliśmyz niedowierzaniem na wkurzoną Carin.
-Ta [cenzura] rozmazała mi lakier!
-Carin!-wrzasnęłam.- ty...ty potrafisz coś innego niż malowanie się!
-No pewnie umiem też ładnie wyglądać...ale o czym mowa?
-Ty ją zabiłaś!
-Serio?- zmarszczyła brwi. Rozejrzała się.- A no fakt! Ale ona rozmazała mi lakier- pokazała jeszcze raz palca.
Ja i Leo nawzajem chwaliliśmy Carin i prawie zapomnieliśmy o Percy'm. Kiedy Carin zaczęła narzekać też na falę wody, która wyprodukował Percy ja i Leo równocześnie otworzyliśmy oczy.
-Och, bogowie, Percy!- krzyknęłam i pobiegłam do niego.
Wywróciłam go na plecy. Położyłam rękę na jego pierś, żeby sprawdzić czy oddych....
*Percy*
-Drachma, proszę- odezwał sie ochrypły głos.
-Siemka! Jak się miewasz?
-Drachma, proszę- powtórzył z naciskiem.
-Słyszałem, że cerberek zginął.
-Drachma, proszę- powtórzył raz jeszcze.
-Nie chciałbyć może odpocząć?
-Masz tą cholerną drachmę czy nie? Bo jak nie to spadaj!
-Och, no weź! To ja Percy!
-Percy...Percy Jackson? Syn Posejdona?
-Mhm!
-Spadaj!!
*Annabeth*
Ja starałam się wlać trochę nektaru do jego ust, Leo krzątał się wystraszony po kajucie, a Carin nie zważając na jaką kolwiek cenzurę gadała jak najęta.
W zasadzie to po co tyle zamieszania? Przecież on ku*wa nie oddycha! Co oznacza, że nie żyje, a jeśli nie żyje to raczej nagle nie ożyje.
-To wszystko moja wina!- uznałam.
-To wina tej [cenzura]!
-No, ale co my teraz zrobimy?
-Jak to co? Myślałem, ze to ty masz jakiś pomysł- zdziwił się Leo.
-Nie!
-Więc co? Wracamy?
-Co ty pleciesz?! Nie po to ta [cenzura] rozmazała mi lakier, żebym teraz tak o się poddała- Carin zaczęła gadać od rzeczy.
Percy był już cały zminy. jakby to powiedzieć? Nieżywy? Mhm!!
Siedzieliśmy tak bardzo długo, aż zciemniało się i Leo poszedł sprawdzić coś przy sterze. Zapewne był na skraju załamania psychicznego. Carin uznała, że siedzenie tyle czasu przy trupie to nonsens i zostałam tylko ja. Ja byłam chyba na większym załamaniu psychicznym niż Leo. To nie on go zabił tylko ja. W pewnym sensie. W każdym razie to moja wina.
Ale nadal czemu, aż tak mi było smutno? Oprócz tego, że byłam na sebie zła to jeszcze chciało mi się płakać. Bo misja się nie uda? Nie! To raczej zbyt prozaiczne. Bo to jakiś super heors? Też!
Z kązików oczu popłynęły mi łzy.
-Idiotko nie płacz! Co za idiotka!- wrzasnęłam na siebie.
Ale nie umiałam. Łzy same płynęły, a ja schowałam twarz w rękach opierając się łokciami o uda.
,,Zabiłaś go!"- powiedział w mojej głowie jakiś głos.
Był to głos jakiejś kobiety. Głos był lekko ochrypły, pełen wyrzutów i udręki. Od razu poczułam jeszcze większe wyrzuty sumienia i w ogóle. ten głos. Masakra jakaś! Czysta udręka!
,,Zamknij się!" - krzyknęłam na nią w myślach.
,,JA mam się zamknąć?"
,,Aha! A TY niby kim jesteś?''
,,Powinnaś wiedzieć! Całą tobą! W końcu go zabiłaś, nie? Chyba, że żyje?"
,,Żyje?''
,,Mnie się pytasz? Co ja Tanatos?!"
,,Skąd mam wiedzieć?!!"
,,A może dlatego, że kobietą jestem?"
,,No, a czego wy tam bogowie nie wymyślicie?"
,,Skąd pewność, że jestem boginią?"
,,A nie jesteś?"
,,Powinnaś wiedzieć! Jako córka Ateny..."
,,Wolę Annabeth"
,,Więc będę do ciebie mówić córko Ateny. Tak na złość."
,,UGHR!!"
Nastała chwila ciszy, aż ten straszny, jękliwy głos znowu się odezwał:
,,No patrz! Żyje, czy nie? Pewno, że nie żyje!"
,,Skąd ta pewność?"
,,Bo go zabiłaś?"
,,To nie ja!"
,,Ale to tak czy siak twoja wina!"
Fakt.
,,Zamkniesz się, czy nie?!"
,,Niestety nie!"
,,UGHR!"
,,Zabiła go! Córka Ateny go zabiła! Chyba, że on żyje?"
To było straszne! Wpadałam w totalną depresję już bez niej, a ona to doprowadzała mnie do nie powiem jakiego stanu.
,,Przestań!"
,,Złota moja. Ja bym na twoim miejscy chyba popełniła samobójstwo! Przecież to taka udręka być mordercą! I to mordercą kogoś bliskiego!"
Nie wiadomo czemu bardziej wkurzoło mnie ostatnie zdanie niż poprzednie.
,,Ja go nawet nie znam!"
,,Poprawka, nie znałaś! Bo teraz to on już pewnie błaka Cherona, o przejście bez drachmy!"
,,Wcale, nie!"
,,Więc udowodij mi, że żyje!"
Udowodnij mi, że żyje. Och, bogowie! To jakaś próba! Oni mieli polecenie, by go zabić od tej babki. A ta babka chciała mnie wystawić na próbę.
-Dobra- powiedziałam na głos. Dobra, dobra. Tylko jak to zrobić? Udowodniij mi, że żyje- powtarzałam w myślach. Więc żyje. Tylko jakim sposobem jeśli on nie żyje?
Spojrzałam mu w oczy. Wstrętny musiał zostawić otwarte oczy, żebym mu się przygladała!
,,Perseuszu Jacksonie! Ty żyjesz! Oni ci tylko wmawiają głupstwa! A ty im wierzysz, że nie żyjesz! Bądźże poważny! Ty żyjesz!"
Percy zakasłał.
---------------
Mam dla was new rozdzialik. Podoba wam się? Dziękuję wszystkim, którzy czytają.
I proszę pamiętajcie:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ
Lena♥
Annabeth była boska...do momentu kiedy Scylla jednym małym zamachem zwaliła ją z nóg. Annabeth skuliła się. Podbiegłem do niej. Żyła. To najważniejsze. Mrugała nie pewnie. Pomogłem jej wstać.
-Nic ci nie jest?- zapytałem.
-Tylo ręka trochę boli- powiedziała cicho.- Ale zaraz jej się coś stanie!
-Mi? Och, mi! Ona jest bez żartów słodka. Zatrzymam ją sobie jako zabaweczkę- wszystkie głowy morskiego potwora szczerzyły się i gadały równocześnie. Jedna głowa nagle zwróciła się do mnie i kontynuowała:- Perseusz Jackson, syn starego glona. Zapewne z twoim ojcem nic cię nie łączy- roześmiała się. Zacisnąłem ręce.
-A wiesz, że łączy?
-Eh! A niby co? Nigdy go na oczy nie widziałeś, nigdy nie dał ci nic, nigdy się do ciebie nie odezwał, nie wiesz kim jest...
-Wiem. Tym który zamienił się w potwora, a ja jako jego syn mogę cię zamienić w popiół.
-Mhm! Bez broni.
-Z bronią- powiedziałem wbijając jej w gardło orkan, który przed chwilą potajemnie otworzyłem.
Zasyczała. Głowa jej zamieniła się w popiół, ale nie cała ona.
-Wstrętny! Wstrętny!-syczały głowy zbliżając się do mnie. Było ich zbyt wiele, one były zbyt silne, a ja za mało.
-Mój złoty. Bardzo cię przepraszam, ale muszę cię zabić- syczała jedna z głów praktycznie mnie dotykając. Nie miałem pojęcia co zrobić, jakbym jedną zabił inna zabiłaby mnie.
Jedyną osobą jaka go zabiła był Herkules. Ja bym nie dał radę.
-A więc masz zamiar mnie zjeść? Dla mnie spoko. Ale ostatni potwór jaki mnie zjadł zachorował na monoukleozę.
-Nie ma takiej choroby- syczały głowy, które najwidoczniej znały tylko starożytne choroby.
-Nie maa? Jesteś pewna? Och, bo ty jesteś, aż tak stara, że zapominasz. Rozumiem. Żyć 2 tysiące lat, a nawet więcej!
-Więc jest? Ale jeśli potwór cię zjadł to czemu tu jesteś.
-Ha! Widzisz! - (przepraszam nie znam się na chorobach po prostu nazwę tak o rzuciłem i wymyślałem brednie)- Zachorował i żygał dalej niż widzi.
-Więc dobrze. Nie zjemy cie. Ale zaraz i tak skkończysz nie żywy. To rozkaz od Wszech Boskości.
-Wszech Boskości?- zapytałem.
-Ej miałaś milczeć!- skarciła jedna drugą.
-Nie ważne. Więc na czym to my....
I wtedy Annabeth popełniła bardzo duży błąd. Skradła się z tyłu i dźgnęła jedną głowę sztyletem. Głowa się rozsypała. Ale inne niezauważywszy Annabeth rozwścieczone rzuciły się na mnie.
Jedna głowa ugryzła mnie w ramie, druga całkowicie rozdarła mi prawe udo, a trzecia wyrzuciła mnie w powietrze. Uderzyłem o maszt. Pociemniało mi przed oczami, ból narastał, a ja zemdlałem.
*Annabeth*
Rada na przyszłość: nie wtrącać się zanim tego nie przemyślisz. Percy leżał na drugim końcu statku. Nie ruszał się nie było też pewności, że oddycha, a to wszytsko zawdzięczamy mi, Annabeth Chase, córce Ateny. Teraz patrzyły się na mnie już tylko 4 głowy, ale ta zabita przez Percy'ego zaczynała odrastać. Powoli.
Co robić?
Rozejrzałam się. Leo był zajęty jakąś konstrukcją, załorzę się, że ma plan, Carin (zdziwicie się) siedziała spokojnie próbując malować paznokcie.
4 głowy zwróciły się ku mnie.
-Och. Glon Junior leży nieżywy.
Nieżywy? O, nie! On musi żyć!
-Nieżywy?!- teraz jakaś riposta, jakiś plan, tylko jaki. Zerknęłam na Percy'ego. ,,Percy proszę! Zrób coś! Pomóż!". percy jakby usłyszał prawie nieżywy drgnął. Spojrzał na mnie. Wymieniliśmy spojrzenia. Wiedział co robić. Scylla na szcęście nie widziała jak się poruszył.- Och, bogowie! Nie! To niemożliwe!- udawałam zdruzgotaną chociaż byłam z resztą.- Nieee!
-Och, bidulka płacze! Nie płacz, bo będziesz zbyt słona!
-Ale on już nie żyje, nigdy cię stąd nie wykoni załóżmy na przykład tym- wskazałam ręką w stronę Percy'ego, który resztkami sił zebrał w sobie moc i Scyllę zalała fala wody.
Wszystko obmyśliłam. Tym właśnie zdezorientowałam Scyllę, wkurzyłam ją i dałam Leonowi czas, by skonczył swój eksperyment. Kiedy Scylla już prawie otzrąsała się z szoku Leon wyrzucił w górę jakąś kulę, która wysadziła dwie głowy Scylli. O połowę mniej. Zostały dwie. Głowy nie wiedziały co z sobą zrobić. My też nie wiedzieliśmy co z nimi zrobić.
Kiedy byliśmy już bez szans, bo Leo nie miał przy sobie, żadnego wynalazku, Percy leżał znowu bezruchu, ja nie miałam pomysłu, a Carin...
Carin wstała. Obruciła w ręku miecz i wrzasnęła:
-Ty głupia [cenzura], idiotko! Patrz coś narobiła-Pokazła palca całego z lakieru.- Jak ja ci zaraz...
Wbiła miecz bardzo celnie w jedną z głów, a drugą oblała lakierem do paznokci.- Dla ciebie poświęciłam nawet jeden lakier. Ty [cenzura]!
Wy pewnie sądzicie, że została jeszcze jedna głowa Scylli, ale wcale nie. Lakier wypalił Scylli głowę, a ona rospadła się w wiór.
Ja i Leo patrzyliśmyz niedowierzaniem na wkurzoną Carin.
-Ta [cenzura] rozmazała mi lakier!
-Carin!-wrzasnęłam.- ty...ty potrafisz coś innego niż malowanie się!
-No pewnie umiem też ładnie wyglądać...ale o czym mowa?
-Ty ją zabiłaś!
-Serio?- zmarszczyła brwi. Rozejrzała się.- A no fakt! Ale ona rozmazała mi lakier- pokazała jeszcze raz palca.
Ja i Leo nawzajem chwaliliśmy Carin i prawie zapomnieliśmy o Percy'm. Kiedy Carin zaczęła narzekać też na falę wody, która wyprodukował Percy ja i Leo równocześnie otworzyliśmy oczy.
-Och, bogowie, Percy!- krzyknęłam i pobiegłam do niego.
Wywróciłam go na plecy. Położyłam rękę na jego pierś, żeby sprawdzić czy oddych....
*Percy*
-Drachma, proszę- odezwał sie ochrypły głos.
-Siemka! Jak się miewasz?
-Drachma, proszę- powtórzył z naciskiem.
-Słyszałem, że cerberek zginął.
-Drachma, proszę- powtórzył raz jeszcze.
-Nie chciałbyć może odpocząć?
-Masz tą cholerną drachmę czy nie? Bo jak nie to spadaj!
-Och, no weź! To ja Percy!
-Percy...Percy Jackson? Syn Posejdona?
-Mhm!
-Spadaj!!
*Annabeth*
Ja starałam się wlać trochę nektaru do jego ust, Leo krzątał się wystraszony po kajucie, a Carin nie zważając na jaką kolwiek cenzurę gadała jak najęta.
W zasadzie to po co tyle zamieszania? Przecież on ku*wa nie oddycha! Co oznacza, że nie żyje, a jeśli nie żyje to raczej nagle nie ożyje.
-To wszystko moja wina!- uznałam.
-To wina tej [cenzura]!
-No, ale co my teraz zrobimy?
-Jak to co? Myślałem, ze to ty masz jakiś pomysł- zdziwił się Leo.
-Nie!
-Więc co? Wracamy?
-Co ty pleciesz?! Nie po to ta [cenzura] rozmazała mi lakier, żebym teraz tak o się poddała- Carin zaczęła gadać od rzeczy.
Percy był już cały zminy. jakby to powiedzieć? Nieżywy? Mhm!!
Siedzieliśmy tak bardzo długo, aż zciemniało się i Leo poszedł sprawdzić coś przy sterze. Zapewne był na skraju załamania psychicznego. Carin uznała, że siedzenie tyle czasu przy trupie to nonsens i zostałam tylko ja. Ja byłam chyba na większym załamaniu psychicznym niż Leo. To nie on go zabił tylko ja. W pewnym sensie. W każdym razie to moja wina.
Ale nadal czemu, aż tak mi było smutno? Oprócz tego, że byłam na sebie zła to jeszcze chciało mi się płakać. Bo misja się nie uda? Nie! To raczej zbyt prozaiczne. Bo to jakiś super heors? Też!
Z kązików oczu popłynęły mi łzy.
-Idiotko nie płacz! Co za idiotka!- wrzasnęłam na siebie.
Ale nie umiałam. Łzy same płynęły, a ja schowałam twarz w rękach opierając się łokciami o uda.
,,Zabiłaś go!"- powiedział w mojej głowie jakiś głos.
Był to głos jakiejś kobiety. Głos był lekko ochrypły, pełen wyrzutów i udręki. Od razu poczułam jeszcze większe wyrzuty sumienia i w ogóle. ten głos. Masakra jakaś! Czysta udręka!
,,Zamknij się!" - krzyknęłam na nią w myślach.
,,JA mam się zamknąć?"
,,Aha! A TY niby kim jesteś?''
,,Powinnaś wiedzieć! Całą tobą! W końcu go zabiłaś, nie? Chyba, że żyje?"
,,Żyje?''
,,Mnie się pytasz? Co ja Tanatos?!"
,,Skąd mam wiedzieć?!!"
,,A może dlatego, że kobietą jestem?"
,,No, a czego wy tam bogowie nie wymyślicie?"
,,Skąd pewność, że jestem boginią?"
,,A nie jesteś?"
,,Powinnaś wiedzieć! Jako córka Ateny..."
,,Wolę Annabeth"
,,Więc będę do ciebie mówić córko Ateny. Tak na złość."
,,UGHR!!"
Nastała chwila ciszy, aż ten straszny, jękliwy głos znowu się odezwał:
,,No patrz! Żyje, czy nie? Pewno, że nie żyje!"
,,Skąd ta pewność?"
,,Bo go zabiłaś?"
,,To nie ja!"
,,Ale to tak czy siak twoja wina!"
Fakt.
,,Zamkniesz się, czy nie?!"
,,Niestety nie!"
,,UGHR!"
,,Zabiła go! Córka Ateny go zabiła! Chyba, że on żyje?"
To było straszne! Wpadałam w totalną depresję już bez niej, a ona to doprowadzała mnie do nie powiem jakiego stanu.
,,Przestań!"
,,Złota moja. Ja bym na twoim miejscy chyba popełniła samobójstwo! Przecież to taka udręka być mordercą! I to mordercą kogoś bliskiego!"
Nie wiadomo czemu bardziej wkurzoło mnie ostatnie zdanie niż poprzednie.
,,Ja go nawet nie znam!"
,,Poprawka, nie znałaś! Bo teraz to on już pewnie błaka Cherona, o przejście bez drachmy!"
,,Wcale, nie!"
,,Więc udowodij mi, że żyje!"
Udowodnij mi, że żyje. Och, bogowie! To jakaś próba! Oni mieli polecenie, by go zabić od tej babki. A ta babka chciała mnie wystawić na próbę.
-Dobra- powiedziałam na głos. Dobra, dobra. Tylko jak to zrobić? Udowodniij mi, że żyje- powtarzałam w myślach. Więc żyje. Tylko jakim sposobem jeśli on nie żyje?
Spojrzałam mu w oczy. Wstrętny musiał zostawić otwarte oczy, żebym mu się przygladała!
,,Perseuszu Jacksonie! Ty żyjesz! Oni ci tylko wmawiają głupstwa! A ty im wierzysz, że nie żyjesz! Bądźże poważny! Ty żyjesz!"
Percy zakasłał.
---------------
Mam dla was new rozdzialik. Podoba wam się? Dziękuję wszystkim, którzy czytają.
I proszę pamiętajcie:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ
Lena♥
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Rozdział 5 ,,Ekskluzywny i wiodący na pewną śmierć"
*Annabeth*
Emm...5 rano, straszny wstyd na dzień dobry, irytujący syn
Posejdona, dziunia pusta jak bęben i...bliżej mi nieokreślona osoba, która mówi
sama za siebie, że nie przepada za całą tą zebraną grupą...Jak sądzicie? Misja
się dobrze zapowiada? Mam powątpienia. No...To jakoś tak.
Ale są też plusy...mianowicie: jedziemy do Grecji! Cieszyć
się? Zawsze chciałam pojechać do Grecji. Och! Jedyne wakacje na jakie
kiedykolwiek pojechałam nie licząc obozów, bo tata chciał się mnie pozbyć
chociaż na chwilę. Ale co jak co na tych obozach (jak dla mnie obozach
przetrwania) dużo się nauczyłam co mi się może przydać na misji. No w każdym
razie. W Grecji jest coś takiego...ta starość w dobrym tego słowa znaczeniu,
zabytki, och! A architektura! Oddałabym życie, żeby spędzić tydzień w Grecji.
Co wcale nie oznacza, że mam zamiar zaraz po odwiedzeniu Grecji umrzeć. O, nie!
Mam zamiar jeszcze długo po tym żyć. Dobra ludki przechodzimy do rzeczy? Czy
wolicie posłuchać jeszcze trochę moich wypocin. Tak czy siak jeszcze się ich
sporo w ciągu 5 minut nasłuchacie. Więc do rzeczy.
Spakowałam: mój super zabawny sztylet, zapas ambrozji i
nektaru, który dał mi Percy, ubrania na przebranie, coś do zjedzenia i wypicia,
no i...tak, wiem to niezbyt na miejscu, ale książkę. Ubrałam obozową koszulkę,
czarne dżinsy, niebieski sweter, moje kochane glany i brązową kurtkę, którą
tata czasem nazywał ,,wojskową", ale według mnie to bardzo fajna kurtka i
szczerze ją kocham.
Włosy miał spięte w kitkę, ale jest ich tak dużo, że tak czy
siak mi przeszkadzały, za to w kok nie lubię ich upinać.
-E...Emm...Więc...W ogóle to jak my się dostaniemy do
Grecji? - zapytałam Percy'ego, który właśnie stanął obok mnie po zakończeniu
rozmowy z Chejronem.
-Najpierw popłyniemy statkiem. Później od Francji będziemy
lecieć...też statkiem.
-Statkiem? Lecieć?
-No. Czego to dzieci Hefajstosa nie wymyślą?- Percy wpatrzył
się w widok zatoki Long Island.
-Ten Leo...Syn Hefajstosa, nie?- przytaknął.- To on...chyba
cię nie lubi- zaryzykowałam, no co? Percy pokręcił głową.
-Wręcz mnie nienawidzi.
-A ty?
-Ja? Sam nie wiem. Różnie.
-A czemu on cię nie lubi?- kolejne ryzyko. Percy spojrzał na
mnie i wywrócił oczami. Już myślałam, że zaraz się na mnie wydrze, że to nie
moje sprawy, ale on pobożnie zaczął:
-Kiedyś...byliśmy przyjaciółmi, najlepszymi przyjaciółmi,
ale...z resztą to nie jest ważne. Zastanawiam się tylko jaki on ma więc z tego
interes?
-Może chce misję specjalnie zawalić...-podsunęłam. To nie
było miłe, ale już się wyluzowałam i usta same mówiły.
-nie...On taki nie jest. Gdyby chciał mnie zabić dawno, by
to zrobił i na pewno nie niszczyłby wtedy losów obozu. On taki nie jest.
Prawdziwy przyjaciel! Chociaż ten go szczerze nienawidzi i
najchętniej rzuciłby go na pożarcie potworom to tamten i tak będzie o nim
dobrze mówił.
Wtedy on doszedł. Nie miał już tej swojej miny. I wtedy
zobaczyłam go normalnego. Miał lekki uśmieszek i szeroko otwarte oczy.
-Percy. Mogę na chwile?- zapytał tak jakby dalej byli
przyjaciółmi. Percy chyba się dość speszył, bo syn Hefajstosa był pogodny.
-Ymm...No...Tak...
I ruszył za nim. Odeszli na tyle daleko, ze nie widziałam
ich min, ani nie słyszałam co mówią.
Nie umiałam rozpoznać atmosfery ich rozmowy, ale kiedy po
jakiś 5 minutach wrócili byli raczej w dobrym nastroju. Zaraz po chwili zjawiła
się i Carin. Była ubrana jak na pokaz mody, a nie na misję. Przeglądała się w
jakimś sztylecie.
-Carin...to- zaczął dość zdziwiony Percy.
-Nie odpowiedni strój?-podsunęłam.
-też, ale nie to. Ten sztylet. To Piper.
-Mhm- przytaknęła Carin.- Wraz z stanowiskiem grupowej
dostałam jej sztylet. Widuję ciekawe rzeczy.- Rzuciła wymowne spojrzenie
Percy'emu. Ja rezcz jasna nie wiedziałam o co chodzi. Ale to ,,widywałam” na
100% dotyczyło Percy'ego.
Po chwili rozmowy podszedł do nas Chejron.
*godzinę później*
Więc możecie sobie wyobrazić taki statek. Większy niż niejeden samolot. Ekskluzywny i wiodący cię na
pewną śmierć. A jakie mamy kajuty. Bogowie! Od wejścia leciały w kolejności:
Percy, ja, Leo (jak zacznie rzucać w kajutę Percy'ego bombami to też ucierpię)
i Carin. Moja była szara. Łóżko było z boku. Przy nim szafeczka nocna z lampką.
Dalej miałam biurko z globusem i paroma innymi rzeczami. A przy drugiej ścianie
regał z książkami. No nie do końca regał z książkami. Bo ty mówiłeś nazwę
książki, a ona się na nim pokazywała. Mniej więcej na środku pokoju stał
stoliczek. Cały pokój tak jak lubię był wysłany dywanem. Skąd oni wiedzieli co
ja chcę?
Kiedy oglądałam swą kajutę nawet się nie zorientowałam, że
ruszyliśmy, bo statek wcale nie szarpnął. Świetne, nie? Kiedy się troszkę
rozgościłam wyszłam na pokład. Tam przy sterze stał Leon, carin nie było, a
Percy Stał przy burcie wychylając się za nią i spoglądając na ocean. No w końcu
Syn Posejdona. Zachciało mi się też popatrzeć na ocean, więc do niego podeszłam.
Oparłam się o statek bez słowa. Percy też milczał. Ogólnie nie zwrócił na mnie
uwagi. Kiedy po średnio 2 minutach napatrzyłam się na wody, spojrzałam na Syna
Posejdona.
-Jesteś w jakimś transie?
-Nie...Tak sobie patrzę...ładnie, nie?
Pewnie, że ładnie, ale on mówił to tak jakby chciał tam
wskoczyć, jakby kochał ten widok, a dla mnie był po prostu bardzo ładny. Nic
więcej.
-Mhm
-Nie musisz udawać- usłyszał w moim głosie powątpienie.
-Ładne, całkiem.
-Ujdzie- roześmiał się.
-Ujdzie- poparłam.
On dalej patrzył na wody. To trochę obraźliwe, że ani raz na
mnie nie spojrzał, ale kto by tam chciał na mnie patrzeć jak można podziwiać
głębokie wody oceanu.
-Więc...Ile zajmie nam droga?- wreszcie wyszukałam jakiś
temat.
-Wodna tak średnio 2, 3 dni, lotna też 2, 3 dni. O ile
będziemy mieli szczęście zostanie nam 5 dni na znalezienie Cerbera i oddanie go
Hadesowi. Luzik, nie?
-Luzik- poparłam go.- A to?- wskazałam na jego naszyjnik.
tak mu się przyglądałam i dojrzałam ten sznureczek z dziewięcioma paciorkami.
-Obozowy. Za każdy jeden rok dostajesz taki paciorek. Też
dostaniesz.
-Mhm! Jeśli przeżyję!
-Przeżyjesz- zapewnił.
-Mam nadzieję. Co jak co, ale chciałabym jeszcze z rok
pożyć.
-Rok to kupa czasu- podsumował.
-tia...Pewnie dla was tak. Wy tylko czekacie na wasz sądny
dzień. Cieszycie się z każdego pzreżytego dnia- mówiłam tak jakbym to
wiedziała. Od razu pożałowałam, że to powiedziałam.
-My- powiedział. Z jego głosu nie mogłam nic wyczytać. Nie
wiem czy powiedział to rozbawiony, czy zmieszany, czy miło, czy oschle, niemile.
-Tak. My. Chociaż wersja ,,wy" bardziej mi odpowiada.
-Każdemu- teraz się roześmiał. Zaczęło być już podejrzane,
ze nie odrywał, ani na sekundę wzroku od wody. Nie może mieć nawet pewności, że
to ja tam stoję.
-Fajny statek, nie?- powiedział w końcu po długim milczeniu,
choć dalej patrzył tylko w wodę.
-Duży. Bardzo. Ekskluzywny...wiodący nas na pewną śmierć.
Przytulny.
-Ta pewna śmierć...Nie taka pewna. Nawet jeśli nie wypali to
może przeżyjecie. Gorzej ze mną.
-No! Ale ty masz pecha!- powiedziałam to nie tak na serio,
ale on chyba się z tym zgadzał.
-Mam. Z czasem da się przyzwyczaić.
-A co do tych paciorków. To masz ich strasznie dużo. Ile ty
miałeś lat jak trafiłeś do obozu?- zmieniłam szybko temat.
-5 lat. Byłem nie do wytrzymania dla mamy. ADHD, co chwila
zalany dom, muszle wyskakiwały z podłogi.
-5 lat? I co ty tam robiłeś? Uczyłeś się czytać?- zapytałam.
Dość niemile.
-Miałem ćwiczenia jak wszyscy. Chociaż to czytanie to może
by się przydało.
-?
-Dysleksja. Niektórzy półbogowie tak mają. Ty masz
szczęście, bo jesteś córką Ateny, nie wszyscy tak mają.
-ja...ja też mam dysleksję- powiedziałam. ha! Wreszcie.
Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.-
-Nie. Żadne dziecko Ateny NIGDY nie miało dysleksji. Są
super mądre i w ogóle. Nie to żebyś była niemądra, ale...Dziwne.
-ADHD też mam. Przynajmniej tak mi mówiono.
O dziwno Percy się uśmiechnął.
-Fajnie. Zawsze dzieci Ateny są tak niefajnie doskonale, a
ty...Przepraszam...
-nie. Ja nie jestem, ani trochę doskonała i przywykłam. Z
reguły jestem raczej tą głupią. Taką niepotrzebną.
-Czasem lepiej być niepotrzebnym, niż za bardzo- powiedział
znowu odwracając wzrok do przodu.
-A czasem nie.
Tą oto zamianą zdań zakończyliśmy rozmowę, bo Leo oznajmił,
że mnie potrzebuje. Jakby na zawołanie przy wymianie zdań ,,potrzebny,
niepotrzebny".
*Percy*
Wiem, że według was Percy Jackson zachowywał się chamsko
wobec Annabeth Chase nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, ale postarajcie
się mnie zrozumieć. Wy w oceanie widzicie po prostu wodę, ładną, ale nic
więcej, ja natomiast widzę tam nimfy wodne, historie zaginionych żeglarzy,
resztki statków, stare zabytki, inne stworzenia morskie, ja widzę tam piękny
świat, którym nie mam się z kim podzielić. Gdybyście wy coś takiego zobaczyli
nie umielibyście oderwać wzroku. Ja w prawdzie widzę to po raz enty, ale nadal
jest to dla mnie cudem.
Więc kiedy Annabeth poszła do Leona znowu wpatrzyłem się w
wodę. Zobaczyłem historię zakochanej pary, która zagubiła się na morzu, a potem
gdzieś pod piaskiem jej naszyjnik, jakaś nimfa posłała mi buziaka, zobaczyłem
ster jakiegoś statku, który gdzieś tu utonął. Ale nawet takiej piękności można
mieć czasem dość.
Poszedłem do swojej kajuty i usiadłem. Tak po prostu.
Zapadacie się czasem w taką całkowitą nicość? Ja właśnie wtedy w taką wpadłem.
No to jeśli nie mam co opowiadać o tej nicości to opowiem o
czymś innym? Co chcecie wiedzieć? Może interesuje was co o była za rozmowa z
Leonem.
No więc na początku byłem trochę przerażony.
-Em...Stary...- zaczął wtedy Leo. ,,Stary''? Mówił tak do
mnie zawsze jak byliśmy przyjaciółmi. Ale teraz?
-Jeżeli chcesz się kłócić to może kiedy indziej?
-Nie...Ja...Ja rozumiem, że masz na mnie wielkiego focha i
najchętniej to byś się mnie pozbył z tej misji, ale ja nie mam złych zamiarów
i...wiem, że jesteś na mnie zły, ale...może zawrzyjmy pakt nieagresji na czas
misji?- prawie się zadławiłem. Nieagresja? Nie no ja tam z wielką chęcią. Ja
bym się dalej z nim przyjaźnił gdyby powiedział krótki ,,przepraszam".
-y...Tak, pewnie.
No i to tyle z tej rozmowy. Wprawdzie to nie na zawsze ten
pakt, może zaraz po misji znowu zaczną się kłótnie, ale zdobył się i tak na
dużo.
Więc wracamy do teraźniejszości. Z nicości (po pół
godziny!!!) wyrwało mnie pukanie do pokoju.
-Proszę.
Do pokoju powoli weszła Annabeth.
-Mamy mały problem.
-Mały problem? Czyli?
-Noo...Taki jakby potwór.
-Och, bogowie! 24 na dobę trzeba się ich pozbywać.
Trochę zbyt lekceważąco do tego podszedłem, bo potwór okazał
się być całą swą okazałością dość groźny. Wychodząc zdążyłem spojrzeć na
zegarek. Była już godzina 14.
Od razu poznałem co to był za potwór. Wiele o niej czytałem.
-Scylla- oznajmiłem.- Ale co ona tu robi na wiatry Eola?
Zamiast odpowiedzi uzyskałem głośny krzyk Annabeth i
syknięcie jednej z głów Scylli.
-Mmm…Nowi, świeżutcy heroskowie. Jak miło! Kogo my tu mamy?
Och! Synalek Posejdonka! To zaszczyt. Tak bym chciała, żebyś przekazał pewną
wiadomość swojemu tacie, ale dwie rzeczy mi przeszkadzają. Jedna: zaraz cię
zjem, druga: tak czy siak twój ojciec nigdy z tobą nie gada. Ha, ha! Biedaczek.
Och, a z nim jest i panna pusta główka. Jakże słodka. Najpierw wyssę z ciebie
piękność, młodość i dar mowy, a potem cię zjem. No i pan ognik! Mam nadzieję,
że w gardle nie będziesz piekł. A może jednak cię nie zjem? Będziesz moim
sługą. Będziesz podpalał statki. Zastanowię się. No a gdzie czwarta osóbka? O
cóż! Perseuszu, no! Naprawdę wziąłeś sobie tą blondyneczkę jako mózg wyprawy?
Niestety jej nie znam! Komu zawdzięczam te spotkanie?
-Annabeth Chase- powiedziała bez strachu i pewnie Ann.- A bo
co? Córka Ateny. A co do włosów to ja przynajmniej je mam, a nie dałam się zamienić
w takie ohydztwo jak ty!
Skąd ona miała tyle pewności? Nie mam pojęcia. Ale była
świetna.
Wszystkie twarze Scylli zaczerwieniły się ze złości.
-U! Perseuszu! Doprawdy niezłe ziółko! Paszcze to ma szybką
jak olimpijczyk, ale czy umie coś jeszcze?-Scylla zamachnęła się jedną ze swoich głów
--------------
hej! Mam dla was nowy rozdział.
niedziela, 11 stycznia 2015
Rozdział 4 ,,Wspomnienia, informacje i nowa broń"
*Percy*
Więc może zacznę od przedstawienia wam czwartego uczestnika misji. Ma na imię Leon Valdez. Syn Hefajstosa. Mój dawny, najlepszy przyjaciel. Dawny...Podkreślmy to, że dawny. I od kiedy to dawno się skończyło jest moim teraźniejszym, najlepszym wrogiem. W zasadzie poszło o pewne zlecenie, które dostaliśmy od Chejrona...(przenosimy się w tamten dzień)
Ja, Leo i Bill (syn Aresa) wyruszaliśmy właśnie na statek ,,thanatos" inaczej ,,śmierć" (nie brzmi optymistycznie, nie?), aby go po prostu wyrzucić w powietrze. Na statku znajdowały się resztki potworów, których przywódcą był Prometeusz, którzy szczęsliwie przeżyli tzw. Bitwę Prometeusza z Obozem Herosów. Chcieli na nowo odbudować armię i najechać obóz, czego dowiedziałem się z moich niezawodnych snów.
-Jesteś pewny swojego planu?- upewniałem się co chwilę Leona, mojego najlepszego przyjaciela, który na to odpowiadał z uśmieszkiem, że nigdy nie był niczego bardziej pewien.
,,Jego plan" czyli innymi słowy jego wynalazek, który umożliwiał nam wykonanie planu, który był jedynym możliwym wyjściem. ,,Jego plan" polegał na tym, że ja mam zwabić, jak najwięcej potworów do dolnej kajuty i tam walcząc z nimi dać możliwość Leonowi na uruchomienie wynalazku. Bill, syn Aresa miał na pokładzie zatrzymać tych, którzy nie zwabili się na dół, mną, przynentą. Leon w tym czasie miał zamontować bombę, która wybuchała dopiero po 10 sekundach i nie wysadzała w powietrze całego statku, a rozpalała go po kolei nie ugaszalnym nawet przez wodę ogniem. Och, nie wspomniałem, że Leo jest odporny na ogień. Więc Leo, który jest odporny na ogień miał zbiec po mnie na dół i zatrzymując na chwilę potwory dać mi wyskoczyć do wody przez okno. Sam w swoim czasie miał wyjść z ognia. Bill'ego miał zabrać jego smok, który dzięki umiejętności bycia niewidzialnym mógł latać na statkiem i czekać na gwizdnięcie swojego pana. Więc tak też zaczęliśmy. Ja zwabiłem na dół większość potworów i odpierałem ich ataki po kolei z łatwością. Kiedy usłyszałem, że wynalazek Leona zaczął podpolać statek i usłyszałem szum skrzydeł już wypatrzyłem sobie najbliższe okno prowadzące do morza. Zacząłem odliczać. 10 sekund zacznie podpalać, drugie 10 sekund ogień zacznie pochłaniać dolną część pokładu. Kiedy minęło 10 sekund, następnie 15, w końcu 20. Leona nie było. Ogień zaczął rozchodzić się po dolnym pokładzie. Potwory, którym nie przeszkadzało, że zaraz się spalą dalej walczyły. Gdybym rzucił się do okna na pewno zdąrzyłyby mnie zatrzymać i pożreć. Ogień był coraz bliżej. W końcu był już 2 metry ode mnie, a ja praktycznie przylegałem do ściany. Metr. Pół. Już poczułem, że buty mi się zaczynają palić, gdy wpadłem na świetny pomysł. Stopą stłukłem szybę. Nikt tego nie zauważył. Gdzieś 2 metry pod oknem zaczynało się morze. Buty zajęły się ogniem. Poczułem morze. Przywołałem falę, która zabrała tylko i wyłącznie mnie nie ugaszając reszty palących się potworów. Szczęśliwym trafem dopłynąłem w końcu do Obozu Herosów gdzie za parę godzin miał się odbyć mój pogrzeb. Rzecz jasna byłem wściekły na Leona. On tłumaczył się, że zatrzymały go potwory, które jakimś cudem uniknęły spalenia się. Kiedy nawrzeszczałem na niego, że taki to był pewny swojego cudownego planu zezłościł się strasznie i z honorem Hefajstosa obrażony oznajmił, że nie przeprosi. I tak to się zaczęło.
Carin okazała się być piękną i ...łagodnie mówiąc średnio błyskotliwą dziewczyną. Miała 13 lat. Czarne krucze włosy i oczy, bladą cerę i dorbną figurę. Gdyby była jeszcze miła, mądra i ciekawa na prawdę mogłaby mi się spodobać, ale...Cóż! Bywa i tak!
Kiedy Annabeth zabłysnęła odpowiedzią na temat Cerbera wiedziałem, że zrobiłem dobry wybór biorąc ją na misję. Za to, źle zrobiłem, że się nie sprzeciwiłem Chejronowi co do Carin i pozwoliłem, aby ktoś sam wybrał sobie, że ze mną pojedzie. Może ignorując tą dwójkę i prowadząc misję wraz z Annabeth...może coś z tego by wyszło, ale to raczej będzie trudne.
Córka Ateny wydawała się być rozbawiona mądrością i błyskotliwością Carin. Dziwię się jej, że nie przetrzepała jej jeszcze mózgu waląc jej głową o twardy bruk...jestem coraz bardziej pewny, że byłoby ją na to stać.
Zdecydowaliśmy wyruszyć następnego dnia z samego rana. Żyjemy na nadzieji, że do rana nas oświeci gdzie wyruszamy. Trzymajcie kciuki. Oczywiście sny mnie nie ominęły...
*Annabeth*
Wszystkie oczy na mnie. No co? Raz zabłysnęłam, a oni już ode mnie wymagają, że będę ich niezawodną encyklopedią żyjącą. Przecież jeśli wieczorem nie miałam zielonego pojęcia gdzie mamy iść. To czemu niby miałabym wiedzieć rano jeśli w nocy spałam? Oczywiście Pan Percy Jackson się spóźnia. Norma! Nie! Ja wcale nie mam dzisiaj złego chumoru! A tak serio to mam!
-No co?!!! Ja nic nie wiem!
W końcu Szanowny Glon przybył. Zadyszany. Miał jeszcze mokre włosy. Zapewne pół godziny temu się obudził...Och!
-Mam złą i dobrą wiadomość- oznajmił. Wszyscy (no oprócz mnie, bo miałam zły chumor) spojrzeli na niego wyczekująco.- Zła jest taka:, że musimy dostarczyć Cerberka do Hadesa najpóźniej za 10 dni, czyli 18 sierpnia. A dobra jest taka, że chyba wiem gdzie jest Cerberek.
-Bosko! A łaskawie to gdzie?- zapytałam dość niemiło, ale Percy spojrzał na mnie tylko jak na idiotkę i nie zwrócił większej uwagi na mnie.
Dobra! Przyznaję się! Tak, tak! To przez tą głupią Atenę! Tak, byłam trochę zazdrosna, ale tego nie kontrolowałam! Nie wiem czemu, ale wtedy byłam strasznie wkurzona, że ktoś coś wie, a ja nie. Och! To już drugi minus postawiony obok dzieci Ateny. Pierwszy to, że wszyscy od ciebie wyczekuję, że wiesz, a drugi to, że ty nie wiesz, a ktoś wie i wtedy, no...nie kontrolujesz tego, ale się wkurzasz.
-On nie uciekł! Skradziono go. Nie wiem kto go skradł, ale wiem do kąd. Jest gdzieś na Krecie.
-No! Dużo nam pomogłeś! Kreta jest wielka!
Znowu spojrzał na mnie jak na idiotkę.
-W Heraklionie. Największym mieście na Krecie. Leży nad morzem Kreteńskim.
-Kretyńskim- mruknęła z uśmiechem Carin.
-A ty skąd to wszystko wiesz?- zapytałam wyzywająco. Teraz wiem, że zachowywałam się jak idiotka, ale wtedy nad sobą nie panowałam. Ta Atena!
Percy'ego to jednak nie ruszało spoglądał tylko na mnie od czasu do czasu jak na idiotkę.
Najwyraźniej jakoś nie chciał mówić.
-To nieważne- zakończył głupią ciszę Chejron spoglądając na Percy'ego. -Wyruszamy za godzinę.
poczułam się głupio. Wtedy do mnie dotarło, że rzeczywiście zachowywałam się idiotycznie.
-Percy bądź tak miły i pójdź z Annabeth załatwić jej jakąś broń.
Percy spojrzał na mnie kiwając głową w stronę domków.
Bez słowa zaprowadził mnie za domki.
-Tutaj mamy zbiór broni. Wolisz sztylet, czy miecz?- spojrzał na mnie.
-Nie wiem- powiedziałam cicho. Ale mi wtedy było wstyd!
-Wybierz sobie.
Wskazał ręką na pudło, w którym była broń. Zaczęłam tam grzebać. Wyjęłam sztylet z czarnymi zdobieniami. Tak jakoś połyskiwał.
-Nie radzę!- ostrzegł syn Posejdona.
-Czemu?
-To jedna z bronii armii Kronosa. Długa historia. Na tym może być jakaś klątwa. Sam nie wiem po co je tu trzymają.
-Okey...
Dalej szperałam w pudle. Wyciągnęłam krótki sztylet świecący w blasku księżyca.
-Lepiej nie. Jest za krótki- ostrzegł Percy.
Westchnęłam i zaczęłam szperać w pudle dalej.
-A to?- uniosłam miecz, jakoś mnie kusił. Chyba poruszyłam zły temat, bo Percy tak dziwnie na niego spojrzał.- też nie?
-Ymm...To miecz takiej mojej starej przyjaciółki...-Tiaa...zły temat, ale mogę się założyć, że...nie tylko przyjaciółki.- Thalii Grace, córki Zeusa.
-Czemu już go nie używa?
-Emm....Bo....Bo ona....nie żyje.
-Oj! Tak mi przykro. Przepraszam. Pewnie wolałbyś nie oglądać go przez cały czas. Wezmę inny.
-Jak chcesz....
-A ten?- nie zdąrzył dokończyć, bo ja zdąrzyłam wyjąć inną broń.
Percy się roześmiał serdecznie.
-Pewnie....hah....Możesz brać.
-Co cie tak śmieszy?
-Nieważne. Jak chcesz to bierz.
-UGHR! Dobra, biorę.
Był długi jak na sztylet, ale nie był mieczem. Bardzo ostry. Złoty rękojeść był lekko starty, ale widać było na nim wybrzuszenia, które tworzyły zawijasy. Ogólnie bardzo fajny. Ale co w nim śmiesznego?
______________________________________
Tak, wiem. Trochę, bardzo krótki, ale przeżyjecie. Następny będzie dłuższy.
Paaaa♥
Więc może zacznę od przedstawienia wam czwartego uczestnika misji. Ma na imię Leon Valdez. Syn Hefajstosa. Mój dawny, najlepszy przyjaciel. Dawny...Podkreślmy to, że dawny. I od kiedy to dawno się skończyło jest moim teraźniejszym, najlepszym wrogiem. W zasadzie poszło o pewne zlecenie, które dostaliśmy od Chejrona...(przenosimy się w tamten dzień)
Ja, Leo i Bill (syn Aresa) wyruszaliśmy właśnie na statek ,,thanatos" inaczej ,,śmierć" (nie brzmi optymistycznie, nie?), aby go po prostu wyrzucić w powietrze. Na statku znajdowały się resztki potworów, których przywódcą był Prometeusz, którzy szczęsliwie przeżyli tzw. Bitwę Prometeusza z Obozem Herosów. Chcieli na nowo odbudować armię i najechać obóz, czego dowiedziałem się z moich niezawodnych snów.
-Jesteś pewny swojego planu?- upewniałem się co chwilę Leona, mojego najlepszego przyjaciela, który na to odpowiadał z uśmieszkiem, że nigdy nie był niczego bardziej pewien.
,,Jego plan" czyli innymi słowy jego wynalazek, który umożliwiał nam wykonanie planu, który był jedynym możliwym wyjściem. ,,Jego plan" polegał na tym, że ja mam zwabić, jak najwięcej potworów do dolnej kajuty i tam walcząc z nimi dać możliwość Leonowi na uruchomienie wynalazku. Bill, syn Aresa miał na pokładzie zatrzymać tych, którzy nie zwabili się na dół, mną, przynentą. Leon w tym czasie miał zamontować bombę, która wybuchała dopiero po 10 sekundach i nie wysadzała w powietrze całego statku, a rozpalała go po kolei nie ugaszalnym nawet przez wodę ogniem. Och, nie wspomniałem, że Leo jest odporny na ogień. Więc Leo, który jest odporny na ogień miał zbiec po mnie na dół i zatrzymując na chwilę potwory dać mi wyskoczyć do wody przez okno. Sam w swoim czasie miał wyjść z ognia. Bill'ego miał zabrać jego smok, który dzięki umiejętności bycia niewidzialnym mógł latać na statkiem i czekać na gwizdnięcie swojego pana. Więc tak też zaczęliśmy. Ja zwabiłem na dół większość potworów i odpierałem ich ataki po kolei z łatwością. Kiedy usłyszałem, że wynalazek Leona zaczął podpolać statek i usłyszałem szum skrzydeł już wypatrzyłem sobie najbliższe okno prowadzące do morza. Zacząłem odliczać. 10 sekund zacznie podpalać, drugie 10 sekund ogień zacznie pochłaniać dolną część pokładu. Kiedy minęło 10 sekund, następnie 15, w końcu 20. Leona nie było. Ogień zaczął rozchodzić się po dolnym pokładzie. Potwory, którym nie przeszkadzało, że zaraz się spalą dalej walczyły. Gdybym rzucił się do okna na pewno zdąrzyłyby mnie zatrzymać i pożreć. Ogień był coraz bliżej. W końcu był już 2 metry ode mnie, a ja praktycznie przylegałem do ściany. Metr. Pół. Już poczułem, że buty mi się zaczynają palić, gdy wpadłem na świetny pomysł. Stopą stłukłem szybę. Nikt tego nie zauważył. Gdzieś 2 metry pod oknem zaczynało się morze. Buty zajęły się ogniem. Poczułem morze. Przywołałem falę, która zabrała tylko i wyłącznie mnie nie ugaszając reszty palących się potworów. Szczęśliwym trafem dopłynąłem w końcu do Obozu Herosów gdzie za parę godzin miał się odbyć mój pogrzeb. Rzecz jasna byłem wściekły na Leona. On tłumaczył się, że zatrzymały go potwory, które jakimś cudem uniknęły spalenia się. Kiedy nawrzeszczałem na niego, że taki to był pewny swojego cudownego planu zezłościł się strasznie i z honorem Hefajstosa obrażony oznajmił, że nie przeprosi. I tak to się zaczęło.
Carin okazała się być piękną i ...łagodnie mówiąc średnio błyskotliwą dziewczyną. Miała 13 lat. Czarne krucze włosy i oczy, bladą cerę i dorbną figurę. Gdyby była jeszcze miła, mądra i ciekawa na prawdę mogłaby mi się spodobać, ale...Cóż! Bywa i tak!
Kiedy Annabeth zabłysnęła odpowiedzią na temat Cerbera wiedziałem, że zrobiłem dobry wybór biorąc ją na misję. Za to, źle zrobiłem, że się nie sprzeciwiłem Chejronowi co do Carin i pozwoliłem, aby ktoś sam wybrał sobie, że ze mną pojedzie. Może ignorując tą dwójkę i prowadząc misję wraz z Annabeth...może coś z tego by wyszło, ale to raczej będzie trudne.
Córka Ateny wydawała się być rozbawiona mądrością i błyskotliwością Carin. Dziwię się jej, że nie przetrzepała jej jeszcze mózgu waląc jej głową o twardy bruk...jestem coraz bardziej pewny, że byłoby ją na to stać.
Zdecydowaliśmy wyruszyć następnego dnia z samego rana. Żyjemy na nadzieji, że do rana nas oświeci gdzie wyruszamy. Trzymajcie kciuki. Oczywiście sny mnie nie ominęły...
*Annabeth*
Wszystkie oczy na mnie. No co? Raz zabłysnęłam, a oni już ode mnie wymagają, że będę ich niezawodną encyklopedią żyjącą. Przecież jeśli wieczorem nie miałam zielonego pojęcia gdzie mamy iść. To czemu niby miałabym wiedzieć rano jeśli w nocy spałam? Oczywiście Pan Percy Jackson się spóźnia. Norma! Nie! Ja wcale nie mam dzisiaj złego chumoru! A tak serio to mam!
-No co?!!! Ja nic nie wiem!
W końcu Szanowny Glon przybył. Zadyszany. Miał jeszcze mokre włosy. Zapewne pół godziny temu się obudził...Och!
-Mam złą i dobrą wiadomość- oznajmił. Wszyscy (no oprócz mnie, bo miałam zły chumor) spojrzeli na niego wyczekująco.- Zła jest taka:, że musimy dostarczyć Cerberka do Hadesa najpóźniej za 10 dni, czyli 18 sierpnia. A dobra jest taka, że chyba wiem gdzie jest Cerberek.
-Bosko! A łaskawie to gdzie?- zapytałam dość niemiło, ale Percy spojrzał na mnie tylko jak na idiotkę i nie zwrócił większej uwagi na mnie.
Dobra! Przyznaję się! Tak, tak! To przez tą głupią Atenę! Tak, byłam trochę zazdrosna, ale tego nie kontrolowałam! Nie wiem czemu, ale wtedy byłam strasznie wkurzona, że ktoś coś wie, a ja nie. Och! To już drugi minus postawiony obok dzieci Ateny. Pierwszy to, że wszyscy od ciebie wyczekuję, że wiesz, a drugi to, że ty nie wiesz, a ktoś wie i wtedy, no...nie kontrolujesz tego, ale się wkurzasz.
-On nie uciekł! Skradziono go. Nie wiem kto go skradł, ale wiem do kąd. Jest gdzieś na Krecie.
-No! Dużo nam pomogłeś! Kreta jest wielka!
Znowu spojrzał na mnie jak na idiotkę.
-W Heraklionie. Największym mieście na Krecie. Leży nad morzem Kreteńskim.
-Kretyńskim- mruknęła z uśmiechem Carin.
-A ty skąd to wszystko wiesz?- zapytałam wyzywająco. Teraz wiem, że zachowywałam się jak idiotka, ale wtedy nad sobą nie panowałam. Ta Atena!
Percy'ego to jednak nie ruszało spoglądał tylko na mnie od czasu do czasu jak na idiotkę.
Najwyraźniej jakoś nie chciał mówić.
-To nieważne- zakończył głupią ciszę Chejron spoglądając na Percy'ego. -Wyruszamy za godzinę.
poczułam się głupio. Wtedy do mnie dotarło, że rzeczywiście zachowywałam się idiotycznie.
-Percy bądź tak miły i pójdź z Annabeth załatwić jej jakąś broń.
Percy spojrzał na mnie kiwając głową w stronę domków.
Bez słowa zaprowadził mnie za domki.
-Tutaj mamy zbiór broni. Wolisz sztylet, czy miecz?- spojrzał na mnie.
-Nie wiem- powiedziałam cicho. Ale mi wtedy było wstyd!
-Wybierz sobie.
Wskazał ręką na pudło, w którym była broń. Zaczęłam tam grzebać. Wyjęłam sztylet z czarnymi zdobieniami. Tak jakoś połyskiwał.
-Nie radzę!- ostrzegł syn Posejdona.
-Czemu?
-To jedna z bronii armii Kronosa. Długa historia. Na tym może być jakaś klątwa. Sam nie wiem po co je tu trzymają.
-Okey...
Dalej szperałam w pudle. Wyciągnęłam krótki sztylet świecący w blasku księżyca.
-Lepiej nie. Jest za krótki- ostrzegł Percy.
Westchnęłam i zaczęłam szperać w pudle dalej.
-A to?- uniosłam miecz, jakoś mnie kusił. Chyba poruszyłam zły temat, bo Percy tak dziwnie na niego spojrzał.- też nie?
-Ymm...To miecz takiej mojej starej przyjaciółki...-Tiaa...zły temat, ale mogę się założyć, że...nie tylko przyjaciółki.- Thalii Grace, córki Zeusa.
-Czemu już go nie używa?
-Emm....Bo....Bo ona....nie żyje.
-Oj! Tak mi przykro. Przepraszam. Pewnie wolałbyś nie oglądać go przez cały czas. Wezmę inny.
-Jak chcesz....
-A ten?- nie zdąrzył dokończyć, bo ja zdąrzyłam wyjąć inną broń.
Percy się roześmiał serdecznie.
-Pewnie....hah....Możesz brać.
-Co cie tak śmieszy?
-Nieważne. Jak chcesz to bierz.
-UGHR! Dobra, biorę.
Był długi jak na sztylet, ale nie był mieczem. Bardzo ostry. Złoty rękojeść był lekko starty, ale widać było na nim wybrzuszenia, które tworzyły zawijasy. Ogólnie bardzo fajny. Ale co w nim śmiesznego?
______________________________________
Tak, wiem. Trochę, bardzo krótki, ale przeżyjecie. Następny będzie dłuższy.
Paaaa♥
Strasznie długo mnie nie było...
Strasznie was przepraszam za tą wielką nieobecność, ale...mam strasznie dużo nauki i w ogóle.
Chociaż już jest 11 to życzę wam super Nowego Roku. Za niedługo dodam nowy rozdział. Jestem w trakcie pisania. Przepraszam za nieobecność i dziękuję, że tak czy siak wpadaliście.
paaa♥
Chociaż już jest 11 to życzę wam super Nowego Roku. Za niedługo dodam nowy rozdział. Jestem w trakcie pisania. Przepraszam za nieobecność i dziękuję, że tak czy siak wpadaliście.
paaa♥
Subskrybuj:
Posty (Atom)