*Percy*
Annabeth zaczęła owijać zielona mgła. To nie mogło być nic
innego - wyrocznia. Oczy blondynki zrobiły się zielone i jak w transie zaczęła
recytować:
Morza dziecku śmierć pisana
długi żywot - czas konania
Jedna rzecz los odmieni
powrót psa do pana sieni
co skradzione panu śmierci
odda z należytej chęci
Sam tego dokonać nie ma
Czwórka to nie liczba niema
Tylko trójka ich powróci
kto zostanie, a kto wróci?
Ta decyzja doń należy
życie jego? przyjacieli?
Mądrość druhem jego będzie
Dar nań na zawsze osiędzie
Zamilkła i zemdlała. Wszyscy rzecz jasna spoglądali to na
mnie to na Annabeth.
*Annabeth*
Otworzyłam oczy. Przed sobą ujrzałam...biel. Wszystko było
jakieś białe. Pościel, ściany...Moment! Pościel? Od kiedy ja leże w łóżku.
Chciałam usiąść, ale jak tylko drgnęłam strasznie zakręciło mi się w głowie.
-Do jasnej cholery co tu tak biało?- krzyknęłam, bo ta biel
mnie irytowała coraz bardziej. Na moje pole widzenia wpadł jakiś chłopak. Na
początku nie wiedziałam kto to potem przypomniałam sobie zdarzenia dnia
poprzedniego. Wtedy pierwszy raz przyjrzałam się mu dokładniej. Był dość wysoki
i dobrze zbudowany, ciemne włosy w nieładzie dodawały mu uroku, nigdy raczej
nie był blady. UGHR!!! No muszę to przyznać! Oczy miał, ma i będzie miał piękne
nawet po śmierci. Jakby ktoś zamknął kawałek morza w dwóch szklanych kulach i
wsadził mu zamiast oczu. Gdybym wpatrzyła się długo w jego oczy pewnie bym
usłyszała szum fal.
- Och! To ty! Co ja tu robię? Co się stało?- przypomniałam
sobie, że wypadałoby coś powiedzieć, a nie gapić się tak na niego jak na ósmy
cud świata.
-Zemdlałaś- odpowiedział Percy unikając głębszych wyjaśnień.
-Zemdlałam...ach, tak! A ta zielona mgła?- zapytałam.- Co to
było?
-Widzę, że jesteś równie irytująca i ciekawska jak przedtem.
-A bo co? Powiedz!
-Nic takiego!
-Pewnie...Ile spałam?
-Dwa dni...prawie.
-Csooooo??? Tak długo!
-Jak się czujesz? -zapytał chłopak.
-Na pewno lepiej bym się czuła gdyby tu nie było tak
cholernie biało.
-To irytujące, nie? To szpital obozowy. Ja bym ją raczej
pomalował na niebiesko- odparł.
-No, zawsze lepszy niebieski niż ten biały. A co to był ten
dym?- nie dawałam za wygraną.
-Smród dzieci Hefajstosa - zażartował Percy.- A tak serio?
-Gadaj!!!
-Wyrocznia przemówiła przez ciebie.
-Aha...To u was normalne?
-Zdarza się.
-Co powiedziałam?
-Przepowiednie.
-Jaką?
-Ciekawą- unikał.
-Przestań! Masz mi tu ją zaraz zarecytować, albo nie chcę
być w twojej skórze...jak będę umiała wstać.
-To tajemnica- przekomarzał się chłopak.
-Taka mi tajemnica! Powiedziałam to przed wszystkimi obozowiczami.
-Tajemnica przed tobą- powiedział.
-Zamknij japę i recytuj!
-Dobrze, jak tam chcesz...
Wyrecytował pięknie wierszyk o mniej pięknej treści.
-Ten syn mórz to ty, nie?
-Można tak powiedzieć- odrzekł chłopak.- Ale mam zamiar
przyprowadzić psa do jego pana...cokolwiek to znaczy.
-Jesteś nie możliwy! Z uśmiechem wyrecytowałeś przepowiednię
twojej śmierci.
-Nie do końca. Bo ja przyprowadzę...
-Tak, tak ! Wiem!
-Jeśli mi się uda.
-Tak, ale nadal jedno z tej czwórki nie wróci- zauważyłam
pesymistycznie.
-Oj tam! -Percy musiał mieć dzisiaj dobry humor, bo w dzień
kiedy się poznaliśmy pewnie milczałby i mówił tym spokojnym drżącym głosem.
-Okropny jesteś! Ale czy mógłbyś mi powiedzieć czy mogę
wstać.
-Pewnie wstawaj!
-Bardzo śmieszne! Masz może to coś co mnie ma zamiar spalić?
-Mam- podał mi kubek z nektarem. Od razu mi się polepszyło i
wstałam szybkim ruchem.
-No, to mogę sobie iść!
-Tak, możesz.
-Wreszcie spokój- powiedziałam otwierając drzwi, albo raczej
próbując je otworzyć.
-Tak, wreszcie spokój!- rzucił mi kluczyki. Otworzyłam nimi
drzwi. Za drzwiami było pole. Jak stąd wyjść??
-Yyy...
-W prawo- odrzekł z uśmiechem i sam też ruszył.
Dzień minął okey, aż do wieczoru gdy na ognisku wydarzyło
się parę dziwnych rzeczy.
-Omówimy dziś wyprawę- zawiadomił Chejron gdy wszyscy już
się zebrali.- Oczywiście Percy będzie dowodził wyprawą i ku mojej nie chęci
wyrusz z nim jeszcze, aż czwórka. Rzeczą oczywiście wynikającą z przepowiedni
jest, że jedna z tych osób to dziecko Ateny. Wybór zależy od Percy'ego.
Chłopak błądził wzrokiem po 6 dzieci Ateny. Ale coś
wytrąciło go z równowagi, z resztą wszystkich. Wszyscy spojrzeli na mnie. O,
nie! Znów przepowiednia? Ale dookoła mnie, ani w całym otoczeniu nie było
zielonej mgły.
*Percy*
Właśnie miałem wybrać Claira, kiedy wydarzyło się coś co
wytrąciło mnie z równowagi.
Wszystkie spojrzenia łącznie z moimi padły na Annabeth,
które oświetlało światełko padające z nad jej głowy. Już miała wrzasnąć, żeby
wreszcie wszyscy przestali się gapić, ale wyprzedził ją Chejron.
-Witaj Annabeth Chase...- nieudało mu się skończyć, bo
Annabeth powiedziała, a raczej zapytała ,,Dzień dobry". Raczej brzmiało to
jak pytanie czy tej odpowiedzi oczekiwał. Parę osób parsknęło śmiechem, ale to
raczej nie wzruszyło dziewczyny.
-Witaj Annabeth Chase, córko Ateny- powtórzył Chejron z dumą
w głosie.
-Że kogo?- zapytała ostro dziewczyna.
-Ateny, bogini mądrości- odparł Chejron wciąż nie tracąc
miłego tonu.
Annabeth spojrzała w górę na światełko, które już gasło. Nad
jej głową wisiała sowa.
-Ahaaa! Spokooo...A mógłby ktoś zabrać tą sowę?- jak na
zawołanie sowa zniknęła.- Dziękuję- na chwilę zapadło milczenie.- Więc jestem
córką Ateny?- upewniła się dziewczyna.
-Bez wątpienia- zapewniał Chejron.
Szóstka dzieci Ateny spoglądała na nią z uznaniem i jednocześnie
dumą, że ta dziewczyna trafiła do ich grupy, a nie Aresa, czy Afrodyty.
-Dobra. Możecie kontynuować- zezwoliła córka Ateny jakby to,
że właśnie została uznana nie robiło jej większego znaczenia.
-Tak, tak. Kontynuujmy- potwierdził Chejron.- Więc na czym
to....Ach, tak! Percy kogo zabierasz ze sobą na misję?
Już miałem odpowiedzieć Claira, tak jak to wcześniej
ustaliłem, ale wtedy zorientowałem się, że do szóstki dzieci Ateny dołączyła
jeszcze jedna osoba. Ogólnie to nie powinno mi to przeszkodzić, bo ta osoba nic
dla mnie nie znaczyła i była całkowicie nowa. Więc czemu nie odpowiedziałem?
Chwile się wahałem po czym ku mojemu i całego obozowiska zdziwieniu
odpowiedziałem:
-Annabeth Chase.
Wszyscy wytrzeszczyli oczy tak, że miałem wrażenie, że zaraz
przypełznie do mnie średnio 50 par gałek ocznych i zacznie mnie pożerać.
Jakoś nie wiem czemu bałem się spojrzeć w oczy Annabeth, ale
dojrzałem, że jej mina nie wróżyła nic złego. Bałem się, że zaraz po ognisku
zleje mnie jak dziecko, ale z jej miny wynikało, że tak nie miało się wydarzyć.
Oczywiście wiedziałem, że też nie ma zamiaru mnie całować po stopach. Jej mina
mówiła:,, ja przepraszam, że spytam, ale czy ty wiesz, że Annabeth Chase to ja?”
i jednocześnie: ,,Będziesz mnie miał na sumieniu jak zeżre mnie jakiś potwór”.
Na początku sądziłem też, że wszyscy parskną śmiechem i wyśmieją moją decyzję,
ale nikt tak nie zrobił. Wszyscy spoglądali to na mnie to na nowo uznaną
bardziej jak na hardkorów niż jak na debilów.
-Odważna decyzja- zauważył Chejron.- Ale decyzja należy do
ciebie i sądzę, że wybrałeś rozsądnie. Czwartą osobę jaka pojedzie na misję
możesz sam wybrać, ale trzecią pozwól, że wybierzemy wspólnie. Trzecią osobą
będzie dziecko Afrodyty.
Myślałem, że już wszystkim nie mogą bardziej wyjść na
zewnątrz gały, ale się myliłem. Sam też byłem zdziwiony i rozczarowany.
Przypomniałem sobie o Piper i z serca kamień mi spadł, bo ta dziewczyna była
całkiem do przeżycia…nawet miła.
-Więc może Piper wasza grupowa- zaproponował Chejron.
-Piper aktualnie przebywa w pałacach swojego księcia-
zażartował jeden z jej braci i prawie cały obóz parsknął śmiechem. Prawie cały,
czyli wszyscy oprócz mnie (właśnie straciłem szanse na przeżycie tej misji ze względu
na to kto ze mną na nią pojedzie), Annabeth (Pytała się mnie później kto to
Piper i kto jest jej księciem) i Chejrona (który totalnie nic nie zrozumiał, a
nawet jeśli to zasady ,,pedagoga” nie pozwalają na śmianie się z takich
rzeczy).
-Że co proszę?- zapytał Chejron co wywołało jeszcze większy
napływ śmiechu i półbogów. Ale w końcu jakiś odważny powiedział:
-Jest w Obozie Jupiter.
-Och…-westchnął centaur.- Kto jest zastępcą?
-Carin McSoph- odparł ten sam co oznajmił, że Piper jest w Obozie
Jupiter.
-Więc niech ona pojedzie- zadecydował Chejron jednym słowem
łamiąc przyrzeczenie, że razem zadecydujemy. Obóz był bez sprzeciwu. Nie
kojarzyłem specjalnie (ani trochę) kim była Carin McSoph, ale sam fakt, że była
dzieckiem Afrodyty sprawiało mało optymistyczne wrażenie. Pewnie tak jak reszta
dzieci tej bogini jest piękna, słodka i
nadzwyczaj tępa.- Więc, Percy- ciągnął dalej Chejron.- zadecydowałeś kto pojedzie
z tobą jako czwarta osoba?
Nie miałem pomysłu kto mógłby zająć to miejsce, więc
zaproponowałem, że pojedzie ten kto będzie chciał. Padło pytanie kto chce.
Żadna osoba nie wstała, ani nie zapowiedziała, że ona może pojechać. Traciłem
wszelkie nadzieję, że ktokolwiek się zgłosi, ale w końcu…
-Ja pojadę- odpowiedziała wstając osoba, której najmniej bym
się spodziewał…
*Annabeth*
Byłam zbyt oszołomiona wieścią, że mam jechać na misję, że
nie zwracałam uwagi na to co potem się działo wśród grona obozowiczów. Kto
jechał na misję jeszcze? Kiedy wyjeżdżamy? Gdzie zmierzamy? O tym nie miałam
zielonego pojęcia. Na szczęście potem okazało się, że kiedy i gdzie wyjeżdżamy nie
zostało jeszcze powiedziane. Kiedy ognisko dobiegło końca Chejron poprosił
naszą czwórkę na stronę.
Dopiero wtedy mogłam się dowiedzieć kim byli dwaj
szczęśliwcy, lub nie, którzy mieli jechać z nami na misję. Szłam dość nie
pewnym krokiem, bo otaczały mnie same dość wyższe osoby. Percy – syn Posejdona,
najbardziej uznawany heros stąpający po tej ziemi, Carin McSoph (potem
dowiedziałam się, ze tak się nazywa)- oszołamiająco piękna osoba, córka
Afrodyty, miała czarne jak węgiel włosy, była szczupła (zakładam, ze bez grama
mięśni), miała alabastrową cerę, czerwone jak krew usta, śliczny, drobny nosek
i przepiękne czarne tak jak włosy oczy, które zdobiły grube, ale niezbyt długie
rzęsy. No i jeszcze ten niezbyt miły chłopak, z twardą jak kamień miną. UGHR! Myślałam, ze mnie pożre żywcem,
ale sądząc po niezbyt sympatycznej do niego minie Percy’ego i zniechęconej
twarzy Carin zauważyłam, że nie tylko ja mam takie wrażenie. Ogólnie chłopak
nie był pięknością, ale nie był, aż taki brzydki. Nie był jakoś super zbudowany, był chudy, ale umięśniony, gdzieś w moim wieku. Wyglądał jakby szukał tylko dobrego momentu, żeby ubrudzić się smołą. Kiedy zobaczyłam jego minę o dziwo
przestałam się go bać. Gdyby rzeczywiście był taki świetny w walce nie musiałby
łazić z taką miną, po prostu chodziłby naturalnie trzymając sztylet w kieszeni,
a nie przypięty do pasa jak Percy. Specjalnie wtedy się na niego patrzyłam, żeby
go wkurzyć. Kiedy to zauważył zrobił minę a la: nie chcę być w twojej skórze, a
ja specjalnie tylko wywróciłam oczami jakbym zobaczyła jakieś głupie
stworzenie, które sili się dodać 1+1. To go jeszcze bardziej zdenerwowało, ale
ja go tylko ignorowałam. Bardzo długo nie wiedziałam jak ma na imię, czy na
nazwisko, ani czyim jest dzieckiem.
Grupa zebrała się rozmawiając o przepowiedni. Ja byłam jakoś
tak z tyłu. Nie dali mi dojść do słowa chociaż miałam sto razy więcej do
powiedzenia niż ta lalunia, czy ten smoluś. Właśnie rozmawiali o tym o jakiego
pana chodzi i co za pies.
-Może jakiś bóg ma mini zoo- powiedziała głupiutko Carin.
-Albo może nie- powiedział Percy powstrzymując się od
śmiechu z propozycji czarnowłosej.
Próbowałam dojść do słowa, ale zawsze, któreś z nich coś
paplało.
-A ja zakładam…- zaczęłam, ale przerwał mi smoluś. I tak z 10
razy, aż wreszcie ze złości krzyknęłam:
-Mogę coś powiedzieć?!- wszystkie oczy spojrzały na mnie,
zapadła cisza.- Dziękuję!- sarkazm rzecz jasna.- To przecież takie banalne!
Jeśli dobrze wiem to mamy to oddać Panu śmierci, dokładniej psa. A jakiego Pan
śmierci może mieć psa?- żadnej odpowiedzi. Serio? Nawet Chejron milczał.- Na
bogów, Cerber!
Wszystkich nagle oświeciło. Oświeciło ich jak już ja to
powiedziałam! Cóż trochę za późno!
No nie wszystkich, bo Carin dalej była pewna, że ma racje.
-Jakiego cykora?- zapytała Carin. Nawet Chejron uśmiechnął
się rozbawiony.
-Cerbera- powiedziałam jak do 2 letniego dziecka.
-Niech ci będzie! A kto to?
-Pies Hadesa! Ma trzy głowy! Mówi ci to coś?
-A on nie nazywał się mruczek czy jakoś tak?- zapytała żując
gumę. A najlepsze było to, że ona nie żartowała.
-Nie- powiedziałam spokojnie, ale było słychać w moim głosie
wielką irytację.- Nie. Nazywał się Cerber. Uwierz mi Cerber. I lepiej
zapamiętaj, bo jeszcze podczas misji zapomnisz czego ty w ogóle szukasz.
-Tak, Annabeth masz rację. Aż się dziwię, że sam na to nie
wpadłem.
-A ma ktoś pomysł gdzie mamy szukać?- zapytała Carin tak
jakby to ją nic nie dotyczyło.
-A sądzisz, że gdzie mógłby uciec pies?- zapytał ironicznie
smoluś.
-Nie wiem! Nigdy nie miałam psa! Nie wymagajcie ode mnie za
wiele! Jak chcecie to mogę rozkazać mu tu przyjść, ale wątpię, żeby mnie
usłuchał.
Doprawdy jestem wręcz oczarowana głupotą Carin…
Z przyjemnością czytało mi się ten rozdział . Długi ,fajny i ciekawy . Jeszcze to przekomarzanie Pery'ego i Annabweth brak słów . Z niecierpliwością czekam na next .
OdpowiedzUsuńJeszcze Carin taka pusta lalka bez obrazy .
Dziękuję za miłe słowa, na prawdę, a co do Carin to właśnie o to mi chodziło i bardzo się cieszę, że ty też to tak odebrałaś
Usuń