Playlista

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 2 ,,Obóz Herosów"

*Annabeth*
Nic nie mówcie!
Nie będę się silić na jakieś: ,,O, Boże! To nie możliwe! Co on wygaduje?..." itd.
To zbyt oklepane...
Ten cały Percy Jackson okazał się być całkiem fajnym kolesiem. Ale na osobności, przy innych był jakiś poważny jakby kazano mu dawać im przykład. W połowie rozmowy rozkazał sowim towarzyszom wracać do obozu i czekać tam na nas więc byliśmy sami i mogłam go poznać takiego jakim był na prawdę.
Dał mi jakieś dziwne picie (dziwne, ale nic smaczniejszego nigdy nie miałam w ustach). Nagle od niego kostka przestała mnie boleć, a ja dziwnie dostałam dużo energii.
-Jak ty...?
-Nektar i ambrozja - pożywienie bogów. Półbogowie mogą je przyjmować, ale w niewielkich ilościach...inaczej...no...tak jakby się...spalisz- wytłumaczył.
-Bosko...- jęknęłam jednocześnie sarkastycznie i nie.
Kiedy on tłumaczył mi dużo o...no o tym całym ich świecie! To...moment? na czym to ja? Ach, tak! Kiedy on opowiadał o tym całym ich świecie wreszcie zdołałam się zadać pytanie, które mnie dręczyło od początku naszego dzisiejszego spotkania.
-Jacy oni są?
-Kto?
-Bogowie.
-Z reguły nowicjuszom odpowiadamy na to pytanie typową gadką bez nutki prawdy, ale myślę, że lepiej będzie jak powiem ci prawdę. Egoistyczni, samolubni, zadufani w sobie, nie myślą o swoich dzieciach, dość bardzo tępi jak na paro tysięczny rok życia i...Bo widzisz my ich wcale nie obchodzimy do momentu gdy wpakują się w kłopoty wtedy posługują się nami, żebyśmy załatwili ich sprawy. A my durni zgadzamy się, bo myślimy, że będą nam wdzięczni, że...- mówił zaciśniętym gardłem. Byłam wręcz pewna, że mówi to z własnego doświadczenia i niezbyt cieszy go posiadanie go.- że zwrócą na nas uwagę, ale tak nie jest. Co po, niektórzy, jedni z tych milszych dziękują, albo nagradzają jakąś drobnostką, a niektórzy nawet nie uśmiechną się do ciebie, no chyba, że mają do ciebie kolejne zadanie...
-Nie przepadasz za swoim ojcem- zaopiniowałam po chwili milczenia.
-Niezbyt- odpowiedział krótko unikając rozmowy.
-Ale dlaczego? Jeśli wszyscy bogowie tacy są dlaczego właśnie masz go nienawidzić. To tak jakbyś nienawidził jakiegoś człowieka za to, że nie jest idealny, a przecież żaden nie jest.
Na jego twarzy pierwszy raz pokazała się złość.
-Mam swoje powody-syknął.
-Jakie? Powiedz mi jakieś to cię zrozumiem, a puki co to sądzę, że szukasz dziury w całym, bo...
-Możesz nie wtrącać się w nieswoje sprawy?- przerwał mi. Nie powiedział tego złośliwie do mnie. Po prostu wybuchnął, bo tak bardzo chciał uniknąć tego tematu. - Nie musisz tego wiedzieć- mówił już całkowicie spokojnie, ale ten głos właśnie był straszny, taki spokojny. Był to głos, który można by porównać do człowieka, którego drugi człowiek postrzelił, a ten umierając głaskał go po czole.- Jak będę miał ochotę rozmawiać z kimś o moich rodzinnych sprawach to zrobię to kiedy będę chciał i na pewno nie będę o tym rozmawiał z osobą, którą znam zaledwie od godziny.
Najgorsze było to, że mówił to tym tonem. Zaczęłam bardzo żałować i chciałam go przeprosić, ale duma mi na to nie pozwalała. W końcu zdobyłam się na bezdźwięczne:
-Przepraszam.
Zapadła długa chwila milczenia. Och, ile bym wtedy zrobiła, żeby ten chłopak wreszcie się odezwał.
-Idziemy-odparł sucho. Nie niemile, ani nieuprzejmie. Po prostu powiedział, a ja jak na zawołanie wstałam.
-Gdzie?- zapytałam.
-Do Obozu Herosów. A gdzie indziej?
-N...nie...wiem- odparłam. Nie to, żebym się go bała, albo, żeby on był dla mnie niemiły po prostu język odmawiał mi posłuszeństwa.
Prawie całą drogę przebyliśmy w milczeniu. Oprócz jednego momentu kiedy wchodziliśmy na pagórek.
-Jesteśmy prawie na miejscu. Tutaj jest magiczna osłona przez, którą umieją przejść tylko półbogowie. Nie boli cię już kostka?- zapytał. Czemu musiał być miły? Gdyby był niemiły po prostu bym go znienawidziła i bardzo by mi to ułatwiło życie.
-Nie- odrzekałam.
Kiedy wspięliśmy się na pagórek ujrzałam niesamowity widok. Wielki obóz. W skład niego wchodziło. Pole...moment...truskawek?, 20 domków i jeszcze jeden dużo większy. duży pawilon, plac do ćwiczeń i coś co nazwałabym parkiem, zwykłe puste miejsce z ławeczkami. Krzątało się tam z 50 dzieciaków. Jedni z książkami w rękach, jakaś dziewczyna strzelała z łuku, ktoś gawędził z sobie w parku, inne osoby siedziały na plaży, zobaczyłam jakąś całującą się parę, ktoś siłował się, inni ćwiczyli walkę, a inni po prostu przechadzali się w te i we w te wpatrując się w podłogę i szepcąc jakieś słówka.
-Co ich tak dużo?- zapytałam zapominając o tym, że nie chciałam się odzywać.
-Dużo?- zapytał też jakby zapomniał o całych zdarzeniach.
-No, a nie?
-To jest średnio, a nawet nie 1/10. Większość na rok szkolny wróciłą do domu.
-Was jest tak dużo?
-Nas- powiedział miło, ale zaraz potem przyjemna chwila się skończyła, bo do nas podbiegł jakiś człowiek...tylko nie! On nie miał nóg. Nie będę o tym więcej wspominać.
-Percy! Wróciłeś!- cieszył się jak dziecko.
-Tak- powiedział uśmiechając się do niego. ten nie do końca człowiek uściskał go. Pewnie byli przyjaciółmi. ,,To musi być fajnie mieć Percy'ego za przyjaciela"- pomyślałam, ale szybko wyrzuciłam tę myśl z głowy. Półczłowiek zaczął z Percy'm rozmawiać. Już miał mu opowiadać o tym jak to Mauryca Galdrof poślizgnęła się idąc dziś na śniadanie, ale Percy przypomniał sobie o mnie.
-Może potem. Potem porozmawiamy- powiedział, a półczłowiek od razu zauważył mnie.
-Y...Kto to?- zapytał półczłowiek.
-Nowa- odparł Percy. Nie powiedział tego jako obelgę, ale poczułam się nieco urażona.- Muszę zaprowadzić ją do Chejrona.
Półczłowiek okazał się być bardzo miłym i podał mi rękę.
-Grover jestem. Satyr-przedstawił się.
-Annabeth Chase-odparłam. Czemu nie miałam nic więcej do powiedzenia. Grover miał ,,satyr', Percy ,,syn Posejdona'', a ja w tym świecie czułam się jakaś nie ochrzczona.
-Ładne imię-powiedział miło.
-Dziękuję, a czy teraz możecie mnie zaprowadzić do tego…Chejrona?
-Pewnie- odparł satyr chodź nie do niego skierowałam pytanie. Percy uśmiechnął się pod nosem.
Percy zaprowadził mnie do tego większego domu, a Grover biegał za nami opowiadając śmieszne historie, które tu ostatnio zaszły, pytając mnie o różne rzeczy i gryząc puszkę…nie wnikam!
Wreszcie doszliśmy pod dom. Przed nim przy stoliku siedzieli dwaj mężczyźni grając. Jeden wyglądał jakby wrócił właśnie z spotkania AA, a drugi był na wózku inwalidzkim. Ten na wózku podniósł wzrok i uśmiechnął się przyjaźnie.
-Percy Jackson. Dawno cię nie widziałem. Jak się miewasz? Groverze uważaj, bo się zatniesz tą puszką i będę ciebie miał na sumieniu. Och!
-Witaj Chejronie!-powiedział uprzejmie Grover.
Koleś z AA podniósł wzrok i spojrzał na naszą trójkę bacznym spojrzeniem.
-Percy Jackson. Glon Junior. Jak niemiło widzieć twoją prozaiczną osobę w naszych skromnych progach. Czy przyniosłeś dla mnie wino?
-Niestety nie- odparł z uśmiechem Percy.
-Wiedziałem. Jesteś zbyt tępym stworzeniem, żeby pomyśleć czasem o kimś takim jak ja. Może lepiej byś się sprawdził jako delfin, ale i tak wątpię. Już wszystko skończone. Mogłem cię w niego zamienić jak tylko tu przybyłeś może byś się jeszcze wychował, a teraz…No patrz cóż z ciebie za skończone stworzenie.
-Mi też przemiło pana widzieć.
Ogólnie to nie przepadałam za tym całym pijakiem od pierwszego spojrzenia, ale ich rozmowa mogłaby być użyta w jakiejś dobrej komedii.

-Jak poszukiwania?- zapytał Chejron starając się przymknąć jakże szanowną paszczę pijaka.
-Niezbyt. Nikogo nie znaleźliśmy prócz jej- wskazał na mnie.
-Któż to?
-An…-zaczął Percy.
-Umiem mówić- powiedziałam. Wszyscy zmarszczyli brwi.- Mogę się sama przedstawić. Jestem Annabeth Chase.
-Ładne imię, nie?- wtrącił się do rozmowy satyr. Ale Chejron nie zwrócił uwagi na jego paplaninę i zwrócił się do Percy’ego:
-Czemu uważasz swoje poszukiwania za nieudane?
O co chodzi? EKHEM, EKHEM! Ja tu jestem! Kto, kogo szukał? Jestem nieudana?
-Ja uważam, że to dziewczę jest bardzo ważnym znaleziskiem. Myślę, że się przyda.
-Nie jestem jakąś skamieliną, którą ktoś odkopał. Nie jestem, ani udanym, ani nieudanym znaleziskiem. Jeśli jestem nieudana to przepraszam bardzo, że zmarnowaliście swój cenny czas na zajmowanie się mną, a jeśli tak to też przepraszam bardzo, bo nie będę wam przydatną osobą.
Wszystkich zatkało. Tylko pijak spojrzał na mnie z uznaniem.
-Zamiana w delfina na parę tygodni, trochę mojej nauki i dziewczyna byłaby do przeżycia. Ma potencjał- powiedział pijak.
-Wątpię, aby kimkolwiek pan jest zamieniłby pan mnie w delfina i wątpię też w to, że mam potencjał- odrzekłam.
-Nie zwracaj na niego uwagi- powiedział potulnie Chejron.- Pan D. nie potrafi nad sobą panować.
-Pan D.?- zapytałam.
-Tak- odparł Pan D.- W skrócie, bo pełna nazwa to Dionizos.
-Jak ten bóg wina? Od razu wiedziałam, że wygląda pan na pijaka- odrzekłam niemile, ale moja chwila triumfu przeminęła, bo po niżej zapisanym monologu Chejrona trochę mi ubyło na odwadze, gdyż dowiedziałam się, że to nie żarty.
-To bez żartów on. Bóg wina, Dionizos. Ale przechodząc do rzeczy. Zaraz ktoś cię oprowadzi po obozie, o 7 kolacja, jeśli cię podczas kolacji nie uznają będziesz spała w domku Hermesa.
Nic nie odpowiedziałam. Niestety osobą oprowadzającą okazał się być Percy. Kiedy znów nie musiał udawać idealnego przy innych oprowadzając mnie wciąż czuł do mnie niechęć.
Oprowadził mnie bez większych dyskusji. Przedstawiał mi miejsca obok, których przechodziliśmy. Oprócz tego,  że przedstawił mi grafik zajęć nie powiedział nic. Kiedy zadałam mu pytanie co mam robić do kolacji spojrzał na mnie jak na idiotkę i odchodząc już powiedział, że będąc taka ciekawska na pewno znajdę sobie zajęcie. Nie miałam mu za złe, że był na mnie zły.
Rzeczywiście znalazłam sobie zajęcie, bo poszłam na plażę podziwiać widoki.
Jak poszłam na kolację, poczułam się jak skończona idiotka, bo nie wiedziałam gdzie usiąść. Wreszcie  z irytacją Percy siedzący całkiem sam przy jednym ze stolików wskazał na stolik przy, którym miałam usiąść. To było dość dziwne bo…jedzenie się zamawiało. Ja zamówiłam zupełnie przez przypadek zupę pomidorową, a do tego sok pomarańczowy. Wszyscy patrzyli na mnie dość dziwnie oprócz jednej dziewczyny, która podczas jedzenia do mnie zagadała:
-Jestem Holly Pickens. A ty?
Ogólnie Holly wydawała się być przemiłą osóbką. Była mniej więcej w moim wieku, miała słodki zadarty nosek z paroma niewidocznymi prawie całkiem piegami, oczy świecące i czekające, żeby coś spsocić, lub pożartować, usta, które nie przestawały się uśmiechać, alabastrową cerę, słodki, wysoki głosik, który brzmiał jak śpiew słowika i kręcone, bardzo kręcone złote włosy spięte w kitkę.
Mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, ale…nie miałam wtedy ochoty zakładać przyjaźnie…
Już kończyła się kolacja, poszłam za śladem inncyh i trochę mojego jedzenia wrzuciłam do kotła i powiedziałam ,,Dla boga, który jest moim rodzicem kimkolwiek on jest". W tym samym momencie do kotła obok wrzucał Percy. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Odchrząknął zwracając uwagę innych. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Chejron, także zwrócił na mnie uwagę, ale ja nie wiedziałam o co chodzi. W pierwszej kolejności pomyślałam, ze mnie uznano, ale nie, bo nie zostałam wystrojona jak to się działo przy dzieciach Afrodyty, ani nic mi się nad głową nie świeciło.
-A...Annabeth-jęknął Percy. Zmarszczyłam brwi.- Co ty...?
-Co?- zapytałam. Wszyscy bezlitośnie się na mnie gapili. Wszyscy wyglądali na przerażonych.
Obejrzałam się do okoła. Wtedy zobaczyłam. Jakaś zielona mgięłka zebrała się dookoła mnie i... tyle pamiętam. Zemdlałam.

2 komentarze

  1. Awwwwww...
    Fantastyczny rozdział :)
    Z niecierpliwością czekam na następny ;)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie.
    dalsze-losy-herosow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudowny . Końcówka taka tajemnicza ,że chciałoby się już czytać kolejny rozdział . Na pewno czekam na kolejny i życzę weny oraz udanych świąt .
    Na koniec zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz!!
Dla Ciebie to tylko parę stuknięć w klawiaturę, a dla mnie ogromna motywacja.
Szczerze wyrażaj Swoje zdanie.
Less Sill~~

Szablon by Devon