*Annabeth*
Tak, teraz jest idealny moment! Wszyscy spali, p. stróżująca
zasnęła dziergając szalik. Postanowiłam właśnie w tym momencie się wymknąć. Już
jedną noc zrezygnowałam z ucieczki, drugi raz tego nie zrobię. Nie będę
siedzieć w bidulu! Dom dziecka! Też mi coś! A może tak samotne dziecko kroczy
przez ulice, bo wszystko co miało sens w jej życiu się posypało.
Zabrałam mały plecaczek. Nie przebierałam się. To nie było
konieczne, a na pewno nic by mi to nie pomogło, tylko bym hałasu narobiła.
Założyłam tylko kurtkę i buty. Cichutko podreptałam w stronę drzwi. Chyba
jednak i tak było za głośno, bo p. stróżująca zapytała:
-Co ty dziecko drogie wyrabiasz?
Szybko wymyśliłam pewien plan. To mi wychodziło.
-Do toalety-odpowiedziałam tak naturalnie, że sama sobie
przez chwilę uwierzyłam. Na szczęście było tak ciemno, ze p. nie zauważyła, że
mam na sobie kurtkę i niosę plecak.
-Dobrze, ale szybko wracaj!-już się bałam, ze będzie czekać,
aż wrócę, ale na szczęście od razu ułożyła głowę do dalszego podrzemywania.
Rzekomo udając się do toalety cichutko przedreptałam cały
budynek wreszcie dostając się do drzwi wyjściowych. I wtedy ukazał się kolejny
problem. Drzwi zawsze skrzypiały jak zepsute skrzypce. Wszystkie panie, by się
pobudziły. Wtedy wymyśliłam kolejną strategię. Wspięłam się piętro wyżej i
skręcając sobie kostkę zeskoczyłam na dwór z okna. Kostka bolała piekielnie.
Pozwoliłam sobie przekląć. Skacząc na jednej kostce postanowiłam udać się 2 km
dalej i tam na ziemi się przespać.
Wprawdzie co pół minuty musiałam ustawać chwile odpocząć, co
sprawiło, że 2 km przeszłam w 30 minut, a nie 10. Tam przemęczona położyłam się
w pobliskim parku i usnęłam głębokim snem zmęczonej życiem dziewczyny.
Oczywiście tak jak od roku miałam sen. Ale nie normalny sen. Sen bardzo
rzeczywisty, straszny, fikcyjny. Dziś śnił mi się pewien chłopak błąkający się
z jeszcze dwoma innymi chłopakami po Nowym Yorku i zauważyłam coś strasznego:
długopis jednego z chłopaków zamienił się w miecz. Obudziłam się podskakując.
Moja kostka tym bardzo ucierpiała. Nie przestała boleć, a może bolała jeszcze
bardziej. Na jednej nodze ruszyłam do pobliskiej apteki. Poprosiłam o bandaż i
lek przeciw bólowy. Trochę ucierpiał na tym mój portfel, ale ustabilizowanie
kostki i tabletka przeciw bólowe pomogły na tyle, że skacząc na jednej nodze
nie wrzeszczałam już z bólu. Przechodzącej obok pani zapytałam, która godzina
bo wydawała się miła. Odpowiedziała mi uprzejmie, że troszkę po 12 i zapytała
co mi się stało, że tak na jednej nodze skaczę. Ja skłamałam, że to nic
wielkiego i serdecznie podziękowałam. Pokuśtykałam następnie do piekarni i
kupiłam bochenek chleba. Zrobiłam trzy porządne kęsy i schowałam chleb do
plecaka. Ruszyłam w drogę. Dokąd szłam? Mnie się pytacie! Szłam na żywioł!
Szłam tam gdzie mnie nogi poniosły, byle dalej od poprzedniego życia. Po 6
godzinach drogi doszłam do jednego z placów na Manhattanie. Usiadłam sobie na
ławeczce. Westchnęłam i rozkoszowałam się odpoczynkiem. Kostka w prawdzie
piekielnie bolała. Co tam!! Przeżyłabym ból kostki gdyby nie niesamowite
potoczenie się spraw następnych 5 minut.
*Percy J. *
Właśnie przechodziliśmy przez plac. Nie sądziliśmy, że
właśnie tu się coś wydarzy. Usłyszeliśmy charczenie i pisk. Odwróciłem się i
ujrzałem piekielnego ogara atakującego jakąś blondynkę. Bez wahania po prostu
pobiegłem w stronę dziewczyny. Coś w głębi duszy mówiło mi, że jest cenna. Ogar
właśnie miał połknąć dziewczynę w całości, gdy ja zaszedłem go niezauważony od
tyłu i mieczem przeciąłem go na pół. Dziewczyna omal nie zemdlała gdy zobaczyła
jak potwór rozsypał się w piasek. Pisnęła. Do dziś zastanawiam się czy z widoku
na rozpływającego się potwora czy chłopaka zabijającego go.
-T..ty.yyy….go…o…rozsypałeś- tylko na tyle było ją stać, drżała z przerażenia. Zobaczyłem, że stoi na jednej nodze, a drugą ma obwiązaną bandażem. Miała też dwa głębokie draśnięcia na ręce.
-W twoim języku mniej więcej. Ale na przyszłość nie rozsypałem, tylko wysłałem do Tartaru. Jestem Percy Jackson- odparłem chcąc podać jej rękę, ale byliśmy za daleko. Chwilę się zastanowiłem i dałem jej parę sekund na przełknięcie słowa ,,Tartar” po czym dodałem:- Syn Posejdona.
-Dość oryginalne imię-wydedukowała starając się zachować zimną krew.
-Percy?
-Nie, Posejdon.
-Przyzwyczaisz się-odparłem.
-,,Na przyszłość'', ,, przyzwyczaisz się''. Co to ma znaczyć? –zapytała patrząc na mnie gniewnie.
-Oj! Ja ci jeszcze nic nie wytłumaczyłem. Jak masz na imię?
-A…- zaczęła, ale rozmyśliła się.- Po co pytasz?
-Niech zgadnę. Nie znasz jednego ze swoich rodziców. Miewasz dziwne sny.
-NNoo…
-Bo widzisz. Wiesz co to mitologia grecka?
-No, tak. A co będziesz mi teraz lekcje historii robił?
-Nie. Mogę? – potaknęła.- Więc to tak nie do końca mitologia. Bo to prawda.
Dziewczyna się uśmiechnęła:
-Ty tak serio?
-Całkowicie serio. No i istnieją te mity, a z tym idzie też, że istnieją też bogowie greccy. Typu: Posejdon właśnie- dziewczyna zamrugała mocno gdy zorientowała się, że to samo imię wymieniłem gdy przedstawiałem mojego ojca.- No i zdarza im się, że schodzą na ziemię i rozkochują w sobie przyziemne istoty, a potem, no wiesz…A później ich dzieci są herosami, półbogami, mają pół krwi normalnego człowieka, pół boga greckiego. Mamy swój obóz – Obóz Herosów. Tam przyjeżdżamy na lato szkolić się na walki z potworami, którzy atakują nas-wskazałem na piasek, który jeszcze nie do końca zniknął.- Można też zostać tam na rok.
-Świetnie! Mówisz dość poważnie więc niech ci będzie, uwierzę ci, ale po co mi to mówisz?
-Bo widzisz…Ty…Najwidoczniej, niewykluczone jest, że jeden z twoich rodziców jest tak jakby…bogiem.
-Ahha. Pewnie. A moja siostra jest kukułką, natomiast brat kapustą, a ciotka aniołem.
-Raczej, nie.
-Ty myślisz, że to śmieszne? Jak byś był taki miły i przestał wciskać mi kity.
-Ale ja nie kłamię-powiedziałem to z takim przekonaniem i przywódczością , jaką kiedykolwiek ktoś sobie o mnie wymarzył i w to uwierzył. Dziewczyna jakby siłą woli powstrzymywała się od nie wierzenia, ale jednak jej się nie udało.
-Dziękuję za uratowanie. Jestem Annabeth Chase. I niestety jestem zmuszona ci uwierzyć.
-T..ty.yyy….go…o…rozsypałeś- tylko na tyle było ją stać, drżała z przerażenia. Zobaczyłem, że stoi na jednej nodze, a drugą ma obwiązaną bandażem. Miała też dwa głębokie draśnięcia na ręce.
-W twoim języku mniej więcej. Ale na przyszłość nie rozsypałem, tylko wysłałem do Tartaru. Jestem Percy Jackson- odparłem chcąc podać jej rękę, ale byliśmy za daleko. Chwilę się zastanowiłem i dałem jej parę sekund na przełknięcie słowa ,,Tartar” po czym dodałem:- Syn Posejdona.
-Dość oryginalne imię-wydedukowała starając się zachować zimną krew.
-Percy?
-Nie, Posejdon.
-Przyzwyczaisz się-odparłem.
-,,Na przyszłość'', ,, przyzwyczaisz się''. Co to ma znaczyć? –zapytała patrząc na mnie gniewnie.
-Oj! Ja ci jeszcze nic nie wytłumaczyłem. Jak masz na imię?
-A…- zaczęła, ale rozmyśliła się.- Po co pytasz?
-Niech zgadnę. Nie znasz jednego ze swoich rodziców. Miewasz dziwne sny.
-NNoo…
-Bo widzisz. Wiesz co to mitologia grecka?
-No, tak. A co będziesz mi teraz lekcje historii robił?
-Nie. Mogę? – potaknęła.- Więc to tak nie do końca mitologia. Bo to prawda.
Dziewczyna się uśmiechnęła:
-Ty tak serio?
-Całkowicie serio. No i istnieją te mity, a z tym idzie też, że istnieją też bogowie greccy. Typu: Posejdon właśnie- dziewczyna zamrugała mocno gdy zorientowała się, że to samo imię wymieniłem gdy przedstawiałem mojego ojca.- No i zdarza im się, że schodzą na ziemię i rozkochują w sobie przyziemne istoty, a potem, no wiesz…A później ich dzieci są herosami, półbogami, mają pół krwi normalnego człowieka, pół boga greckiego. Mamy swój obóz – Obóz Herosów. Tam przyjeżdżamy na lato szkolić się na walki z potworami, którzy atakują nas-wskazałem na piasek, który jeszcze nie do końca zniknął.- Można też zostać tam na rok.
-Świetnie! Mówisz dość poważnie więc niech ci będzie, uwierzę ci, ale po co mi to mówisz?
-Bo widzisz…Ty…Najwidoczniej, niewykluczone jest, że jeden z twoich rodziców jest tak jakby…bogiem.
-Ahha. Pewnie. A moja siostra jest kukułką, natomiast brat kapustą, a ciotka aniołem.
-Raczej, nie.
-Ty myślisz, że to śmieszne? Jak byś był taki miły i przestał wciskać mi kity.
-Ale ja nie kłamię-powiedziałem to z takim przekonaniem i przywódczością , jaką kiedykolwiek ktoś sobie o mnie wymarzył i w to uwierzył. Dziewczyna jakby siłą woli powstrzymywała się od nie wierzenia, ale jednak jej się nie udało.
-Dziękuję za uratowanie. Jestem Annabeth Chase. I niestety jestem zmuszona ci uwierzyć.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Podoba się? Proszę napiszcie co o tym myślicie w komentarzach.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ + wpadnę na twojego bloga.
Perca♥
PS Drugi rozdział pojawi się bodajże po świętach. Postaram sie szybko.
Strasznie mi się podoba! :3
OdpowiedzUsuńpercabeth-give-me-love-.blogspot.com