Wychodziłem właśnie z sali apelowej wraz z Cavinem, aż nagle poczułem czyiś uścisk na ramieniu.
-Percy Jackson.
Odwróciłem sie. Stała tam Pani heterhof.
-Tak. Mam w czymś Pani pomóc? Jakby co to nie, nie wysprzątam kantorka, są już wakacje.
-Nie o to mi chodzi-powiedziała mdłym i syczącym głosem.-musimy porozmawiać.
-Porozmawiać? Nie, zdałem?
-Zdałeś, ale....
Dostrzegłem jakiś dziwny błysk w jej oczach, zauważyłem, że pazury urosły jej do nie możliwej długości, a jej garb pogłębił się tak bardzo, że patrzyłem na nią z góry.
Jestem Herosem. Od razu dostrzegłem, że ona nie jest normalna. Nie wiedziałem czy jest potworem czy czymś innym, ale wiedziałem, że musze odciągnąć ją od mojego bezbronnego, śmiertelnego przyjaciela.
-Taaak...Może rzeczywiście powinniśmy pogadać-starałem się wymacać orkan w kieszeni.-Cavin mam nadzieje, że nie będziesz miał nic przeciwko...
-Nie, spoko. Życzę powodzenia.-spojrzał z obrzydzeniem na naszą ,,dyrektorkę" i odszedł dalej.
Pani Heterhof zaprowadziła mnie do swojego gabinetu.
-A więc Percy-smyrnęła mnie przeraźliwie długim paznokciem po ręce.-Mam nadzieję, że masz to czego potrzebuję, bo inaczej-na chwile jakby zmieniła się w straszną potworzycę, ale to był tylko ułamek sekundy, po chwili znów była wstrętną Panią Heterhof.
-Czego Pani potrzebuje?-poruszyłem się nerwowo, aby odsunąć się od jej wielkiego pazura.
-Oj, nie udawaj głupka, ty mój herosie. Dobrze wiesz czego potrzebuję.
-Ach, tak! Wiem!-skłamałem, ale jakimś cudem w tym spięciu wymyśliłem jakiś plan.-Mam to, ale...Nie tutaj.
-Czyli masz to. Przyznajesz się. Nie tutaj? Czyli gdzie? Masz mi to natychmiast dać!
-Przepraszam, ale to jest...Bardzo daleko. Przecież to cenna rzecz-miałem nadzieję, że tak jest, a miałem co do tego podejrzenia poprzez to jak bardzo Pani ,,Dyrektorka" tego chciała.-Nie mógłbym tego dawać byle gdzie, nie? Pani też by tak nie zrobiła, sądzę, że jest Pani inteligentną osobą.
Na chwile się uśmiechnęła, jakby bardzo spodobał się jej ten komplement.
-Tak jestem inteligentna, dlatego też nie będę wiecznie czekać. Daje Ci 10 dób i ani sekundy dłużej, rozumiesz? Wiesz gdzie mnie znajdziesz jak wreszcie zdobędziesz się na odwagę.
-W zasadzie to nie wiem.
-Nie wiesz?
-No znaczy...Wie Pani mam tyle spraw na głowie związanych z tą rzeczą, że zapomniałem o tym gdzie Panią szukać.
Skrzywiła się po czym powiedziała:
-Co za idiota!-na chwilę pomyślałem, że Pani heterhof chce tylko jakąś pracę domową a ten wygląd to tylko zjawy. Zabrzmiała tak bardzo śmiertelnie, jakby traciła kruciutkie życie na użeranie się z dziećmi, ale po chwili znów stała się zgarbioną wiedźmią grożącą mi śmiercią,-Więc tym razem sam będziesz musiał wydedukować gdzie mnie szukać. To dość oczywiste wiedząc kim jestem!
-Dobrze. Na pewno sobie przypomne. A jak nie to Annabeth mi pomoże. dam radę.
-A no i właśnie. Nikt nie ma Ci pomagać w oddaniu nam tej rzeczy. Nikt nie może wiedzieć, że to masz, ani że nam to oddasz. I przypominam 10 dób, a jak nie zdążysz to stracisz wszystko co ci naj cenniejsze. Wszystko! A zanim zniszcze ci to wszytsko to zniszczę ciebie!-i rozpłynęła się w mgłę.
-Pa-pani Heterhof?
Poczekałem jeszcze chwilę, ale ona już nie wracała. Dopiero wtedy doszło do mnie, że mam 10 dni aby oddać coś czego nie mam, niewiem komu, ani gdzie to oddać, nawet nie wiem co to, a nikt nie może mi pomóc.
Szybko wybiegłem z biura. Biegnąc do pokoju zauważyłem normalną Panią Heterhof rozmawiającą z jakimś nauczycielem. Spojrzała na mnie z rządzą mordu po czym wróciła do rozmowy.
*Cavin*
Kiedy Percy wbiegł zdyszany do pokoju, od razu wiedziałem, że coś jest nie tak.
-Percy?
-tak?
-Co się stało?
-Y...-otworzył usta jakby chciał mi wszytsko wyśpiewać jednym tchem, ale ugryzł się w język.-Nic, ważnego. Po prostu muszę już jechać. Chodziło, o pewną sprawę w domu...
-Annabeth?
-Co? Nie, ale muszę już serio jechać.
-Widać serio musi to być bardzo ważna rzecz.
-Tak...Przepraszam. Wiem, że miałem pojechać razem z tobą do Waszyngtonu. Miałeś mi pokazać swoje masto, ale to na prawdę ważne. Zdzwonimy się i innym razem mi pokażesz okej?
-Okej
Było mi trochę smutno, że tyle mi obiecał, a nic z tego, ale z jego miny zauważyłem, że serio stało się coś tak bardzo ważnego, że musi wyjechać. Może jego mamie się coś stało?
Zaczął szybko pakować swoje rzeczy. Miał ich nie wiele więc szybko mu na tym zeszło.
-Cavin...Jeszcze raz przepraszam. Pa.
I poprostu wyszedł. Pobiegłem za nim,
-Właściwie, Percy. Mogę pojechać z tobą.
Wyglądał na tak zfrustrowanego, że aż samo przez siebie było wiadome, że aż błaga o to, abym pojechał wraz z nim.
-Nie musisz.
-Ale chcę. Jeśli ja nie pokażę, Ci Waszyngtonu to ty pokaż mi Nowy Jork. Poza tym. Coś się stało. A ja jestem twoim kumplem i czuję się zobowiązany do tego, aby Ci pomóc.
-Dzięki! Weź się chłopie szybko spakuj.
Pobiegłem i spakowałem swoje rzeczy. Większość spakowałem już rano więc nie dużo mi zostało.
-jestem.
Poszliśmy na przystanek autobusowy. Nagle Percy się zatrzymał.
-Muszę Ci coś powiedzieć.
-No, gadaj!
-Chodzi o to, że...
Opowiedział mi, że potwory, bogowie, tytani, giganci itd. To wszytsko istnieje. Istnieje serio mitologia grecka.
-Serio? Wieżysz w te bzdury?
-Tak. Wieżę w te bzdury. Wieżę w siebie.
-Czekaj. Co?!
-Ja też jestem częścią mitologi greckiej.
-Jesteś potworem? O matko on jest potworem!
-Nie jestem potworem!
-W takim razie kim? Gigantem? Tytanem? Na przepocone skarpetki wuefisty ty jesteś Bogiem!
-Nie! W pewnym sensie. W połowe.
-czyli?
-Herosem.
-Aha, a to znaczy, że?
-Jakiś bóg X zakochał się w śmiertelniczce i....chyba wiesz co dalej.
-Jeju! Ale, mega!!! A czego bogiem jest ten bóg X?
-X? Ach, dałem ci tylko przykład.
-Czyli kto jest twoim tatą?
-Posejdon.
-Pfa! Chciałbyś, a tak serio?
-Posejdon.
-Ajcz!
-Tak wiem, że to dla ciebie trudne, ale...Sądzę, że powinienieś wiedzieć.
-To mega!! Czyli jesteś jedyny w swoim rodzaju! Jesteś jedyną osobą stąpającą po ziemi która ma krew boga.
-Tak serio to jest nas ponad sto. Greckich. Są jeszcze rzymscy półbogowie których jest chyba jeszcze więcej. A oprócz tego to pewnie jest jeszcze masa inncyh, o których nie mamy zielonego pojęcia.
-Więcej? Skąd wiesz, że jest ich więcej?
-Istnieje coś takiego jak Obóz herosów. Przebywają tam właśnie tacy półbogowie. Jak ja. Szkolimy się tam. To jedyne bezpieczne miejsce. Potwory nie umieją przekroczyć granicy obozu. Ani...śmiertelnicy.
-Moment! Ty jeseś nieśmiertelny?
-Nie. Jestem śmiertelny i nawet nie wiesz jak bardzo. herosom tysiac razy łatwiej zginąć. Na zwykłych ludzi mówimy śmiertelnicy.
-A! Takich jak ja.
-A pokażesz mi ten obóz?
-Ym...Wiesz, on nie jest widoczny dla śmierteników. Chyba, że...Jest pare wyjątków, ale
-Ale co?
-Są takie osoby które umieją przełamać tę warstwę i zobaczyć obóz. Ale z całego serca życzę ci abyś to nie był ty.
-Ale..Możemy chociaż spróbować.
-Dobra.
Pojechaliśmy pierwszym lepszym autobusem do New Yorku,a potem Percy zaprowadził mnie na zatokę Long Island( czytaj: long ajlend).
Poszliśmy na przystanek autobusowy. Nagle Percy się zatrzymał.
-Muszę Ci coś powiedzieć.
-No, gadaj!
-Chodzi o to, że...
Opowiedział mi, że potwory, bogowie, tytani, giganci itd. To wszytsko istnieje. Istnieje serio mitologia grecka.
-Serio? Wieżysz w te bzdury?
-Tak. Wieżę w te bzdury. Wieżę w siebie.
-Czekaj. Co?!
-Ja też jestem częścią mitologi greckiej.
-Jesteś potworem? O matko on jest potworem!
-Nie jestem potworem!
-W takim razie kim? Gigantem? Tytanem? Na przepocone skarpetki wuefisty ty jesteś Bogiem!
-Nie! W pewnym sensie. W połowe.
-czyli?
-Herosem.
-Aha, a to znaczy, że?
-Jakiś bóg X zakochał się w śmiertelniczce i....chyba wiesz co dalej.
-Jeju! Ale, mega!!! A czego bogiem jest ten bóg X?
-X? Ach, dałem ci tylko przykład.
-Czyli kto jest twoim tatą?
-Posejdon.
-Pfa! Chciałbyś, a tak serio?
-Posejdon.
-Ajcz!
-Tak wiem, że to dla ciebie trudne, ale...Sądzę, że powinienieś wiedzieć.
-To mega!! Czyli jesteś jedyny w swoim rodzaju! Jesteś jedyną osobą stąpającą po ziemi która ma krew boga.
-Tak serio to jest nas ponad sto. Greckich. Są jeszcze rzymscy półbogowie których jest chyba jeszcze więcej. A oprócz tego to pewnie jest jeszcze masa inncyh, o których nie mamy zielonego pojęcia.
-Więcej? Skąd wiesz, że jest ich więcej?
-Istnieje coś takiego jak Obóz herosów. Przebywają tam właśnie tacy półbogowie. Jak ja. Szkolimy się tam. To jedyne bezpieczne miejsce. Potwory nie umieją przekroczyć granicy obozu. Ani...śmiertelnicy.
-Moment! Ty jeseś nieśmiertelny?
-Nie. Jestem śmiertelny i nawet nie wiesz jak bardzo. herosom tysiac razy łatwiej zginąć. Na zwykłych ludzi mówimy śmiertelnicy.
-A! Takich jak ja.
-A pokażesz mi ten obóz?
-Ym...Wiesz, on nie jest widoczny dla śmierteników. Chyba, że...Jest pare wyjątków, ale
-Ale co?
-Są takie osoby które umieją przełamać tę warstwę i zobaczyć obóz. Ale z całego serca życzę ci abyś to nie był ty.
-Ale..Możemy chociaż spróbować.
-Dobra.
Pojechaliśmy pierwszym lepszym autobusem do New Yorku,a potem Percy zaprowadził mnie na zatokę Long Island( czytaj: long ajlend).
*Annabeth*
-Annabeth! Tak wcześnie? A cóż, to się stało?-powiedział Chejron.
-A, jakoś tak wyszło! Stęskniłam się, za obozem.
-A ja nie! Ani za obozem, ani za tobą.-parsknął Pan.D.
-O! Pan D. Jak miło Pana widzieć! Ma Pan dziś piękną koszulę i cały Pan prominieje! Jadłam dziś winogrona były przepyszne!-wprawdzie nie uśmeichnął sie, ale z jego twarzy zszedła mina: zabiję cię za to, że nadal żyjesz. Oczywiście skłamałam. Jego koszula była okropna. Wyglądał jak mop. A winogrona, które dzisiaj jadłam były nie dojrzałe i skórka była strasznie oschła.
-Nie musiałaś mi tego mówić, to samo przez siebie, się rozumie!
-Mówi się dziękuje.-poprawił go Chejron, ale nie doczekał się powtórzenia tego wyrazu przez Pana D.-Annabeth. Bardzo się cieszymy, że przybyłaś. Oczywiście twoje miejsce czeka na Ciebie w domku Ateny.
-Pewnie, dziękuje. A czy przyszedł już...
-Nie, przyjedzie dopiero jutro, może nawet po jutrze. Będzie zwiedzał....Jakie to było miasto? Ach, co za różnica!
-Tak, pewnie.
Nie miałam mu zazłe, że przyjedzie jutro, albo po jutrze. Tak bardzo nie mogłam się doczekać, aż go zobaczę.
Weszłam do domku Ateny. Przywitały mnie moi dwaj bracia.
-Cześć, Annabeth!
-Hejka! Byliście na cały rok?
-Em..Nie, przyjechaliśmy dopiero co.
-Czyli w domku Ateny nie było przez cały rok nikogo-rozejrzałam się po pokoju.-Widać! -nagle zobaczyłąm w kącie pajęczynę.-AAA!!!
-Co?
-Paa-ppaa-pająk!
Pomyślałam, że zaraz zabiją pająka, prawie zapomniał, że jako dzieci Ateny też nie przepadają za pająkami. W prawdzie nie tak abrdzo jak dziewczyny, ale i tak.
-Ja go nie zabiję!-powiedział jeden.
-Ani ja!
-W takim razie kto?!-wrzasnęłam.-Zaraz oszal...-widocznie nie było mi dane skończyć tego zdania. Do pokoju wparował...Percy?
-Annabeth...Słyszałem, że już przyjechałaś.
Nie wiedziałam co zrobić pierwsze: przytulić go, czy poprosić, aby zabił pająka. Nie byłam taka samolubna i pobiegłam do niego się przytulić.
-Percy!-pocałowałam go.
-Tak się stęskniłem!
-Ja też. A teraz zabij tego pająka!-wskazałam palcem na kąt.
Podszedł do ściany i najzwyczajniej w świecie zgniudł go palcem.
-Uważej, bo jeszcze zje mi palec!-zażartował, ale miał jakąś przerażoną twarz.-Choddź muszę Ci kogoś przedstawić.
-Masz dziewczynę?-zapytałam przestraszona.
-Tak, ciebie. Chodź.
Uśmiechnęłam się.
Prowadził mnię na wzgórze. Spojrzałam na jego twarz. Był przerażony i sfrustrowany.
-Czemu przyjechałes wcześniej? Miałeś zwiedzać jakieś miasto.
-Waszyngton.
-Właśnie.
-To...Nie ważne po prostu....O! sama zobacz.
Na wzgórzy stał brązowo włosy chłopak. Nie był jakiś wysoki. Mniej więcej mojego wzrostu. rozmawiał z Chejronem.
-Kto to?-spytałam.
-Cavin. Mój kumpel ze szkoły-nie wiadomo czemu szeptał.-Mieszka w Waszyngtonie miał mi pokazać swoje miasto, ale jakoś tak wyszło, że ja mu pokazuje swoje. Wie o wszytskim. Nie złość się. Bardzo chciał zobaczyć Obóz herosów. Mówiłem mu, że nie zoabaczy go, ale się uparł. Zaprowadziłem go i...no, prosze! Nie dość, że zobaczył obóz to jeszcze przekroczył barierę.
-Niesamowite.
-Prawda?
Podszedł do niego.
-I jak?
-Cavin zna tylko jednego swojego rodzica, przekroczył barierę, zobaczył mgłę. Sądzę, że jest jednym z nas-powiedział Chejron.-A z tobą Percy muszę porozmawiać.
Percy się skrzywił.
-Nie wieże.-powiedział cavin.
-W takim razie uwież. -powiedział Percy.-O właśnie! Annabeth- to Cavin-wziął mnie za rękę i zmusił do zrobienia kroku w przód.-Cavin- to Annabeth. Poznajcie się.
Jakoś na pierwszy rzut oka nie pawałam do niego wielką miłością, ale to przyjaciel Percy'ego więc wiedziałam, że nie mam wyboru. Podeszłam i podałam mu rękę.
Percy jakby zauważył, że nie przepadamy za sobą więc zmienił temat.
-No to...Cavin, cieszysz się, że jesteś półbogiem?
-Y...
-Fajnie,więc...Chejronie, mam go oprowadzić?
-Nie, narazie musze z nim pogadać.-popatrzył na mnie.-Masz ciekawsze rzeczy do roboty.
Stłumiłam uśmiech, z tego co zauważyłam Percy też się uśmiechnął.
-Cavin ja już pójdę. Nie musisz się bać Chejrona, za to...Bądź miły dla Pana D.
-D?...Dobra nie chcę wiedzieć!
Chejron wraz z Cavinem ruszyli do wielkiego domu.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu wpatrując jak się oddalają. Jak wreszcie zniknęli nam z oczu odezwałam się:
-Jesteś jakiś smutny.
-Co? ja? Nie.-ale po jego minie poznałam, że coś jest na rzeczy.
-Możesz mi powiedzieć.
-Właśnie, że nie.
-Czyli coś jest?
-Nie...nic, ważnego...Teraz nie pora na takie rozmowy. Chodź.
Zaprowadził mnie na pierwszą pustą ławeczkę.
_______________________________________________________________
I jak podoba się? Mamy już i pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba.
Perca♥
Nie miałam mu zazłe, że przyjedzie jutro, albo po jutrze. Tak bardzo nie mogłam się doczekać, aż go zobaczę.
Weszłam do domku Ateny. Przywitały mnie moi dwaj bracia.
-Cześć, Annabeth!
-Hejka! Byliście na cały rok?
-Em..Nie, przyjechaliśmy dopiero co.
-Czyli w domku Ateny nie było przez cały rok nikogo-rozejrzałam się po pokoju.-Widać! -nagle zobaczyłąm w kącie pajęczynę.-AAA!!!
-Co?
-Paa-ppaa-pająk!
Pomyślałam, że zaraz zabiją pająka, prawie zapomniał, że jako dzieci Ateny też nie przepadają za pająkami. W prawdzie nie tak abrdzo jak dziewczyny, ale i tak.
-Ja go nie zabiję!-powiedział jeden.
-Ani ja!
-W takim razie kto?!-wrzasnęłam.-Zaraz oszal...-widocznie nie było mi dane skończyć tego zdania. Do pokoju wparował...Percy?
-Annabeth...Słyszałem, że już przyjechałaś.
Nie wiedziałam co zrobić pierwsze: przytulić go, czy poprosić, aby zabił pająka. Nie byłam taka samolubna i pobiegłam do niego się przytulić.
-Percy!-pocałowałam go.
-Tak się stęskniłem!
-Ja też. A teraz zabij tego pająka!-wskazałam palcem na kąt.
Podszedł do ściany i najzwyczajniej w świecie zgniudł go palcem.
-Uważej, bo jeszcze zje mi palec!-zażartował, ale miał jakąś przerażoną twarz.-Choddź muszę Ci kogoś przedstawić.
-Masz dziewczynę?-zapytałam przestraszona.
-Tak, ciebie. Chodź.
Uśmiechnęłam się.
Prowadził mnię na wzgórze. Spojrzałam na jego twarz. Był przerażony i sfrustrowany.
-Czemu przyjechałes wcześniej? Miałeś zwiedzać jakieś miasto.
-Waszyngton.
-Właśnie.
-To...Nie ważne po prostu....O! sama zobacz.
Na wzgórzy stał brązowo włosy chłopak. Nie był jakiś wysoki. Mniej więcej mojego wzrostu. rozmawiał z Chejronem.
-Kto to?-spytałam.
-Cavin. Mój kumpel ze szkoły-nie wiadomo czemu szeptał.-Mieszka w Waszyngtonie miał mi pokazać swoje miasto, ale jakoś tak wyszło, że ja mu pokazuje swoje. Wie o wszytskim. Nie złość się. Bardzo chciał zobaczyć Obóz herosów. Mówiłem mu, że nie zoabaczy go, ale się uparł. Zaprowadziłem go i...no, prosze! Nie dość, że zobaczył obóz to jeszcze przekroczył barierę.
-Niesamowite.
-Prawda?
Podszedł do niego.
-I jak?
-Cavin zna tylko jednego swojego rodzica, przekroczył barierę, zobaczył mgłę. Sądzę, że jest jednym z nas-powiedział Chejron.-A z tobą Percy muszę porozmawiać.
Percy się skrzywił.
-Nie wieże.-powiedział cavin.
-W takim razie uwież. -powiedział Percy.-O właśnie! Annabeth- to Cavin-wziął mnie za rękę i zmusił do zrobienia kroku w przód.-Cavin- to Annabeth. Poznajcie się.
Jakoś na pierwszy rzut oka nie pawałam do niego wielką miłością, ale to przyjaciel Percy'ego więc wiedziałam, że nie mam wyboru. Podeszłam i podałam mu rękę.
Percy jakby zauważył, że nie przepadamy za sobą więc zmienił temat.
-No to...Cavin, cieszysz się, że jesteś półbogiem?
-Y...
-Fajnie,więc...Chejronie, mam go oprowadzić?
-Nie, narazie musze z nim pogadać.-popatrzył na mnie.-Masz ciekawsze rzeczy do roboty.
Stłumiłam uśmiech, z tego co zauważyłam Percy też się uśmiechnął.
-Cavin ja już pójdę. Nie musisz się bać Chejrona, za to...Bądź miły dla Pana D.
-D?...Dobra nie chcę wiedzieć!
Chejron wraz z Cavinem ruszyli do wielkiego domu.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu wpatrując jak się oddalają. Jak wreszcie zniknęli nam z oczu odezwałam się:
-Jesteś jakiś smutny.
-Co? ja? Nie.-ale po jego minie poznałam, że coś jest na rzeczy.
-Możesz mi powiedzieć.
-Właśnie, że nie.
-Czyli coś jest?
-Nie...nic, ważnego...Teraz nie pora na takie rozmowy. Chodź.
Zaprowadził mnie na pierwszą pustą ławeczkę.
_______________________________________________________________
I jak podoba się? Mamy już i pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba.
Perca♥
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz!!
Dla Ciebie to tylko parę stuknięć w klawiaturę, a dla mnie ogromna motywacja.
Szczerze wyrażaj Swoje zdanie.
Less Sill~~